Reklama

W moim wieku – pięćdziesiąt pięć lat, rozwódka, właścicielka kilku mieszkań w mieście – stabilność życiowa to standard. Powiedziałabym, że jestem niezależna, spełniona, lubię swoje życie. Problem w tym, że im bardziej się oddalam od przeszłości, tym bardziej tęsknię za czymś więcej. Codzienne sprawy nie mają takiego blasku, kiedy wraca się wieczorem do pustego mieszkania.

Reklama

Był uroczy

Akurat znalazłam nowego lokatora do jednego z moich mieszkań, znajdującego się dwa piętra pod tym, które sama zajmuję. Młody, przystojny, uprzejmy, wygląda raczej na studenta niż na samodzielnego mężczyznę.

– Te drzwi zamykają się ciężko, trzeba pociągnąć z całej siły – tłumaczyłam mu.

– Jasne, zapamiętam – odpowiedział.

Na początku tylko załatwialiśmy formalności. Był punktualny, jeśli chodzi o płacenie. Z każdym kolejnym dniem zauważyłam jednak, że zaczynam czekać na nasze spotkania. Wymiana uprzejmości przy skrzynce na listy, szybkie „Dzień dobry” na klatce schodowej – to takie zwyczajne, a jednak przy nim nabrało nowego znaczenia.

Któregoś dnia zadzwonił do mnie.

– Wybaczy pani, że dzwonię tak późno, ale nie mogę poradzić sobie z zamkiem. Czy może pani pomóc?

Ubrana w domowe ubranie, pobiegłam. Stał przy drzwiach, patrząc na mnie z uśmiechem, a ja natychmiast poczułam się rozgrzana, mimo chłodu wieczoru.

– Trzeba mocniej przycisnąć, inaczej się blokuje – pokazałam mu sposób na oporny zamek.

– Dziękuję. A może zostanie pani na chwilę? Upiekłem ciasto. Pierwszy raz próbowałem.

Powinnam się pożegnać, ale z jakiegoś powodu zostałam. To niesamowite, jak szybko znika dystans – już po chwili śmialiśmy się z jego kuchennych przygód, a Karol nagle przestał być jedynie lokatorem.

Nie wiem, kiedy nasze dłonie spotkały się na oparciu kanapy. Czułam jego ciepło i wiedziałam, że to szaleństwo. Ale nagle poczułam się znowu młoda.

Staliśmy się kochankami

Karol coraz częściej wpadał do mnie. Czułam, jak mimowolnie się do niego przywiązuję. Moje serce biło mocniej, jakby ten chłopak przywrócił mi poczucie bliskości.

Ale z dnia na dzień zaczęły się piętrzyć problemy. Jeden z najemców przestał płacić w terminie. Kolejny zgłosił niespodziewaną awarię – koszty naprawy rosły w zastraszającym tempie. Z niepokojem obserwowałam, jak pieniądze z konta znikają szybciej, niż się pojawiają. Któregoś dnia zwierzyłam się Karolowi.

– To tylko przejściowe – powiedział. – Zresztą mam coś, co może cię zainteresować. Mój znajomy planuje rozkręcić biznes. To coś zupełnie nowego w Polsce – jego głos brzmiał entuzjastycznie. – Chodzi o nieruchomości. Wiesz, rynek się rozwija, wystarczy zainwestować trochę na początku, a potem można liczyć na naprawdę duże zyski. Jeśli wejdziesz w ten projekt, to moglibyśmy go prowadzić razem.

Zaczęłam wizualizować te wszystkie korzyści. Usłyszałam jednak także ostrzegawczy głos. Czy powinnam naprawdę w to wejść? Znam przecież ten rynek, wiem, że nie zawsze jest stabilny.

– Nie wiem, czy mogę sobie teraz na to pozwolić.

– Wiem, że się boisz – powiedział Karol. – To nie jest żadne ryzyko, tylko czysta strategia. Przez tyle lat robiłaś to sama, radzisz sobie świetnie. Ja się wszystkim zajmę, ty tylko musisz zaufać mi z częścią kapitału.

To było podejrzane

– A ile by to miało kosztować? – spytałam.

Karol uśmiechnął się, jakby już wygrał tę bitwę.

– To zależy od tego, ile chcesz zainwestować. Ale myślę, że jak na początek, kwota rzędu stu tysięcy powinna wystarczyć, żebyśmy postawili fundamenty.

Zamarłam. Sto tysięcy złotych to nie jest mało. Jednak widząc jego wiarę i zaangażowanie, uległam mu. Wierzyłam, że on naprawdę może mi pomóc. Może warto dać sobie szansę, żeby uwierzyć w coś większego niż pieniądze.

Na początku wszystko wyglądało obiecująco. Karol przekonywał mnie, że projekt nabiera tempa. Jednak powoli zaczynam dostrzegać niepokojące sygnały. Miałam zobaczyć zyski już pod koniec miesiąca, a na koncie wciąż nic nie było. Kiedy pytałam Karola, gdzie są pierwsze przychody, tłumaczył, że takie inwestycje wymagają cierpliwości.

Kilka dni później znowu próbowałam z nim porozmawiać. Wpadł do mojego mieszkania, zmęczony, z lekko podkrążonymi oczami, jakby dopadły go wszystkie możliwe problemy świata.

– Chciałabym zobaczyć, jak wyglądają nasze finanse – zaczęłam spokojnie, ale stanowczo. W odpowiedzi Karol przetarł dłonią czoło, odwracając wzrok.

– Przecież ci mówiłem, to wymaga czasu. Miesiąc czy dwa opóźnienia to normalka w takich projektach – odpowiedział nerwowo.

Czułam, że to oszustwo

Próbowałam zrozumieć, co się właściwie dzieje. Jeszcze niedawno miałam pewność, że możemy sobie ufać, a teraz nie byłam tego pewna.

– Przecież wiesz, że nie mógłbym cię oszukać – powiedział łagodnie, a ja poczułam, jak jego dotyk przywraca mi cień nadziei. – Proszę, zaufaj mi. To nasza przyszłość.

Byłam rozdarta – rozum podpowiadał, by trzymać się na dystans, ale serce chciało wierzyć, że Karol nie może mnie zawieść.

W ciągu kolejnych tygodni mój niepokój narastał. Karol przestał przychodzić tak często jak dawniej, a gdy się spotykaliśmy, jego zapewnienia brzmiały jak puste frazesy. Czułam, że coś jest nie tak. W końcu postanowiłam, że nie będę czekać, aż on sam wyjaśni mi sytuację – muszę sprawdzić nasze inwestycje na własną rękę.

Zebrałam się na odwagę, by przeszukać dokumenty w jego mieszkaniu. Miałam zapasowy klucz do lokalu. Wiedziałam, że trzyma je głęboko w szufladzie biurka. Wyczekałam moment, kiedy wyszedł. Otworzyłam pierwszy segregator, leżący na jego biurku. Po kilku chwilach dostrzegłam coś, co zmroziło mnie w środku.

Niektóre z umów, które Karol pokazywał mi wcześniej, były dziwne. Im bardziej zagłębiałam się w dokumenty, tym więcej nieścisłości dostrzegałam. Wszystkie detale, które miały świadczyć o poważnym przedsięwzięciu, zaczynały wyglądać na zręczną mistyfikację.

Zwodził mnie

Poczułam, jak zaczyna brakować mi tchu. Karol był taki przekonujący, taki pewny. Mówił o planach, o przyszłości, o wspólnym życiu. Jak mogłam być tak naiwna?

Zadzwoniłam do niego. W jego głosie nie było słychać tej czułości, jaką miał na początku.

– Chcę wiedzieć, co się dzieje z moimi pieniędzmi. Sprawdziłam dokumenty, niektóre są fałszywe – ostatnie słowo wypowiedziałam niemal szeptem, ale wiem, że on zrozumiał.

W słuchawce zapada cisza, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. W końcu usłyszałam jego westchnienie, które kiedyś tak mnie rozczulało. Teraz brzmiało jak ostateczna kapitulacja.

– To nie jest takie proste. Zainwestowałem te pieniądze, ale rynek jest nieprzewidywalny. Musisz zrozumieć, że to dla naszego dobra – powiedział, ale już wiedziałam, że to tylko słowa bez znaczenia.

– Gdzie są moje pieniądze?

– Nie mogę ci teraz tego wyjaśnić. Może jak wrócę…

– Wrócisz? Gdzie jesteś? – spytałam, ale usłyszałam tylko ciszę. Połączenie zostało przerwane.

Z otępieniem odłożyłam telefon, patrząc na puste mieszkanie, które jeszcze niedawno wypełniała jego obecność. Teraz zostałam tylko ja, moje zszargane nerwy i świadomość, że wszystko, na co pracowałam przez lata, legło w gruzach przez jedną decyzję. Przez to, że chciałam poczuć bliskość, zaufać – komuś, kto okazał się obcym.

Wszystko legło w gruzach

Cały mój świat, starannie ułożony, rozsypał się jak domek z kart. W jednej chwili poczułam się, jakby wszystkie moje wysiłki – lata pracy, samotności, wyrzeczeń – poszły na marne. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam wykrztusić ani słowa. Czułam, jak powoli opada na mnie ciężar rozczarowania i goryczy. Gdyby tylko Karol był tutaj, gdyby mógł mi wyjaśnić, uspokoić, obiecać, że to jakiś straszny sen.

Dni zlewały się w jedno. Próbowałam skupić się na codziennych obowiązkach, załatwiałam naprawy, starałam się nie patrzeć na wyciągi bankowe, które przypominały mi, że jestem niemal na dnie. Musiałam znaleźć sposób, żeby wyjść z tego kryzysu, ale każde zadanie wydawało się puste, bez znaczenia. Z dnia na dzień stawałam się cieniem samej siebie.

Jednego popołudnia, gdy odwiedzałam jedną z moich nieruchomości, spotkałam w drzwiach sąsiada, który zauważył moje podkrążone oczy i zmęczenie.

– Pani Elwiro, wszystko w porządku? Wygląda pani na zmęczoną – powiedział, przyglądając mi się z troską.

Wymusiłam uśmiech i odpowiedziałam zdawkowo, że wszystko jest dobrze, choć czułam, że za chwilę pęknę. Gdy zamknęłam za sobą drzwi, nie mogłam już dłużej tłumić łez. Zdałam sobie sprawę, że straciłam nie tylko pieniądze, ale i coś o wiele bardziej cennego – poczucie własnej wartości i zaufanie do siebie samej.

Reklama

Elwira, 55 lat

Reklama
Reklama
Reklama