Reklama

Kiedy mój chłopak postanowił się ode mnie uwolnić, nawet nie protestowałam. Powiedział, że przyczyną tej decyzji była moja „beznadziejna nieśmiałość”. Ciekawe, czy gdybym była tak „śmiała”, jak niektóre koleżanki z roku, chciałby w ogóle ze mną być?

Reklama

Tak czy siak, przez to zerwanie zamknęłam się w sobie jeszcze bardziej, i z nieśmiałej stałam się… niewidzialną. I pewnie umarłabym w końcu cichutko i samotnie, gdyby nie… Backstreet Boys. Zespół, o którym nigdy nie słyszałam (muzyka średnio mnie porywała), a który odmienił moje życie.

Tamtego dnia jedynym moim towarzyszem było radio. Nawet nie pamiętam, jaka stacja grała, bo byłam zajęta porządkami w szufladzie mojego biurka. Wyciągnęłam stary zeszyt – mój pierwszy pamiętnik – i zdecydowałam, że przejrzę go przed wyrzuceniem.

Otworzyłam na pierwszej stronie i przeczytałam moje motto z dzieciństwa wypisane czerwonymi literami w poprzek strony tytułowej. Brzmiało: „Teraz albo nigdy!”. I pomyśleć, że dla mnie zawsze było tylko „nigdy”.

Nieśmiałość to moje przekleństwo, a to motto było tylko wyrazem mojej bezsilności wobec samej siebie. Już w dzieciństwie wiedziałam, że różnię się od koleżanek i kolegów. Nie brałam udziału w zabawach, nie udzielałam się na lekcjach, nie śmiałam się wraz z innymi na przerwach…

Zobacz także

Gdy tak siedziałam i dumałam nad przeszłością, nagle poczułam w sobie iskrę. Być może dojrzewałam właśnie do jakiejś radykalnej zmiany. Tylko jak tę zmianę przeprowadzić?

Raz kozie śmierć!

Wiedziałam, że bez jakiejś wskazówki, bez impulsu z zewnątrz, mogę sobie nie dać rady z moją nieśmiałością. I w tej samej chwili usłyszałam:

– Uwaga, a teraz nasz konkurs! Do wygrania podwójne zaproszenie na koncert Backstreet Boys! – zabrzmiał donośny, aksamitny głos spikera radiowego. – Dzwoń i weź udział w konkursie. Teraz albo nigdy!

Na dźwięk ostatnich słów drgnęłam. A potem odruchowo chwyciłam za słuchawkę i kiedy z anteny padł numer telefonu, błyskawicznie wybrałam go na klawiaturze mojej komórki.

– Halo? Witamy, witamy. Kto się do nas dodzwonił? – usłyszałam nagle w słuchawce mojego telefonu, a jednocześnie… w odbiorniku radiowym.

Ogarnęła mnie panika. Ale jakoś zdołałam wykrztusić z siebie:

– Marta...

– Witaj, Marto, a kto jeszcze?

– Adam – usłyszałam męski, lekko schrypnięty i seksowny głos.

– Reguły znacie, prawda? Zadaję pytanie, kto pierwszy powie głośno swoje imię, odpowiada, i jeśli odpowiedź będzie poprawna – wygrywa, jeśli nie – nagroda przechodzi na drugiego gracza. Czy wszystko jasne? Możemy zaczynać? To uwaga, czytam pytanie...

Boże, wszystko działo się tak szybko! Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, już na całe gardło darłam się „Marta!”, jakby od tego zależało moje życie. Spiker zażądał odpowiedzi i kazał mi wybrać wersję – a albo b. A ja przecież nawet nie słyszałam, jak brzmiało pytanie!

– Wybieram a jak Adam – wypaliłam bez chwili zastanowienia.

– I dobrze, Marto! – rozdarł się spiker. – Wygrałaś podwójne zaproszenie na koncert! Kto jest tym szczęściarzem, którego zabierzesz ze sobą?

– No... – wybąkałam.

A potem wypaliłam po raz wtóry, zupełnie się nie zastanawiając:

– Mój chłopak zostawił mnie, bo uznał, że jestem zbyt nieśmiała, więc nie mam z kim iść. Ale jeśli Adam się zgodzi, chętnie wybiorę się z nim!

Zapadła długa chwila ciszy

Ja milczałam, przestraszona swoją spontanicznością, a dwaj panowie milczeli chyba z zaskoczenia. Pierwszy ocknął się spiker, zawodowiec.

– Czy tu się nam kroi jakaś randka?! Adamie, co ty na to?

– No... ja bardzo chętnie...

– A co na to twoja dziewczyna, jeśli ją masz? Zgodzi się? – padło pytanie.

– Nie mam dziewczyny, podobnie jak Marta rozstałem się z kimś niedawno. Na pożegnanie usłyszałem, że jestem przeraźliwie nudny...

– Na pewno nie jesteś! – zawołałam, sama nie wiedząc, co mnie opętało. Podam ci mój numer telefonu, to się umówimy… – i zaczęłam dyktować mój prywatny numer. Na antenie!

– Więc jednak! Juhuuu! Mamy romans w naszym programie! – wydarł się spiker. – A co najmniej randkę! Kochani, to ja was zostawiam samych ze sobą, poza anteną, dogadajcie się, a my wracamy do muzyki. Bo muzyka zbliża ludzi, jak się okazuje!

Powiem szczerze, rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Adam okazał się przystojnym, posępnym brunetem, na widok którego poczułam, że miękną mi nogi w kolanach. Kiedy umawialiśmy się na koncert, zapowiedział, że po mnie przyjedzie. I przyjechał, dużą wygodną terenówką. A sam Adam?

Reklama

Też okazał się dużym facetem i, co zrozumiałam po kilku tygodniach – mężczyzną mojego życia. Wreszcie nastało dla mnie „teraz”.

Reklama
Reklama
Reklama