„Umówiłam się z facetem z aplikacji randkowej. Jego ostatnie pytanie sprawiło, że zaczerwieniłam się jak burak”
„Dziś wieczór miał być inny. Dałam sobie jeszcze jedną szansę. Jeszcze jeden wieczór, może ostatni na długo. Przed lustrem nałożyłam szminkę, poprawiłam włosy, wzięłam głęboki oddech. Może jednak? Może tym razem?”.

- Redakcja
Kiedyś wydawało mi się, że randkowanie to coś ekscytującego – taka niewiadoma pełna obietnic. Czekałam na spotkania z wypiekami na twarzy, z nadzieją, że może tym razem to będzie to. Prawdziwe „to”. Ale z czasem entuzjazm się wyczerpał. Wyczerpały się też moje rezerwy cierpliwości, siły i złudzeń.
Mam trzydzieści trzy lata, pracuję jako graficzka, mieszkam sama, lubię swoje życie. Lubię wieczory z książką i winem, spacery po lesie, czasem wyjście do kina. Przeszłam przez kilka związków – każdy z nich zostawił po sobie jakąś bliznę i jakąś lekcję. Dziś nie szukam księcia z bajki. Chcę kogoś, kto usiądzie obok mnie na ławce, popatrzy w tę samą stronę i nie będzie musiał nic mówić, żebyśmy się rozumieli. Chcę rozmów – takich prawdziwych, nie o pogodzie. Chcę śmiechu, który nie brzmi na siłę. Chcę być wysłuchana, nie tylko obecna.
Ostatnie randki? Seria niekończących się monologów facetów, którzy chyba pomylili spotkanie z castingiem do programu „Jestem najciekawszy na świecie”. Każdy z nich był „tak zajęty”, „tak ambitny”, „tak niezależny” – że zapominał zapytać mnie, jak się nazywam. Ja siedziałam, kiwałam głową i liczyłam minuty. Czasem łapałam się na tym, że analizuję font na menu, żeby tylko nie myśleć o tym, jak bardzo nie chcę tam być.
Dziś wieczór miał być inny. Dałam sobie jeszcze jedną szansę. Jeszcze jeden wieczór, może ostatni na długo. Przed lustrem nałożyłam szminkę, poprawiłam włosy, wzięłam głęboki oddech. Może jednak? Może tym razem? Weszłam do kawiarni. Damian już czekał.
Na randce czułam się niewidzialna
Damiana poznałam na jednej z aplikacji. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale miał coś w oczach – może błysk, może uważność. Pomyślałam, że warto dać mu szansę. Zaproponował kawiarnię w centrum, taką spokojną, z miękkimi kanapami i przytłumionym światłem. Lubiłam to miejsce. Przyszłam dziesięć minut przed czasem, jak zwykle. On już tam był, co zdarzało się rzadko. Siedział przy stoliku, rozparty jakby od zawsze był jego właścicielem.
– Cześć, Julia, prawda? – podniósł się, uśmiechnął i uścisnął mi dłoń. – Damian.
Zamówiliśmy kawę. Usiedliśmy. I wtedy się zaczęło.
– No więc, prowadzę własną firmę. Wiesz, od podstaw, sam wszystko zbudowałem. Ciężko było na początku, wiadomo jak jest, ale teraz mam naprawdę dobre obroty. Zatrudniam pięciu ludzi, planuję otworzyć drugi oddział. Takie tam, rozwijam się. Muszę być wszędzie, wiesz jak to jest – mówił, nie patrząc na mnie, tylko w jakieś miejsce obok mojej głowy.
Kiwnęłam głową. Nie miałam jeszcze okazji nic powiedzieć, ale uznałam, że może to stres, może próbuje się jakoś zaprezentować. Po chwili przeszedł do podróży.
– W tym roku byłem już w Tajlandii, potem w Barcelonie, no i jeszcze szybki wypad do Islandii, bo znajomi polecili. Kocham wyjazdy, dają mi tyle energii. W Tajlandii to nawet prowadziłem skuterem przez dżunglę. Serio. Cudowne przeżycie. A ty, podróżujesz?
– O, też lubię... – zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć.
– Super! Trzeba korzystać z życia, nie? Ostatnio też zacząłem trenować crossfit. Świetna sprawa. Czuję się jak nowo narodzony. Dwa razy dziennie, czasem trzy. Forma życia. Trzeba o siebie dbać, wiadomo. Nie rozumiem ludzi, którzy się zaniedbują – powiedział, popijając espresso.
Przytaknęłam. Kolejny temat – jego była.
– No i wiesz, moja eks to była katastrofa. Kompletnie nie nadążała za moim trybem życia. Narzekała, że mnie nie ma, że za dużo pracuję. Ale co ja miałem zrobić? Zwolnić? Dla niej? Nie. Związek to partnerstwo, a nie wieczne pretensje. Teraz wiem, że nie ma co się ograniczać.
– Rozumiem, że... – znów próbowałam wejść w rozmowę.
– Ale dość o niej – przerwał mi. – Wiesz co jest dla mnie najważniejsze? Rozwój. Nie znoszę stagnacji. Jak widzę, że ktoś tkwi w miejscu, to aż mnie nosi. Trzeba się ciągle ulepszać. Ja to sobie powtarzam codziennie. Stąd te wszystkie szkolenia, kursy, webinary. Ostatnio nawet z psychologii inwestowania. Bo wiesz, nie chodzi tylko o biznes, trzeba też rozumieć ludzi.
Siedziałam, uśmiechałam się, kiwałam głową i coraz wyraźniej czułam, że ten wieczór nie ma ze mną nic wspólnego. Damian nie zadał mi ani jednego pytania. Nawet nie zapytał, czym się zajmuję. Byłam tłem do jego autoprezentacji. Gdyby posadzić obok niego manekina z przyklejonym uśmiechem, też byłby zadowolony.
Zastanawiałam się, czy warto zostać do końca, czy może udać, że dostałam pilną wiadomość. Ale coś mnie trzymało. Może ciekawość, jak daleko można się posunąć w mówieniu o sobie bez przerwy. Może absurd całej sytuacji. Chciałabym powiedzieć, że się złościłam. Ale nie. Bardziej mnie to bawiło. Jakbym oglądała występ. Damian na scenie, Damian w roli głównej. A ja – publiczność bez wpływu na scenariusz.
Punkt kulminacyjny
Zamówiliśmy po jeszcze jednej herbacie, choć ja swoją tylko przestawiałam z miejsca na miejsce. Damian nie przerywał. Gdyby nie to, że oddychał między zdaniami, mogłabym pomyśleć, że mówi z taśmy. Opowiadał o tym, jak jego firma ma wejść na rynki zagraniczne, jak ktoś chciał go zwerbować do „naprawdę dużego projektu”, ale on się nie zgodził, bo „wie, czego chce” i „ma swój kierunek”.
Zerknęłam na zegarek. Minęło dziewięćdziesiąt pięć minut. W tym czasie Damian zdążył opowiedzieć o swoim biznesie, siłowni, byłej partnerce, znajomych, dwóch wyjazdach zagranicznych, nowym samochodzie i planach na pięć lat do przodu. Nadal nie wiedział, gdzie pracuję, jak mam na nazwisko ani czy lubię kawę z mlekiem. Ale to najwyraźniej nie miało znaczenia. Kiedy w końcu sięgnął po portfel, pomyślałam, że to już. Że zaraz się pożegnamy, że wyjdę i nigdy więcej się nie odezwiemy. Ale wtedy on spojrzał na mnie z uśmiechem i wypalił:
– To co, u ciebie czy u mnie?
Spojrzałam na niego uważnie. Uśmiech miał pewny siebie, jakby był przekonany, że cały ten jego monolog był tak imponujący, że nie mogłam się oprzeć. Nie był złośliwy, nie był napastliwy. Po prostu nie miał pojęcia, że nie jestem zachwycona. Nie zauważył niczego.
– Wolę wrócić sama – powiedziałam spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. – Tam chociaż mogę dojść do słowa.
Uśmiechnęłam się, ale nie tak, jakby się spodziewał. Jego mina lekko zgasła. Nie odpowiedział od razu. W końcu powiedział:
– Eee… jasne. Nie ma sprawy.
Wyciągnęłam z torebki portfel i dołożyłam swoją część do rachunku. Nie lubiłam zostawiać długów. Damian próbował się uśmiechnąć, może jeszcze coś dodać, ale ja już wstałam.
– Miłego wieczoru – rzuciłam i wyszłam, zanim zdążył coś więcej powiedzieć.
Na zewnątrz powietrze było chłodne i przyjemne. Przeszłam kilka kroków, nim wzięłam głęboki oddech. Czułam się lekko, prawie triumfalnie. Nie dlatego, że go zbyłam. Dlatego, że nie dałam się wciągnąć w jego świat, że nie próbowałam udawać zainteresowania, że powiedziałam to, co chciałam powiedzieć. Cisza, która zapadła po jego głosie, była pierwszą, jaką tego wieczoru usłyszałam. I miała w sobie coś kojącego.
Nie czuję się samotna, czuję się wolna
Wróciłam do domu pieszo, choć mogłam wziąć tramwaj. Chciałam posłuchać swoich kroków, poczuć chłód na twarzy i pozwolić myślom wybrzmieć. Miasto powoli gasło – światła w oknach, zamykane sklepy, pojedyncze auta. Ludzie rozchodzili się do swoich domów, do swoich spraw. Ja szłam do siebie. Bez rozczarowania, bez złości. Tylko z poczuciem ulgi.
W mieszkaniu było cicho. Zdjęłam płaszcz, zapaliłam jedną lampkę i nalałam sobie kieliszek wina. Sięgnęłam po książkę, ale tylko pogładziłam ją po okładce. Potrzebowałam kilku minut dla siebie. Takich naprawdę dla siebie. Usiadłam na kanapie. Cisza wokół była gęsta, ale nieprzytłaczająca. Raczej przyjazna. Znajoma. W niej nie musiałam niczego udowadniać. Nie musiałam się śmiać z niesmacznych żartów, nie musiałam słuchać, jak ktoś przez półtorej godziny opowiada o sobie bez odrobiny ciekawości drugiego człowieka.
Myślałam o innych wieczorach. O tamtej randce, kiedy chłopak przez godzinę mówił o kryptowalutach, a na koniec zapytał, czy mam auto, bo on się spóźnił na siłownię i nie chce czekać na taksówkę. Albo o tamtym wieczorze, kiedy facet przez pół spotkania porównywał mnie do swojej byłej. I jeszcze o jednym, który zapytał: „A ty jesteś taka miła, bo naprawdę jesteś miła, czy tylko tak udajesz?”.
Bywały wieczory, kiedy wracałam do domu i czułam się mniej warta niż rano. Jakby ktoś odjął mi część mnie. Dziś było inaczej. Damian był po prostu kolejnym przypadkiem. Nieprzyjemnym, ale nie miał już we mnie dostępu do tego miejsca, które kiedyś tak łatwo dawałam innym. To było moje miejsce. Tylko moje. Nie czułam się samotna. Czułam się wolna. Może i siedziałam w ciszy, sama, z kieliszkiem wina, ale w tej chwili nie zamieniłabym się z nikim.
Pomyślałam, że jeśli ktoś kiedyś pojawi się obok mnie, to nie dlatego, że ja nie umiem być sama. Tylko dlatego, że razem będzie jeszcze ciszej, jeszcze spokojniej. Bez potrzeby mówienia bez końca, bez potrzeby wypełniania każdej chwili hałasem. Taki ktoś, kto zrozumie, że cisza czasem znaczy więcej niż tysiąc słów.
Julia, 33 lata
Czytaj także:
- „Aplikacja randkowa miała być moim antidotum na samotność. Już po pierwszym razie sparzyłam się tak, że do dziś żałuję”
- „Nie zniosę już kolejnej nieudanej randki w ciemno. Wolę zostać starą panną niż męczyć się z jakimiś gogusiami”
- „Marcel mi się nie podobał, ale na 1 randkę przyszedł z książką, którą kocham. Teraz mamy wspólną biblioteczkę”