„Umówiłem się na randkę z kobietą 50+, a było gorzej, niż na spowiedzi. Komisja śledcza to przy niej pikuś”
„Tylko czasami czuję taką głupią tęsknotę, której nie da się zagłuszyć. Dlatego założyłem profil. Napisałem, że nie jestem księciem z bajki, tylko facetem po przejściach. Że nie mam jachtu, ani apartamentu w Chorwacji, ale umiem usmażyć jajecznicę i zawsze opuszczam deskę w klozecie”.

- Redakcja
Jestem kierowcą autobusu. Niezły ze mnie okaz – rozwiedziony od ośmiu lat, dzieci już dorosłe, żona ułożyła sobie życie na nowo. Ja zostałem sam. Tylko ja i kierownica. Praca jak praca – uczciwa, bez fajerwerków, ale daje mi jakąś rutynę, a ta z kolei chroni mnie przed myśleniem za dużo. Przestałem się już łudzić, że życie mnie czymś jeszcze zaskoczy, że coś się odmieni. Ot, człowiek rano wstaje, jedzie przez miasto, wozi ludzi, czasem ktoś powie „dzień dobry”, czasem nie. Wieczorem wraca do pustego mieszkania, włącza telewizor i siedzi, jak ten mebel. Wbrew pozorom – nie narzekam. Nauczyłem się tej ciszy. Tylko czasami, kiedy patrzę przez szybę autobusu na parki, ławki, ludzi trzymających się za ręce, coś mnie ściska w środku. Taka głupia tęsknota, której nie da się zagłuszyć ani muzyką z radia, ani kolejnym serialem.
No i właśnie dlatego, po wielu namowach kolegi z pracy, postanowiłem spróbować swoich sił w internetowym randkowaniu. Założyłem profil – bez ściemy. Napisałem, że nie jestem księciem z bajki, tylko facetem po przejściach. Że nie mam jachtu ani apartamentu w Chorwacji, ale potrafię usmażyć jajecznicę i nie zapominam, żeby opuścić deskę w klozecie. Ku mojemu zaskoczeniu – ktoś odpisał. Agnieszka. Profil normalny, zdjęcie bez filtrów, napisała, że „szuka stabilności, nie bajki”. Brzmiało dobrze. Umówiliśmy się w kawiarni. Ogoliłem się, wyprałem najlepszą koszulę, nawet użyłem dawno zapomnianego Hugo Bossa, który stał zakurzony w łazience. I wtedy się zaczęło... coś, czego naprawdę się nie spodziewałem.
Czułem się jak na komisji śledczej
Wszedłem do kawiarni punktualnie, nawet minutę przed czasem. Rozejrzałem się – siedziała przy stoliku pod oknem. Krótkie włosy, okulary, wyglądała jak na zdjęciu. Nie najgorzej, pomyślałem. Podszedłem, uśmiechnąłem się.
– Agnieszka?
– Mirek. Usiądź – skinęła głową.
Nie zdążyłem się dobrze rozsiąść, a ona już odpaliła:
– Alimenty płacisz?
Zatkało mnie. Serio. Myślałem, że się przesłyszałem.
– Przepraszam, co?
– Alimenty. Płacisz na dzieci? Ile ci z pensji schodzi?
Zamrugałem. Jeszcze nie zamówiłem kawy, a już byłem jak na komisji śledczej.
– No… tak, płacę. Dzieci dorosłe, ale miałem obowiązek, płaciłem. A co to ma…
– Mieszkanie masz własne czy wynajmujesz?
– Co?
– Samochód? Twój, leasing? Kredyty? Choroby w rodzinie? Regularnie się badasz?
– Ty tak serio?
– Oczywiście. Nie mam czasu na marnowanie czasu. Muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia.
Rozejrzałem się, czy nie ma ukrytej kamery. Nie było.
– A może od razu zaświadczenie o niekaralności i wyciąg z konta?
– Jeśli chcesz, mogę ci wysłać link do formularza – odpowiedziała z kamienną twarzą.
– Słuchaj, przyszliśmy tu na kawę czy na rozmowę kwalifikacyjną?
– Jedno nie wyklucza drugiego.
Zacisnąłem zęby. To nie będzie łatwe spotkanie.
Zastanawiałem się, czy nie zwariowałem
Siedziałem sztywno, z filiżanką kawy w dłoni i próbowałem ogarnąć, co się właściwie dzieje.
– Uprawiasz sport? – rzuciła Agnieszka znad swojego cappuccino.
– Jak liczyć sprint do autobusu w deszczu, to tak – mruknąłem.
– A poważnie?
– A poważnie... nie. Pracuję. To też forma aktywności, wiesz?
– Ale przecież siedzący tryb życia to ryzyko zakrzepicy.
– A ty co, lekarz?
– Nie. Ale nie chcę potem wozić faceta po szpitalach, bo się zapuścił – oznajmiła spokojnie, jakby mówiła o pogodzie.
Zacząłem się w duchu śmiać. Bo co innego mi zostało?
– Słuchaj… my się tu spotkaliśmy na kawę, prawda? Żeby się poznać, pogadać. A nie żebyś mi robiła audyt życiowy.
– Poznanie to też informacje. Tylko konkrety – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem.
– Konkrety?! A co następne? Test na IQ? Ankieta psychologiczna?
Wzruszyła ramionami.
– A co, boisz się, że nie przejdziesz?
– Nie. Boję się, że nie zdążę wypić tej kawy, zanim mi zmierzysz ciśnienie.
– Ej, nie bądź dziecinny. Po prostu… wiem, czego szukam.
– I to jest, rozumiem, mężczyzna z czystą kartoteką i zdrowymi kolanami?
– Plus brak zadłużenia i stabilna praca.
Patrzyłem na nią i zastanawiałem się, czy nie zwariowałem. Czy teraz tak wygląda randkowanie po pięćdziesiątce?
Nie mogłem tego wytrzymać
Nie wytrzymałem. Po prostu nie dałem rady siedzieć i przytakiwać.
– Przepraszam bardzo, ale co to ma być?! – wyrwało mi się.
– O co ci chodzi?
– O co mi chodzi?! To randka czy audyt finansowo-zdrowotny?
– Po prostu zadaję pytania.
– No właśnie. A gdzie rozmowa? Gdzie chociaż jedno „a co lubisz, Mirek?”, „jak ci minął dzień?”, „co cię śmieszy”? Nie. Od razu: „masz długi?”, „czy ci działa prostata?”, „czy się nie zawalisz od środka w ciągu pięciu lat”?
Spojrzała na mnie, jakbym się czepiał o byle co.
– Chcę wiedzieć, z kim mam do czynienia.
– A ja nie jestem kandydatem do adopcji! Przyszedłem pogadać. Może pośmiać się trochę. Nie zdawać egzamin z życia!
– Nie mam czasu na bajki. Albo ktoś pasuje, albo nie.
– No to szkoda, że marnujesz mój czas, skoro i tak już masz gotową check-listę! – wybuchłem.
Zamilkła na chwilę.
– Może przesadziłam…
– Może?! To jest jak casting do roli „męża z pakietem socjalnym”. Może jeszcze test DNA i wywiad środowiskowy?
Znowu cisza. Patrzyła na mnie, jakby zobaczyła pierwszy raz człowieka, nie profil.
– Przepraszam. Czasem… no, może jestem zbyt konkretna.
– A może po prostu zapomniałaś, że randki są po to, żeby się poznawać, a nie przesłuchiwać.
Naprawdę miałem ochotę wyjść.
W takich chwilach jak ta mięknę
Zapadła niezręczna cisza. Już miałem wstawać, kiedy odezwała się cicho, prawie szeptem:
– Mój były... zostawił mnie z długami. I z dwójką dzieci. Po prostu zniknął. Bez słowa.
Usiadłem z powrotem. W takich chwilach coś we mnie mięknie.
– Przykro mi – powiedziałem, choć nie wiedziałem, co więcej mogę dodać.
– Byłam naiwna. Myślałam, że jak ktoś mówi „kocham”, to nie znaczy „do momentu, aż pojawią się problemy”.
– To znaczy, że teraz... wszystkich traktujesz jak potencjalnych oszustów?
– Nie wszystkich. Ale wolę się zabezpieczyć. Najpierw pytania, potem emocje.
– I co, działa?
Spojrzała na mnie z niepewnym uśmiechem.
– Raczej nie. Ale daje mi poczucie kontroli.
Westchnąłem.
– Wiesz, ja też jestem po przejściach. Żona odeszła do młodszego. Ale nie pytam teraz każdej kobiety, czy planuje mnie zostawić za pięć lat i ilu miała byłych. Bo jak się człowiek zaczyna bać – to przestaje żyć.
– Może masz rację.
– Może? Kobieto, ja wiem, że mam rację. Tylko chyba nie chcesz tego usłyszeć.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Jakby każde z nas coś przetrawiało. Ja – tę pokręconą randkę. Ona – swoje rozczarowania.
Nie miałem ochoty na więcej
Wyszliśmy z kawiarni. Niby razem, ale każde osobno. Szliśmy powoli, bez słowa. Dookoła ludzie – zakochani, uśmiechnięci, trzymający się za ręce. A my? Jak para urzędników wracających z nudnego zebrania.
– Chcesz się jeszcze spotkać? – zapytała nagle.
Zatrzymałem się i spojrzałem na nią, jakby zapytała, czy chcę wziąć udział w kolejnym przesłuchaniu.
– A po co? Żebyś tym razem zrobiła mi EKG i test sprawności fizycznej?
– Przesadzasz...
– Naprawdę? Bo ja mam wrażenie, że jestem teraz w jakimś reality show pod tytułem: „Czy ten facet nadaje się na męża?”.
– Po prostu nie chcę popełnić błędu.
– A co, jak zrobisz cały audyt, a potem i tak ktoś cię zostawi? Co wtedy?
Nie odpowiedziała. Patrzyła gdzieś w bok, jakby wstydziła się spojrzeć mi w oczy.
– Wiesz co – westchnąłem – życie i tak nas wystarczająco testuje. Nie musisz nikomu dorzucać jeszcze egzaminu wstępnego. Mnie to... męczy.
– Myślałam, że tak trzeba – powiedziała cicho.
– Nie. Tak nie trzeba. Tak się człowiek zamyka na wszystko dobre. Na zwykłą rozmowę. Na chwilę śmiechu. Na... coś prawdziwego.
Ruszyłem w swoją stronę. Zostawiła mnie z tą ciszą i zapachem taniej kawy w powietrzu. I nie – nie odwróciłem się.
Nie jestem tabelką do wypełnienia
Wracałem do domu z mieszanką złości i rozbawienia. W uszach wciąż dźwięczały mi jej pytania: o stan zdrowia, zadłużenie, badania kontrolne. Kiedy w końcu usiadłem na swojej starej kanapie, z kubkiem herbaty w dłoni, dotarło do mnie, jak bardzo się zmieniło randkowanie. Kiedyś człowiek po prostu umawiał się, rozmawiał, śmiał. A teraz? Trzeba mieć zaświadczenia, papiery, rekomendacje jak do pracy w ministerstwie.
Patrzyłem w sufit. W myślach wciąż widziałem Agnieszkę – taką, jaka była przez pierwsze pięć sekund. Spokojną, z twarzą kobiety, która może po prostu chce się uśmiechnąć. A potem to wszystko się posypało. I może właśnie dlatego – mimo tej całej absurdalnej sytuacji – nie czułem do niej nienawiści. Raczej... współczucie. Bo wiem, jak to jest, kiedy człowiek się boi, że znów zostanie skrzywdzony. Tylko że ja sobie nie robię z tego zbroi.
Telefon zawibrował. Wiadomość od niej:
„Przepraszam, jeśli byłam zbyt bezpośrednia. Może to nie był dobry dzień”.
Zerknąłem na ekran. Przez chwilę myślałem, czy odpisać. A potem wystukałem:
„Nie, Agnieszko. To nie był dobry pomysł”.
Odłożyłem telefon. Zamilkł. Tak jak i wszystko we mnie.
Czasem człowiek potrzebuje tylko zwykłej rozmowy. Czasem jajecznicy z kimś, kto nie pyta o pensję netto. Ale jak się okazuje – to dziś luksus. Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta, dlaczego jestem sam, odpowiem spokojnie:
– Bo nie jestem tabelką do wypełnienia.
Mirek, 50 lat
Czytaj także:
- „Serce mi pękło, gdy przed ołtarzem odkryłam, że pokochałam oszusta. Jedno zdanie zmieniło moje życie w koszmar”
- „Mąż dyscyplinuje mojego syna, bo liczy na świadectwo z paskiem. Czuję, że przez to wszystko tracę dziecko”
- „Nie mogę dłużej znieść gderania teścia. Zagląda nam do łóżka i namawia na dzieci, chociaż nie chcemy ich mieć”