„Upiekłam puszysty sernik baskijski na święta, a wnuk tylko przewracał oczami. Zachowanie synowej wcale nie było lepsze”
„Zamknęłam się w kuchni. Usiadłam przy zlewie i oparłam czoło o dłonie. Talerze w zlewie czekały, ale pierwszy raz od lat nie miałam siły ich ruszyć. Czułam się, jakbym właśnie zagrała główną rolę tragedii, której nikt nie chciał oglądać”.

- Redakcja
Nie jestem z tych, co siedzą cicho w kącie i czekają, aż ktoś się nimi zainteresuje. Zawsze byłam gospodarna, zaradna, a i języka w buzi nie brakowało. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam sama pomalować pokój, upiec trzy blachy ciasta i uszyć zasłony na święta. Teraz już zdrowie nie to, ale serce do gotowania nadal mam. Zwłaszcza że święta to dla mnie świętość. W tym roku postanowiłam przygotować coś wyjątkowego. Ucieszyłam się, gdy usłyszałam, że syn z rodziną wpadnie do mnie na Wigilię. Od razu zabrałam się za planowanie menu. I choć mam już swoje lata, nie jestem oderwana od rzeczywistości – przeglądam internet, oglądam programy kulinarne. No i trafiłam na sernik baskijski. Ciasto wyszło jak marzenie. Postawiłam go z dumą na świątecznym stole, a wtedy mój wnuk spojrzał na niego tak, jakbym mu podała budyń z robakami.
Czułam, że będzie źle
Weszli chwilę po siedemnastej. Syn z naręczem prezentów, wnuk zapatrzony w telefon, a synowa w czerwonym płaszczyku, który pewnie kosztował więcej niż moje miesięczne zakupy.
– Witajcie, kochani! – powiedziałam, wychodząc z kuchni, wycierając ręce w ściereczkę.
– Cześć, mamo – uśmiechnął się syn i podał mi torbę. – To dla ciebie, z okazji świąt.
– Dziękuję, ale największy prezent to wasze odwiedziny – powiedziałam szczerze.
Wnuk spojrzał znad telefonu.
– Dzień dobry… – mruknął.
– O, jak miło – odparłam z lekką ironią. – Nawet „dzień dobry” się znalazło.
– Mamo, bez aluzji, dobrze? – wtrąciła synowa i zdjęła płaszcz. – Kuba jest zmęczony, był do późna na korepetycjach.
– Aha – odpowiedziałam krótko i wróciłam do kuchni.
Wszyscy usiedli przy stole. Sernik czekał na środku, dumnie wyeksponowany na paterze z kryształowego szkła.
– A to co, babciu? – zapytał Kuba, wskazując ciasto.
– Sernik baskijski. Puszysty, z prawdziwego mascarpone. Upiekłam specjalnie dla was.
Wnuk uniósł brwi i przewrócił oczami.
– Czemu on jest taki przypalony?
– Bo taki ma być – odparłam spokojnie. – To nie przypalenie, tylko charakterystyczna skórka. Francuzi by się zachwycali.
– Ale my nie jesteśmy Francuzami – prychnął.
Synowa spojrzała na sernik z udawaną grzecznością.
– Mamo, może trzeba było zrobić ten tradycyjny z kruszonką? Kuba nie lubi eksperymentów.
Poczułam, jak święta zaczynają się sypać.
Nie uszanował mojej pracy
Z trudem powstrzymałam się, by nie odpowiedzieć coś złośliwego. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie wynieść sernika do kuchni i nie zjeść go sama później, po cichu, bez świadków i oceniania.
– A może napijemy się barszczyku, co? – zaproponowałam, starając się zmienić temat. – Gorący, z uszkami, na zakwasie. Sama kisiłam.
– O, to super – ucieszył się syn. – Uwielbiam twój barszcz, mamo.
– Może chociaż barszczyk będzie normalny – mruknął Kuba i znowu zapatrzył się w telefon.
Postawiłam na stole wazę z barszczem i talerz pełen malutkich uszek. Pachniało cudownie. Siadłam, nalałam każdemu po porcji i uśmiechnęłam się do wnuka.
– Spróbuj, zanim skomentujesz.
– Próbuję, próbuję… – westchnął, jakby to była kara.
Wnuk zamieszał łyżką, powąchał, zjadł jedno uszko i... skrzywił się teatralnie.
– Kwaśne.
– Kwaśne?! – zdziwił się mój syn. – Kuba, co ty mówisz? Przecież jest idealny.
– Może dla ciebie – odparł chłopak i odsunął talerz.
– Mamo, nie obrażaj się, on po prostu woli takie z kartonu, z koncentratu – wtrąciła się synowa. – Wiesz, dzieci mają inne smaki.
– Dzieci?! On ma siedemnaście lat, a zachowuje się jak pięcioletni książę – nie wytrzymałam. – Może mu jeszcze obierać banany ze srebrnym widelczykiem?
Zapanowała cisza.
– Przepraszam – dodałam, choć nie do końca szczerze. – Ale człowiek się stara, przygotowuje święta, a tu tylko nosem kręcą.
– Mamo, może to przez ten nowy przepis… – spróbował łagodzić syn.
– Albo przez to, że nie ma Wi-Fi – dorzucił Kuba i wyszedł z pokoju.
Zebrało mi się na płacz
Usiadłam ciężko przy stole. Spojrzałam na sernik, który stał samotnie. Z kuchni dobiegały odgłosy czajnika.
– Robię kawę. Może przy cieście choć trochę porozmawiamy jak rodzina.
– Nie piję kawy – rzucił Kuba, wracając z korytarza z miną męczennika.
– To herbatę. Albo wodę. Mam też kompot z suszu. Bez cukru, jak lubisz – dodałam, starając się być miła.
– Kompot z suszu?! O nie… – zrobił grymas. – On śmierdzi jak stare skarpety.
– Kubuś, nie przesadzaj – wtrącił syn. – Trochę szacunku do babci, proszę.
– A ty co, znowu stanąłeś po jej stronie? – burknęła synowa, odkładając łyżkę. – Przecież Kuba ma prawo nie lubić wszystkiego.
– Ma prawo – odpowiedziałam ostro – ale może by tak nie komentował wszystkiego, czego nie lubi. Albo przynajmniej nie w święta.
– Mamo, nie wszyscy są tacy jak ty – odparła synowa, zaciągając się kieliszkiem białego wina. – My wolimy... delikatniej.
– Czyli jak? Milczeć, jak wszystko ci nie smakuje, a potem gadać za plecami?
– Mamo! – wtrącił się syn ostrzegawczo. – Proszę...
– A co, nie wolno mi powiedzieć, że się czuję jak powietrze? Że upiekłam ciasto, barszcz kisiłam, pierogi lepiłam, a w odpowiedzi dostaję tylko „ble” i „fuj”? To już nawet w święta trzeba się krygować?
Zapanowała cisza. Nawet Kuba spojrzał znad telefonu. A ja poczułam, że zbiera mi się na płacz.
– No to smacznego – dodałam cicho i sięgnęłam po sernik. Sama.
Nie wytrzymałam
Zsunęłam sobie kawałek sernika na talerz. Ułamałam widelczykiem kawałeczek i powoli się nim delektowałam. Był pyszny. Delikatny, wilgotny, z wyczuwalną wanilią. Idealny.
– Naprawdę dobry – mruknęłam sama do siebie. – No ale kto by tam babci wierzył, co?
Syn patrzył to na mnie, to na ciasto. W końcu wziął kawałek i spróbował.
– Jest bardzo dobry. Taki… kremowy. Nigdy wcześniej nie jadłem czegoś takiego.
– No proszę, cud – rzuciłam sucho. – Ciekawe, co jeszcze muszę upiec, żeby Kuba spojrzał na mnie jak na człowieka.
– Nie jestem głodny – odparł wnuk beznamiętnie. – I tak się objadłem na śniadanie. A ten sernik wygląda na przypalony.
– Kuba, starczy – przerwał mu ojciec ostrzej. – Zachowujesz się naprawdę nie w porządku.
– Przepraszam, że nie lubię dziwnych potraw – odburknął.
– Wiesz, ja też nie lubię bezczelności, ale nie rzucam tym w ludzi na święta – powiedziałam.
Synowa spojrzała na mnie przez stół.
– Mamo, ale czy musisz robić z tego dramat? Kuba ma swoje gusta. Ty masz swoje. Święta to nie konkurs, kto zrobi lepsze pierogi i ciasto.
– Nie robię konkursu – odparłam, zerkając na sernik. – Tylko mi przykro, że nikt nie docenia mojej pracy.
– Znowu ta twoja święta gościnność… – mruknęła pod nosem synowa.
– Co powiedziałaś?
– Nic – wzruszyła ramionami.
Nie wytrzymałam i wstałam od stołu. Naczynia mogły poczekać. Ja – nie.
Przestałam się starać
Zamknęłam się w kuchni. Usiadłam przy zlewie i oparłam czoło o dłonie. Talerze w zlewie czekały, ale pierwszy raz od lat nie miałam siły ich ruszyć. Czułam się, jakbym właśnie zagrała główną rolę tragedii, której nikt nie chciał oglądać. Po chwili drzwi uchyliły się lekko.
– Mamo…?
To był mój syn.
– Tak? – powiedziałam chłodno, nie podnosząc głowy.
– Przepraszam za Kubę. I… za nią też. Wiem, że się starasz.
– Ale po co? Po co ja się staram, jeśli wszystko i tak jest głupie, dziwne albo „jak z internetu”?
– Wiem. Ona po prostu… no wiesz, nie lubi świąt u innych. Woli być u siebie, gdzie wszystko jest po jej myśli.
– To, czemu przyjeżdżacie?
– Bo ja lubię być u ciebie. I… bo chciałaś. Wiem, jak bardzo ci zależy.
– Już mi nie zależy – burknęłam. – Sernik zbyt przypalony, barszcz zbyt kwaśny, wnuk zbyt zajęty sobą.
W tej chwili do kuchni weszła moja synowa.
– Mamo, nie chcę się kłócić. Może powinniśmy robić święta osobno. Nie musisz nas zapraszać na przyszły rok.
Spojrzałam na nią. W końcu szczerze.
– Może rzeczywiście nie muszę.
– No to się cieszę, że się rozumiemy.
– Tylko nie zdziw się, jak Kuba kiedyś nie będzie chciał do was przyjeżdżać na święta. Nikt nie lubi być tam, gdzie go ignorują.
Wyszła bez słowa. Syn został. Stał, jakby nie wiedział, co zrobić. W końcu zapytał cicho:
– Mam ci pomóc zmywać?
– Lepiej weź kawałek sernika na wynos. I zjedz w spokoju.
Nie czułam się winna
Wyszli godzinę później. Bez pożegnań, bez uścisków, bez „do zobaczenia”. Syn spojrzał na mnie przy drzwiach. Chciał coś powiedzieć, ale synowa już stała z torebką w ręku i sztucznie się uśmiechała.
– No to… dzięki za wszystko – rzucił, a ja skinęłam głową.
– Smacznego sernika – dodałam, wskazując pudełko, które sam sobie zapakował.
– Dzięki, mamo.
Zamknęłam drzwi. W całym mieszkaniu zapadła cisza. Usiadłam przy stole. Sernik nadal stał na paterze. Puste talerze leżały na stole. W powietrzu unosił się zapach goździków, pieczonych buraków i… chłodu. Włączyłam radio. Cicho. Grała jakaś kolęda. Wzięłam telefon i wysłałam wiadomość do sąsiadki z naprzeciwka:
„Zostało mi trochę sernika i pierogów. Wpadniecie z wnuczką na jutro?”.
Odpisała po minucie:
„Z przyjemnością! Maja uwielbia twój sernik”.
Uśmiechnęłam się do siebie. Czasem cudze dziecko potrafi więcej okazać serca niż własne. W kuchni zagotowałam wodę i zaparzyłam sobie herbatę. Usiadłam przy stole z kubkiem, wyjęłam książkę i sięgnęłam po kawałek sernika. Smakował jeszcze lepiej niż wcześniej. Może nie mam idealnej rodziny. Może święta już nigdy nie będą takie jak kiedyś. Przynajmniej wiem jedno: puszysty sernik baskijski naprawdę mi wyszedł. I to nie moja wina, że nie każdy ma na niego podniebienie.
Wanda, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż z teściem zniszczyli mi całą magię świąt. Zamiast rodzinnego ciepła, czułam się jak aktorka w słabym spektaklu”
- „Dałam synowej drogi krem BB pod choinkę, a ona wyrzuciła go do śmieci. Po takiej zniewadze nie pozostałam jej dłużna”
- „Synowa traktuje mnie jak bankomat. Oczekuje, że kupię wnukom prezenty za całą emeryturę i będę się miło uśmiechać”