Reklama

Zawsze marzyłam o świętach, podczas których cała rodzina zasiądzie do stołu w zgodzie, z uśmiechem i ciepłem w oczach. Rok w rok stawałam na głowie, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik: pierogi ręcznie lepione, makowiec jak u mojej mamy, dom wysprzątany tak, że aż pachniało czystością. Mimo to moje dzieci zdawały się tego nie doceniać. Dorosłe, a jakby wciąż niedojrzałe. Każdy ciągnął w swoją stronę, a wzajemne uszczypliwości psuły nastrój jeszcze przed opłatkiem. W tym roku przebrała się miarka. Los pokazał im, że nie zawsze będzie czekać cierpliwie.

Przygotowania ponad moje siły

– Mamo, naprawdę musimy mieć dwanaście potraw? – zapytała zrezygnowana Pola, zerkając na mnie znad telefonu. – Wiesz, że to przesąd, prawda?

Stałam przy kuchence w fartuchu poplamionym barszczem i trzymałam w rękach drewnianą łyżkę. Była ósma rano w Wigilię, a ja nie czułam magii świąt. Czułam ból kręgosłupa i niedospanie. Kiedyś święta pachniały pomarańczami i choinką. Teraz pachniały stresem.

– Tak, musimy – odpowiedziałam krótko. – Możecie pomóc albo przestać narzekać.

– Przecież pomagałam wczoraj – burknęła. – Obierałam ziemniaki.

– Jedna miska ziemniaków i pół godziny z łaski – wtrącił się Adam, mój syn, który właśnie wparował do kuchni z kawą z kawiarni w ręce. – Mamo, trzeba trochę zluzować. Święta to nie olimpiada.

– Dla mnie to nie olimpiada, tylko tradycja – syknęłam i poczułam, jak zaciska mi się gardło. – Chciałam, żebyście choć raz pokazali, że potraficie się zachować. Że potraficie być rodziną.

Zapanowała cisza. Nawet radio w tle umilkło, jakby i ono zawstydziło się tej atmosfery. Odwróciłam się i wróciłam do mieszania kapusty. Ręce mi drżały. Od kilku dni nie spałam normalnie, wszystko robiłam sama. Nie oczekiwałam wdzięczności, tylko odrobiny zaangażowania.

– Dobra, pomogę ci z tą kapustą – mruknął Adam.

– Już nie trzeba – powiedziałam szorstko. – Zostało tylko nakryć stół. I odpowiednio się ubrać. Święta się zaczną z wami czy bez was.

Zamiast pomocy – pretensje

W salonie stał już stół, który od lat rozkładał się tylko na dwie okazje – Wigilię i pogrzeby. Biały obrus rozprostowałam dzień wcześniej, świeczki kupiłam nowe. Włożyłam do wazonu gałązki jodły i kilka czerwonych bombek. Chciałam, żeby było ładnie. I ciepło. I domowo.

– Mamo, a gdzie są te lniane serwetki? – zapytała Pola, otwierając jedną szufladę po drugiej.

– Na górze, w szafie z pościelą. Trzeba było wyjąć je wczoraj.

– No to czemu nie powiedziałaś?

Spojrzałam na nią i poczułam znajome ukłucie irytacji. Zawsze miałam być od wszystkiego – organizacji, przypominania, przewidywania. A oni? Oni byli gośćmi w swoim własnym domu.

– Może dlatego, że liczyłam, że sami się domyślicie.

– I znowu pretensje – warknęła.

Adam pojawił się w drzwiach i natychmiast dodał swoje trzy grosze.

– Nie możesz po prostu raz odpuścić i nie narzekać?

– Narzekam, bo muszę wszystko robić sama. I wy jeszcze macie czelność mieć o coś pretensje?

Pola parsknęła śmiechem.

Przestań robić z siebie męczennicę. Chcesz świąt – to masz. Tylko nie zwalaj winy na nas.

– Ja was tylko proszę o pomoc i odrobinę szacunku! – podniosłam głos.

– Dobra, idę się przebrać – rzucił Adam. – Bo jeszcze się popłaczesz.

Zostałam sama w salonie. Świece na stole już się dopalały. I nagle pomyślałam, że wcale nie chcę siadać do tej kolacji. Nie w takim towarzystwie.

Wigilia, której nie zapomnę

Osiemnasta wybiła bez żadnego „chodźmy się podzielić opłatkiem”. Adam siedział w fotelu z telefonem, Pola poprawiała makijaż w lusterku. Przez chwilę miałam nadzieję, że się jednak opamiętają. Że zawołają mnie do stołu, tak po prostu, bez złośliwości.

– Mamo, ty nie jesz? – zapytała Pola z ustami pełnymi barszczu. – Myślałam, że już zaczynamy.

Stałam przy oknie, patrząc na śnieg wirujący w świetle latarni.

–Zaczęliście beze mnie? – zapytałam cicho.

Myślałam, że jesteś obrażona – powiedziała wzruszając ramionami. – To po co czekać?

– Serio? – Adam odłożył telefon i spojrzał na siostrę. – Ty serio zaczęłaś bez mamy?

– Przestań, przecież ona tylko udaje, że ją to wszystko obchodzi. Tak naprawdę lubi mieć powód do łez i wyrzutów.

Zrobiło mi się niedobrze. Usiadłam na krześle i przez chwilę po prostu milczałam. W głowie miałam jeden wielki szum. Nie tak miały wyglądać te święta. Chciałam je przeżyć z rodziną, a nie z widmami, które noszą znane mi twarze.

– Czy wy naprawdę nie rozumiecie, jak bardzo mnie rani wasze zachowanie? – zapytałam. – Czy chociaż raz w życiu możecie zachować się jak dorośli ludzie?

Adam wstał i bez słowa poszedł do swojego pokoju. Pola westchnęła głośno.

– Serio, mamo, może tobie trzeba pomocy. Psycholog by się przydał.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Było piętnaście minut do pasterki.

Miałam dość tych niewdzięczników

– Kto to może być o tej porze? – mruknęłam pod nosem, wstając od stołu.

Za drzwiami stała Ela, nasza sąsiadka z parteru, otulona w długi wełniany płaszcz. Jej oczy były czerwone, jakby płakała.

– Przepraszam, że tak... ale mam prośbę – zaczęła. – Czy mogłabyś pojechać ze mną do szpitala?

Zamarłam.

Co się stało?

– Staszek… Źle się poczuł. Pogotowie zabrało go godzinę temu, ale ja… ja nie mam samochodu. Dzieci są w Niemczech. Potrzebuję kogoś, kto po prostu… będzie.

Nie zastanawiałam się ani chwili. Zawołałam tylko do dzieci:

– Wychodzę. Staszek trafił do szpitala.

– Co? – Adam wyjrzał z pokoju. – Przecież mamy Wigilię.

– Waszą Wigilię. Ja już nie mam świąt.

Pola patrzyła na mnie z niedowierzaniem, ale nie odezwała się ani słowem. Podjechałam z Elą do szpitala. Czekając w poczekalni, napiłam się po raz pierwszy tego wieczoru gorącej herbaty. Bez złości, bez spięcia. Ela co chwilę patrzyła na telefon, aż w końcu pojawił się lekarz.

– Udało się go ustabilizować. Czuje się już znacznie lepiej. Ma pani szczęście, że trafił do nas tak szybko.

Ela się rozpłakała. Objęłam ją bez słowa. Przez moment siedziałyśmy tak w ciszy, a ja pomyślałam, że to ironia losu – więcej wsparcia czułam od niej, niż od własnych dzieci.

Pasterka bez pojednania

Wróciłam do domu przed samą północą. Światła w salonie jeszcze się świeciły. Pachniało już tylko woskiem i przypalonym bigosem. Na stole stały dwa niedojedzone pierogi i puste szklanki po kompocie z suszu.

– Wróciłaś – mruknął Adam, siedząc na kanapie. – Byliśmy trochę zaniepokojeni.

– Tak bardzo, że nawet nie zadzwoniliście – odpowiedziałam chłodno, zdejmując płaszcz.

Ela to nie rodzina – dodała Pola z kuchni. – Nie powinnaś tak po prostu wychodzić. To była Wigilia.

– A wy to rodzina? – zapytałam. – Nie jestem pewna.

Zamilkli. Spodziewałam się, że może któreś się podniesie, podejdzie, przeprosi. Nic z tych rzeczy. Adam zapatrzył się w ekran telewizora. Pola udawała, że myje naczynia, choć przecierała wciąż tę samą szklankę.

– Idę na pasterkę – powiedziałam cicho. – Nie czekajcie na mnie.

Nie zaproponowali, że pójdą ze mną. Wzięłam szalik i rękawiczki, wyszłam na mroźną ulicę. Kościół był oświetlony ciepłym światłem, a na schodach tłum ludzi. W środku rozbrzmiewał śpiew kolędy, który znałam od dziecka. W ciszy, między ludźmi, których nawet dobrze nie znałam, poczułam więcej wspólnoty niż we własnym salonie. W ławce obok usiadła starsza kobieta, trzymając za rękę wnuczkę. Obie się uśmiechały. A mnie łzy napłynęły do oczu. Zdałam sobie sprawę, że choć próbowałam z całych sił, nie da się nikogo zmusić do bliskości. Nawet własnych dzieci.

I tak kończy się cicha noc

Wróciłam do domu chwilę po pierwszej. Zegarek tykał na ścianie, jakby chciał mi powiedzieć: „Kolejna Wigilia minęła”. Światła zgaszone, w salonie cisza. Po dzieciach nie było śladu. Każde zamknęło się w swoim pokoju, jakby nic się dziś nie wydarzyło. Jakby to był zwykły dzień, a nie czas, który miał nas do siebie przybliżyć. Usiadłam na kanapie. Na stole nadal stał opłatek, nienaruszony. Nie podzieliliśmy się nim. Po raz pierwszy w moim życiu nikt nie wyciągnął ręki z białym kruchym kawałkiem. W tym domu Wigilia wydarzyła się bez pojednania, bez przebaczenia, bez rozmowy.

Zastanawiałam się, czy to moja wina. Może zbyt dużo wymagam. Może jestem z innego świata. Takiego, w którym rodzina siada razem, chociażby się pokłóciła rano o głupotę. Gdzie dzieci nie stają się gośćmi we własnym domu, a matka nie musi żebrać o uwagę. Próbowałam ich nauczyć szacunku i ciepła. Może za późno. Może już nie potrafią. Spojrzałam przez okno. Śnieg sypał jak opętany, zasłaniając wszystkie ślady. Może i dobrze. Ten wieczór też chciałabym zakopać pod białym puchem i nie wracać do niego więcej. Choćby się wydawało, że nie zasłużyłam na takie święta, widocznie takie były mi pisane. Wyszłam na balkon i wzięłam głęboki wdech. Powietrze było lodowate. W sam raz, żeby ochłodzić myśli. Może kiedyś im się przypomni ta Wigilia. Może zrozumieją, co stracili. Albo kogo.

Jadwiga, 63 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama