Reklama

Tata odszedł z tego świata w czasie, gdy byłam na ostatnim roku studiów. Mamusia musiała poradzić sobie w pojedynkę w lokalu, który mieścił się w budynku będącym własnością jej teściów. Oni i mama nie darzyli się nigdy wielką sympatią, ale dopóki ojciec był wśród nas, relacje między nimi można było określić jako względnie dobre.

Reklama

Było nam ciężko

Kiedy tata odszedł, mama z dnia na dzień coraz mocniej czuła, że rodzina ojca jej nie akceptuje. Jeszcze pół biedy, gdy na przykład teściowa, zauważywszy wieczorową porą palące się u mamy światła, nazajutrz stwierdziła, że mama nigdy nie grzeszyła oszczędnością. Nie miało znaczenia, że to mama opłacała faktury za energię elektryczną. Jednakże dotkliwsze od zgryźliwych uwag teściów było dla niej narastające poczucie samotności i wyobcowania.

Najbliżsi nie pamiętali o mojej mamie podczas świątecznych spotkań czy ważnych imprez rodzinnych. Ona z drugiej strony, w strachu przed kąśliwymi uwagami, wstydziła się zapraszać do domu swoich przyjaciół. Ja w tym czasie byłam daleko na studiach, więc niestety nie mogłam jej pomóc, dodać otuchy ani po prostu przy niej być.

Regularne pogawędki telefoniczne przynosiły jej chwilową ulgę. Zdawałam sobie sprawę, że należy coś z tym zrobić, jednak do głowy nie przychodziło mi żadne rozsądne rozwiązanie. W pewnym momencie, niedługo po moim ślubie, kiedy wraz z ukochanym kończyliśmy urządzać nasze gniazdko, zadzwoniła moja rodzicielka.

– Idziu, stało się coś strasznego! Rury w toalecie się zatkały. Sądziłam, że to drobna usterka, ale pan od hydrauliki stwierdził, że cała instalacja kanalizacyjna wymaga generalnego remontu – rozpłakała się.

Chciałam jej pomóc

Wiedziałam, że dla chorej mamy, która od wielu lat mieszka sama w niesprzyjającym środowisku, poradzenie sobie z zepsutą hydrauliką to zadanie ponad jej siły. A trzeba jeszcze wspomnieć o tym, że tego typu usługi hydrauliczne zawsze sporo kosztowały, a mama ma do dyspozycji tylko niewielką emeryturę.

Przekazałam jej, żeby dała sobie spokój z przejmowaniem się, bo biorę całą sprawę na siebie. Wspólnie z moim mężem opłaciliśmy remont rur kanalizacyjnych w lokalu, w którym mieszka moja rodzicielka. Wydatki okazały się wyższe od naszych wstępnych szacunków, ale trudno – jakoś trzeba było to ogarnąć. Ucieszona mama nie szczędziła nam podziękowań.

Gdy nadeszły mroźne dni, pewnego poranka dostałam informację od mamy, że rozchorowała się na grypę. Nie zastanawiając się długo, od razu pojechałam do niej, żeby się nią zająć w czasie infekcji. Po wejściu do jej mieszkania od razu uderzyło mnie lodowate powietrze. Zdziwiłam się, jak można wytrzymać w takim ziąbie.

– Idusiu, ogrzewanie gazowe sporo kosztuje. Mój budżet nie pozwala mi na opłacanie dużych faktur – powiedziała mama, kiedy spytałam, czemu wyłączyła kaloryfer.

– Daj mi zerknąć na poprzedni rachunek do zapłaty – odparłam.

Kiedy zdałam sobie sprawę, że moja mama będzie stale chorować z powodu oszczędzania na ogrzewaniu, postanowiłam wziąć na siebie opłacanie rachunków. Co więcej, obiecałam pokrywać koszty przez całą zimę i stanowczo kazałam mamie nie wyłączać kaloryferów. Ponieważ w zimie noce były długie, a na dworze panował siarczysty mróz, musiałam płacić gazowni ogromne kwoty.

Miała do mnie żal

Z roku na rok rosły koszty związane z opłatami za przestronne mieszkanie, które zajmowała mama. Niejednokrotnie musiałam interweniować, gdy dochodziło do nieporozumień między nią a rodzicami taty. Jakby tego było mało, mama stale miała do mnie jakieś zastrzeżenia i wyrzuty.

– Idusiu, jesteś cudowną córeczką, ale niestety zaistniała sytuacja to twoja sprawka – stwierdzała przykładowo, a ja dopytywałam z jakiego powodu, mimo iż doskonale zdawałam sobie sprawę, jakiej odpowiedzi udzieli. – Czemu zamieszkałaś tak daleko? Przecież po ukończeniu nauki mogłaś powrócić w rodzinne strony. Gdyby teściowie zorientowali się, że mam w tobie wsparcie, zaprzestaliby ingerencji w moje życie. Razem dałybyśmy radę pokrywać koszty czynszu i ewentualnych napraw. A tak pozostałam zupełnie osamotniona – wyliczała rodzicielka.

Starałam się wyjaśnić, że w małym miasteczku, gdzie mieszka moja rodzina, ciężko byłoby mi znaleźć zatrudnienie. Wspomniałam też ostrożnie, że moje życie wygląda teraz zupełnie inaczej. Jestem mężatką, mamy własne mieszkanie i zastanawiamy się nad powiększeniem rodziny.

– I tu jest problem – odpowiedziała moja mama. – Kiedy urodzisz dziecko, to nie będziesz miała czasu, żeby wpadać do mnie z wizytą. W rezultacie nie poznam swoich wnuków. Wiesz, że nie stać mnie na dalekie wyjazdy.

Matka coraz bardziej się rozklejała, a ja nie mówiłam już nic, kompletnie nie mając pomysłu, jak zareagować.

Fortuna nam sprzyjała

Jednak los niespodziewanie podrzucił nam rozwiązanie całej sytuacji. Mój partner znalazł nowe, dużo lepiej płatne zajęcie. Natomiast mnie spotkał w pracy awans połączony ze wzrostem pensji. Przeszczęśliwi, zaczęliśmy rozważać zamianę naszego ciasnego lokum na przestronniejsze.

– Kochanie – zagadnął mnie małżonek pewnego wieczora. – Myślimy o dwójce, a może nawet trójce pociech. Co powiesz na zakup segmentu w szeregówce już teraz?

Mamy wystarczająco pieniędzy?

– Będziemy musieli zaciągnąć pożyczkę, ale miesięczna opłata niewiele przewyższa ratę za zakup lokum. A plusy są niesamowite. Te budynki znajdują się tuż obok lasu. Cisza, spokój, a jednocześnie świetna komunikacja do śródmieścia. Wszystko przeanalizowałem. Część zobowiązania uregulujemy środkami uzyskanymi ze sprzedaży naszego obecnego gniazdka.

Po naszej rozmowie wpadłam na pewien pomysł i od razu opowiedziałam o nim małżonkowi. Spodobał mu się mój plan, więc kolejnego dnia zadzwoniliśmy do mojej mamy. Przedstawiliśmy jej taką propozycję – oddamy jej na własność nasze mieszkanie, składające się z dwóch pokoi, a to, w którym teraz przebywa, puścimy w obieg. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży pozwolą nam spłacić część kredytu, dzięki czemu będziemy mieć do uregulowania niższą sumę.

– Ten apartamentowiec dopiero co wybudowali, a rachunki są tam dużo mniejsze niż u ciebie – tłumaczyłam cierpliwie mamie. – Dam ci w prezencie meble kuchenne, wyposażenie łazienki, pralkę i lodówkę. Koniec z udręką mieszkania z teściami pod jednym dachem. Pomyśl tylko, będziemy wtedy mieszkać blisko siebie, w tej samej miejscowości!

Myśleliśmy, że będzie dobrze

Procedury administracyjne zajęły nam trochę czasu, ale udało się pozałatwiać każdą sprawę tak, jak sobie to wcześniej założyliśmy. Razem z moim facetem pod koniec lata zamieszkaliśmy w szeregowcu w pobliżu lasu, a tuż przed świętami pomogliśmy mamie w przeprowadzce do pięknego mieszkania, które było świeżo po remoncie. Gwiazdkę spędziliśmy radośnie, w rodzinnej atmosferze.

Odkąd zaczął się kolejny rok, matka powoli zapoznawała się z najbliższą okolicą, by później krok po kroku eksplorować inne części miasta.

– Dookoła pusto i głucho. Niewiele tu mieszkańców, a ten pobliski teren budowy… Spać się nie da, rano taki hałas robią – poskarżyła się kiedyś.

– Mamuś, razem z Mariuszem jako pierwsi wprowadziliśmy się do tej okolicy. Wszystko dopiero raczkuje, z czasem na pewno pojawi się więcej sąsiadów. Spokojnie, ten plac budowy to tylko przejściowa sprawa – starałam się ją pocieszyć.

– Ale w okolicy brak sklepów… – narzekała mama.

– To tylko dwa przystanki stąd do marketu – odparłam.

Nie cierpię tych dużych sklepów. Wolę mięso od zaufanego rzeźnika. Tam gdzie mieszkałam, miałam swojego, ale tutaj?

Poczułam smutek, ale starałam się ją jakoś podnieść na duchu.

– Daj spokój, sytuacja wcale nie wygląda aż tak źle. Ten sklep zaopatruje się u zaufanych źródeł. Wiesz co, mamo? Może skoczysz do ośrodka kultury na wernisaż albo seans do kina? Wiem, że adaptacja w nowej okolicy nie należy do najłatwiejszych, ale niedługo się otrzaskasz, poznasz fajnych ludzi i sama przyznasz, że jest ekstra!

Ciągle narzekała

Rodzicielka, z pozoru przekonana słowami, zamilkła, by jednak przy kolejnej nadarzającej się sposobności poruszyć temat towarzystwa.

– Znalezienie nowych znajomych to nie bułka z masłem. Raczej nie pójdę na ulicę i nie będę wrzeszczeć, że szukam towarzystwa. Zresztą nikogo by to nie ruszyło. W tej dużej aglomeracji ludzie ciągle gdzieś pędzą. Nie myślą o życiu towarzyskim. Moi znajomi mieszkają w poprzednim mieście – narzekała ze łzami w kącikach oczu, a moja cierpliwość się skończyła.

– Mamuś, zawsze byłaś tak zaabsorbowana pracą i obowiązkami domowymi, że nie starczało ci czasu na nic innego. Nie da się powiedzieć, że twoje kumpele tam zostały, ponieważ nie miałaś żadnych – odpowiedziałam zdecydowanie. – A ta kobieta, z którą niedawno cię spotkałam? Wygląda na miłą osobę.

– Grażyna, mieszka w sąsiednim bloku. Nic specjalnego, ledwo ją znam – mruknęła mama. – Słuchaj, Iduś, wymyśliła, żebym wzięła od niej kotka. Ona już dwa w domu trzyma.

– No i jak, zgodzisz się? Moim zdaniem to całkiem niezły pomysł.

– Powiedziałam, że mogę się nim zająć, ale tylko przez chwilę. Wiesz, człowiek nigdy nie wie, co go w tym mieście spotka – dodała, kiedy zobaczyła, że patrzę na nią pytająco.

– Mamo, nie martw się na zapas. Jeszcze trochę i wszystko się ułoży.

Mimo że starałam się ją wspierać, moje próby podniesienia jej na duchu spełzały na niczym. Rodzicielka bez przerwy roztrząsała to, co sprawiało jej największy problem w nowej okolicy – że odległości wszędzie są spore, że nie zna żywej duszy i kompletnie nie wie, jak zagospodarować swój czas. Aż w pewnym momencie, wyprowadzona z równowagi tymi narzekaniami, ostro się z nią posprzeczałam.

Czułam się bezradna

Wróciły mi wspomnienia o tym, jak ciężko było jej egzystować w miejscu, gdzie się wychowała. Nie dość, że krewni z tamtych stron nie okazywali jej żadnego wsparcia, to jeszcze pochłonęło to mnóstwo pieniędzy.

– …które mocno nadszarpnęły nasz wspólny portfel. Mamo, nie jesteś wobec mnie w porządku. Założę się, że sądzisz nawet, że tutaj wieje mocniej, a tamtą okolicę omijają wszelkie ulewy – rzuciłam dla rozładowania napięcia, ale mama poczuła się tym śmiertelnie urażona.

– W punkt! Moje rodzinne miasto położone jest w szerokiej kotlinie, dzięki czemu panuje tam delikatniejsza aura. Promienie słoneczne nigdy nie zawodzą, a ciśnienie utrzymuje się na stałym poziomie… – mówiła, pogrążając się w marzeniach. – Aktualnie czuję się jak na wygnaniu.

Odpowiedziałam na to, trzaskając futrynami, i zniknęłam w mgnieniu oka. W moim własnym mieszkaniu, tuląc się do Mariusza, zalałam się łzami, czując ogromną frustrację i zagubienie.

– Moja mama zdecydowała się na przeprowadzkę, a teraz jest załamana – szlochałam.

– Słuchaj, a może byśmy sprzedali lokal twojej mamy i znaleźli dla niej inny w okolicy, gdzie się wychowała? – rzucił propozycję mój mąż.

– Znów mamy bawić się w obrót nieruchomościami? Jeszcze nie doszłam do siebie po poprzedniej transakcji – wystękałam.

Po pewnym czasie zdołałam się opanować, wzięłam się w garść i zdecydowałam przejść do konkretów. Wyszukanie idealnego lokum w mieście, w którym się wychowałam, okazało się nie lada wyzwaniem. W końcu jednak udało mi się wypatrzyć miejsce, które przypadło mi do gustu.

Sama nie wie, czego chce

Pozostało tylko dowiedzieć się, czy spodoba się także mojej mamie. Od czasu tamtej sprzeczki nasze relacje stały się dość chłodne. Kontaktowałyśmy się raczej okazjonalnie, głównie telefonicznie. Tym razem postanowiłam odwiedzić ją osobiście i przedstawić nasz zamysł.

– Ida, co ty wymyśliłaś? Niedawno się wprowadziłam, a już rozważasz przeprowadzkę? Nie ma mowy! – wykrzyknęła zaskoczona.

– Przecież nie czujesz się tu dobrze. Narzekasz na widok za oknem, sklepy są za daleko, nie masz tu znajomych – wymieniałam powody, wciąż będąc w szoku.

– Masz rację, ale ostatnio zaprzyjaźniłam się z Grażyną. Pomaga w schronisku, a ja jej w tym wspieram. Nie mogę tak po prostu z dnia na dzień tego zostawić. Grażynka namówiła mnie też na Uniwersytet Trzeciego Wieku. Dzięki niej poznałam nowych ludzi. Mam to teraz rzucić?

Moja mama wciąż nie może przestać chwalić naszego rodzinnego miasta, ale przynajmniej nie czuje się już jak zesłaniec na Syberii. Ostatnio zadzwoniła do nas z pomysłem, żebyśmy adoptowali psiaka ze schroniska dla bezdomnych zwierząt.

– To naprawdę bystry czworonóg. Będzie pilnował waszego mieszkania – próbowała nas przekonać.

Przystaliśmy na jej propozycję. Kochamy zwierzaki. No i przynajmniej mama ma teraz jakieś zajęcie oprócz ciągłego zrzędzenia.

Reklama

Ida, 30 lat

Reklama
Reklama
Reklama