„Uratowałem niewinne dziecko i los mi to wynagrodził. Mój syn wygrał walkę o życie”
„Odholowałem chłopca na brzegu. Był już siny i nie mógł złapać oddechu. Miał nie więcej niż 12 lat. Był nieprzytomny”.
- Henryk, 30 lat
Bardzo pragnęliśmy z żoną własnego dziecka. Irenka przez wiele lat pozostawała pod opieką ginekologa. Dwa lata temu lekarz stwierdził definitywnie, że jedynym sposobem na zajście w ciążę, jest zabieg. Żona nie mogła się zdecydować…
– Teraz tak dużo się o tym mówi – powiedziała pewnego wieczoru.
– To znaczy, co się mówi?
Wiedziałem, że krąży wokół swoich obaw, które wynikały z opinii duchownych i dziennikarzy katolickich stojących na stanowisku, że jest to nieetyczne.
– Chodzi ci o to, że to wbrew naturze?
Zobacz także
– No właśnie – Irenka odetchnęła z ulgą, że wypowiedziałem za nią tę wątpliwość.
– Powiedz mi, kochanie – zacząłem spokojnie, choć czułem, jak gotuje się i narasta we mnie złość – czy zgodne z naturą jest to, że pani W. już nie cierpi tak bardzo, jak to było pół roku temu? Wszystko dzięki wszczepieniu endoprotezy. Czy pan W. ma prawo cieszyć się, że po dwóch latach wreszcie dostał się do protetyka i wstawiono mu zęby? Przecież stracił zęby w naturalny sposób. Ma 75 lat, więc miały prawo mu wypaść. Po co mu sztuczne? Najwidoczniej natura nie odbierałaby mu poprzedniego garnituru siekaczy, gdyby…
– Ja wiem, kochanie – Irenka położyła mi uspokajająco dłoń na ramieniu. – Nie denerwuj się, ja tylko spytałam. W końcu mamy podjąć decyzję, która zaważy na całym naszym życiu.
Miałem ochotę odpowiedzieć, że nie warto słuchać czyichś głupot, a potem powtarzać je jako własne wątpliwości, ale ugryzłem się w język.
– Kochanie – tym razem ja poklepałem żonę uspokajająco po ramieniu, a na koniec ją przytuliłem. – Jeśli to jedyny sposób na to, żebyśmy zaszli w ciążę, to myślę, że warto to przemyśleć na spokojnie, a nie sugerować się zdaniem innych.
– Nic na to nie poradzę.
Przyznam, że podobnych rozmów było jeszcze trochę. W pewnym momencie moja teściowa też zaczęła bąkać. Po jednym z takich spotkań rodzinnych oświadczyłem teściowej, że jeśli nadal będzie gadać takie głupoty, to w życiu nie przekroczy progu mojego domu, a już na pewno nie zobaczy swojego wnuczka.
W naszym domu przez 9 miesięcy panowało święto
W końcu Irenka zdecydowała się na zabieg. Pół roku później okazało się, że jest w ciąży. Przez następne 9 miesięcy w naszym domu panowało jedno wielkie święto. Ciąża przebiegała bez najmniejszego problemu. Jeśli w tym czasie spierałem się o coś z Irenką, to była to płeć maleństwa. W końcu doszliśmy do wniosku, że jest nam obojętna, byle dzieciak był zdrowy.
Wreszcie pewnej nocy Irenka obudziła mnie, mówiąc, że odeszły jej wody. Wezwaliśmy karetkę, która przyjechała po pół godzinie i zabrała żonę do szpitala. Ja tymczasem zadzwoniłem do rodziców i teściów. Moi rodzice mieszkają na drugim końcu Polski, zatem obiecali trzymać za Irenkę kciuki. Pojechałem więc po teściów i wszyscy troje popędziliśmy do szpitala. Podczas drogi teściowa stale mnie wypytywała, jak wyglądała Irenka, czy coś ją bolało i co powiedział lekarz, który przeprowadził wstępne badanie.
– Wszystko jest dobrze, kobieto – teść wzniósł błagalnie oczy do nieba. – Zaraz będziemy na miejscu, więc wszystkiego się dowiesz z pierwszej ręki. Nie męcz chłopaka, niech skupi się na prowadzeniu samochodu. Inaczej zamiast do szpitala pojedziemy na cmentarz.
Bez zastanowienia skoczyłem do jeziora
Droga z naszego miasteczka do szpitala biegła lasem wzdłuż brzegu jeziora. Trzeba było uważać, gdyż często zdarzało się, że wyskakiwały na nią zwierzęta. Nie wspominając o miejscowych motocyklistach, którzy szaleli na drodze, uznając ją za swoją prywatną własność. Wreszcie dojechaliśmy do szpitala. Od pielęgniarki dowiedzieliśmy się, że Irenka właśnie szykowana jest na salę porodową.
– Bądźcie spokojni, dobrze się czuje – stwierdziła. Na pewno wszystko przebiegnie pomyślnie.
Usiedliśmy w poczekalni i zaczęliśmy czekać na wiadomość z sali porodowej. Minęło 10 minut, pół godziny, godzina, ale nikt się nie pojawił. Teściowa zaczęła nerwowo spacerować po korytarzu. W pewnej chwili nie wytrzymała i zaczęła mówić, że na pewno coś tam się wydarzyło i oni nie chcą nam o tym powiedzieć. Półtorej godziny później wreszcie w drzwiach pojawił się lekarz. Powiedział, że urodził się chłopiec.
— Początkowo wszystko przebiegało pomyślnie – mówił położnik. – Kiedy jednak mały znalazł się na świecie, zaczęły się problemy z oddychaniem. Zupełnie tego nie rozumiem, żadne oznaki nie wskazywały, że noworodek może mieć kłopoty zdrowotne. W chwili obecnej jest pod respiratorem i pod stałą obserwacją lekarską.
– A co z Irenką? – wreszcie mogłem zadać pytanie.
– Wiadomość o stanie synka bardzo ją przybiła. Jest w szoku. Zajmuje się nią psycholog. Jest pod dobrą opieką, proszę się o nic nie martwić.
– Co mamy robić? – teściowa spojrzała bezradnie na lekarza.
– Jedźcie do domu. Jeśli coś się zmieni, powiadomimy was telefonicznie.
Zacząłem zbierać się do wyjścia. Jednak teściowa powiedziała, że nigdzie się nie ruszy.
– Muszę być przy swoim dziecku – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Będę do was dzwoniła.
Zszedłem z teściem na parking samochodowy. Ruszyliśmy. W połowie drogi zachciało mi się palić.
– Przecież rzuciłeś papierosy – powiedział teść.
– Ale teraz czuję, że muszę zajarać.
Teść sięgnął do kieszeni. Okazało się, że ma ostatniego.
– Najwyżej wypalimy na spółkę – stwierdził.
Zjechałem na pobocze. Wysiedliśmy z samochodu. Jezioro było blisko, poniżej stromego brzegu. Nieopodal zobaczyliśmy wbitą w ziemię wędkę. Chwilę potem usłyszeliśmy jakiś szelest i plusk poniżej grobli w szuwarach. Spojrzałem w dół i zobaczyłem nastoletniego chłopca, który na chwilę wychylił głowę nad lustro wody. Najwyraźniej się topił.
Zrzuciłem płaszcz i zsunąłem się w dół
Skoczyłem do wody, która w tym miejscu była głęboka na parę metrów. Odholowałem chłopca na brzegu. Był już siny i nie mógł złapać oddechu. Miał nie więcej niż 12 lat. Był nieprzytomny. Rozpocząłem sztuczne oddychanie. Potem masaż serca. Na szczęście, kilka miesięcy wcześniej, w pracy zorganizowano nam kurs niesienia pierwszej pomocy.
Wreszcie mały otworzył oczy i zaczerpnął powietrza. Potem zaczął kasłać, wypluwając z siebie sporo wody. Było zimno, leżałem zmęczony na ziemi, ale jednocześnie czułem, jakbym był na plaży w tropikach, a z góry prażyło gorące słońce. Wreszcie teść pomógł mi wstać. Położyliśmy małego na tylnym siedzeniu. Chłopiec powoli dochodził do siebie. Okazało się, że w pewnej chwili ryba połknęła przynętę. Mały wychylił się nad skarpą, żeby zobaczyć, co złapał. Zachwiał się i poleciał w dół. Miał szczęście, że zatrzymaliśmy się właśnie w tym miejscu…Nie zdążyliśmy ruszyć, gdy zadzwonił telefon teścia. Spojrzałem na niego. Słuchał i uśmiechał się coraz szerzej.
– Powtórz to, proszę – zawołał do mikrofonu i włączył tryb głośnomówiący. – Niech Heniek też to usłyszy!
– To niesamowite – dobiegł mnie szczęśliwy głos teściowej. – Wszystko opowiedziała mi pielęgniarka. Małego od przyjścia na świat męczyły napady duszności. Pół godziny temu nieoczekiwanie się nasiliły. Zrobił się siny, nie mógł złapać oddechu. I wtedy stał się cud. Zaczął głośno płakać i normalnie oddychać. Lekarze są zaskoczeni i nie potrafią tego wyjaśnić.
Spojrzałem za siebie. Chłopiec na tylnym siedzeniu spał i oddychał spokojnie.