„Urlop na Krecie miał być rajem, a okazał się piekłem. Złość na tego maminsynka spiekła mnie szybciej niż greckie słońce”
„– Muszę do mamy zadzwonić. Powiedzieć, że wszystko okej, bo będzie się zamartwiać. Uśmiechnęłam się. To było coś, czego się po nim nie spodziewałam. Że pomyśli o niej już na lotnisku, zanim wsiądziemy do samolotu. Nie każdy facet po 50. przyznaje się tak otwarcie, że jest blisko z matką”.

- Redakcja
Pierwsze wspólne wakacje z facetem po pięćdziesiątce to trochę jak test. Może nie egzamin maturalny, ale raczej badania okresowe. Niby nic poważnego, a jednak wychodzi wszystko. To, czy ktoś chrapie, ile znosi upału, czy umie spakować się do jednej walizki i co robi, gdy lot opóźniony jest o sześć godzin. Z Darkiem spotykaliśmy się od kilku miesięcy. Poznaliśmy się przez znajomych, kilka randek, potem kino, jakieś kolacje. Bez wielkich deklaracji. Było miło. Spokojnie. Trochę nawet za spokojnie, ale po tym, co przeszłam, wzięłam spokój za dobrą monetę. Grecja miała być takim naszym małym sprawdzianem. Ciepło, morze, słońce i ja z człowiekiem, z którym spędzę dwa tygodnie non stop. Zobaczymy, mówiłam sobie. Może zaiskrzy mocniej. Może wrócimy jeszcze bardziej sobie bliscy.
Było blisko z mamą
– Ty, Bożenka, a jak się dzwoni z Grecji do Polski? Trzeba coś wybierać przed numerem? – zapytał Darek, próbując uruchomić roaming w telefonie.
– Nie trzeba. Jesteśmy w Unii, możesz dzwonić jak z domu – odpowiedziałam, poprawiając ramiączko od torby. – Chyba że masz jakieś starodawne ustawienia.
– No właśnie, muszę do mamy zadzwonić. Powiedzieć, że wszystko okej, bo inaczej się będzie zamartwiać.
Uśmiechnęłam się. To było coś, czego się po nim nie spodziewałam. Że o niej pomyśli już na lotnisku, zanim jeszcze zdążymy wsiąść do samolotu. Nie każdy facet po pięćdziesiątce przyznaje się tak otwarcie, że jest blisko z matką.
– Moja by nawet nie zauważyła, że wyjechałam – mruknęłam pół żartem, pół serio.
– Moja wie wszystko. Nawet gdzie będziemy spać, co zwiedzać, o której mamy lot… Chyba bardziej się przygotowała niż ja.
Zrobiło mi się ciepło, choć nie do końca wiedziałam, czemu. Może dlatego, że ten wyjazd nagle przestał być tylko nasz. Ktoś tam w Polsce czekał na jego sms-a. Odprawa poszła szybko. Darek nie miał paszportu, ale wystarczył dowód osobisty. Zresztą Grecja to nie koniec świata. Turyści z bagażami przewijali się przez halę lotniska jak na dworcu w Katowicach. Usiedliśmy w poczekalni przy bramce. On pisał wiadomość do mamy. Ja patrzyłam na tablicę odlotów i próbowałam się nie ekscytować. Ale gdzieś pod skórą czułam, że właśnie zaczynam coś nowego. I że to może być ważne.
Byłam już lekko otumaniona
Pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu było jedno. Gorąco jak w piecu! Nawet niebo wydawało się jakby bardziej rozciągnięte, rozgrzane od słońca. Darek spojrzał na mnie, zmrużył oczy i uśmiechnął się szeroko.
– No, Bożenka, jesteśmy. Zaczynamy.
– Jeszcze walizki, transfer, hotel... – wymieniłam, ale nie narzekałam. Po prostu chciałam już dojść do tego pokoju, zrzucić buty i rozprostować nogi.
W busie było duszno, ale Darek zagadywał kierowcę jak stary znajomy.
– A pan to stąd, z Heraklionu? – zapytał po angielsku. – A może z Rethymno?
– Z Chani – odpowiedział kierowca i rzucił kilka słów o pogodzie i sezonie turystycznym.
– Czujesz, jak tu pachnie? – zapytał mnie Darek, nachylając się bliżej. – Szałwią. Albo jakimś innym zielskiem.
– Tymianek pewnie. Albo oregano. Przyprawy same rosną przy drodze, jak u nas mlecz.
Kiedy wreszcie dotarliśmy do hotelu, byłam już lekko otumaniona – podróż, zmiana klimatu, zbyt mocna kawa na lotnisku. Ale pokój był jasny, prosty, z balkonem i kawałkiem widoku na morze.
– No powiedz, że dobrze wybrałem – Darek stanął w drzwiach balkonowych z rozłożonymi rękami.
– Mhm – przytaknęłam. – Jest pięknie. I spokojnie.
– Mama mówiła, że Kreta to najlepsze miejsce na pierwszy raz. Że nie za dziko, ale i nie za sztywno – powiedział, rozpakowując swoje rzeczy.
– A mama też była? – zapytałam, opadając na łóżko.
– Była. Z tatą, jeszcze zanim zmarł. Co roku potem sama jeździła. I chodziła do tej samej tawerny, wyobrażasz sobie?
– Może też się tam wybierzemy.
– Na pewno.
I wtedy pomyślałam, że może to nie będzie tylko wycieczka. Może to będzie coś więcej.
Poranek był całkiem miły
Pierwszy poranek był zaskakująco cichy. Bez budzika, bez hałasu zza ściany, bez pośpiechu. Obudziłam się, bo do pokoju wlewało się światło, a z zewnątrz dobiegał szum – morza albo sprzątania, nie wiedziałam. Darek już siedział na balkonie.
– Kawy chcesz? – zapytał, odwracając się w moją stronę. – W bufecie już podają.
– Mmm... za chwilę – mruknęłam. – Jakieś wieści z kraju?
– Mama pisała, że podleje nam kwiatki. I że obejrzała pogodę – podobno wrzesień w Polsce ma być wyjątkowo deszczowy.
– Czyli dobrze, że jesteśmy tu – przeciągnęłam się i uśmiechnęłam.
W bufecie zapanował chaos typowy dla hotelowych śniadań – dzieci biegające z talerzami, starsi Niemcy wybierający z precyzją plasterki sera, głośne rozmowy w kilku językach. Darek zaklepał dla nas stolik przy oknie i zrobił pierwszy rekonesans.
– Wziąłem ci fetę, oliwki i te ich pomidory – są jak cukier – powiedział, stawiając przede mną talerz. – Ale jak chcesz parówki, też mają.
– Nie, to świetnie. Tylko niech ten chleb nie będzie taki jak wata...
Zjedliśmy w spokoju, z widokiem na basen i palmę, która przy każdym podmuchu wiatru trzeszczała jak stare drzwi.
– Co dziś robimy? – zapytałam. – Plaża czy coś bardziej ambitnego?
– Mówiłem mamie, że może pojedziemy do Knossos. Chciała, żebym zrobił zdjęcie przy ruinach. Ale nie musimy od razu dziś.
– A co ty byś chciał?
Zawahał się tylko na moment.
– Na razie? Posiedzieć tu jeszcze chwilę. Z tobą.
I tak właśnie zrobiliśmy.
Coś mnie zaczynało uwierać
Minął dopiero trzeci dzień, a ja już zaczęłam dostrzegać schemat. Rano śniadanie, potem plaża, lekki lunch, sjesta... i co najmniej jeden telefon do mamy. Czasem dwa. Nie mówiłam nic. Nie od razu. Bo przecież to nic złego, że ktoś dba o bliskich. Sama czasem z zazdrością słuchałam, jak Darek opowiada jej, co jedliśmy, co zwiedziliśmy, czy był cień na plaży.
– Mama pyta, czy już się opaliłaś – powiedział, odkładając telefon, kiedy siedzieliśmy w tawernie przy brzegu morza. – Mówi, że z takim jasnym kolorem to trzeba uważać.
– Powiedz jej, że się smaruję – odparłam z lekkim uśmiechem. – Ale jak będzie dalej tak dzwonić, to mnie szybciej złość spali niż słońce.
Zachichotał. Ale nie skomentował. Wieczorem poszliśmy na spacer po miasteczku. Lampki zawieszone między budynkami wyglądały uroczo, a ulice pachniały pieczoną jagnięciną i anyżem. Wzięliśmy lody pistacjowe i usiedliśmy na schodach prowadzących do portu.
– Tu była kiedyś jakaś restauracja – powiedział, opierając się o balustradę. – Mama opowiadała. Ona pamięta takie rzeczy.
– Dużo ci opowiada?
– Tak... właściwie to z nią najwięcej rozmawiam – przyznał. – Zawsze była taką trochę ostoją.
Skinęłam głową. Rozumiałam to. Ale też coś mnie zaczynało uwierać. Może to nie była zazdrość. Raczej niepokój. Zaczęłam się zastanawiać, czy ja w ogóle mam tam jakieś miejsce. Czy w jego świecie jest przestrzeń na kogoś nowego, czy tylko na to, co już znane i oswojone? Ale tego dnia jeszcze nic nie powiedziałam. Jeszcze.
Nie był gotowy
To był dzień wycieczki, wykupionej jeszcze w Polsce, z przewodnikiem, klimatyzowanym autobusem i innymi parami, które miały takie same sandały jak Darek. Ruiny w Knossos były dokładnie takie, jak się spodziewałam, czyli palone słońcem, otoczone turystami i lekko zawiedzione swoją własną legendą.
– Mama mówiła, że kiedyś można było wejść wszędzie – mruknął Darek, patrząc na zamknięte wejście do jednego z budynków. – Że teraz to wszystko tylko pod turystów.
– Mama wie wszystko – powiedziałam, może zbyt oschle.
Zerknął na mnie.
– Coś się stało?
– Nie, po prostu... może nie dzwoń do niej przy każdej okazji, dobrze?
Nie odpowiedział od razu. Schował telefon do kieszeni.
– Nie rozumiesz. Ona się martwi. Po prostu tak ma. Zawsze chce wiedzieć, co się dzieje.
– A ja? – zapytałam. – Ja też bym chciała wiedzieć, co się dzieje. W tobie. Między nami.
Pokręcił głową.
– Przecież wszystko jest dobrze.
– Czy ja wyglądam, jakby było dobrze?
Szliśmy chwilę w ciszy między kamiennymi kolumnami, które kiedyś coś znaczyły. Teraz były tylko pamiątką po czymś, co się skończyło.
– Nie jestem zła, Darek. Tylko... ja tu przyjechałam z tobą. Nie z tobą i twoją mamą.
Zatrzymał się. Przez moment wyglądał, jakby miał coś powiedzieć, ale nie wiedział co.
– Chyba nie byłem gotowy – powiedział w końcu. – Myślałem, że jestem. Ale może to wszystko jeszcze nie to.
– Może nie – przytaknęłam. – I może nie szkodzi.
Nie rozmawialiśmy więcej tego dnia. Wieczorem zjadł kolację sam, ja poszłam na spacer. I pomyślałam, że czasem wakacje coś zaczynają. A czasem kończą.
Wiedziałam, czego nie chcę
Wróciliśmy razem, w jednej taksówce z lotniska. Cisza między nami nie była już napięta. Była zwyczajna, jak między znajomymi, którzy chwilę milczą, bo nie mają nic do dodania. Darek zaproponował, że odprowadzi mnie pod klatkę, ale podziękowałam. Uścisk dłoni w aucie był wszystkim, na co nas było stać. I wystarczyło. Nie żałuję, że pojechałam. Potrzebowałam tego wyjazdu, by zobaczyć, gdzie naprawdę jestem i czego już nie chcę. Zobaczyłam, że nie muszę nikomu wchodzić w ramy. Że nie chcę walczyć o przestrzeń w czyimś życiu, zwłaszcza z mamą, wspomnieniami czy przyzwyczajeniami. Otworzyłam okno i zrobiłam herbatę. Włączyłam radio. Znajoma melodia, zwykłe krzesło, moje cztery ściany. I ten spokój. Mój własny, niedzielony z nikim.
Bożena, 56 lat
Czytaj także:
- „Nasze uczucie narodziło się w deszczu jak w romantycznym filmie. Dziś idziemy razem przez życie pod parasolem miłości”
- „Przeczuwałam, że ukochany coś ukrywa i nie jest to romans. Zdradę z kochanką bym przeżyła, ale nie coś takiego”
- „Casanova z sanatorium miał siwe włosy i pięknie pachniał. Ale to jego list sprawił, że znów poczułam się kobietą”