Reklama

Zawsze byłam tą „ogarniętą”. Dziewczyną, która ma wszystko pod kontrolą: dom, firmę, relację. To przynajmniej mówiły o mnie koleżanki. „Ty to masz szczęście, Eliza. Darek taki troskliwy, a wy razem wyglądacie jak z reklamy!” – słyszałam nie raz. Na zdjęciach rzeczywiście byliśmy ładni. Uśmiechnięci, w dopasowanych piżamach na święta, trzymający się za ręce na spacerach w jesiennym parku, z podpisami typu: „Z nim każda chwila to magia”. Dziwne, że nawet ja przez jakiś czas wierzyłam w to zdjęcie.

Reklama

Ale to, czego nie było widać, to moje wieczory z laptopem na kolanach, w drugim pokoju, kiedy Darek oglądał seriale. To moje „zaraz, kochanie”, wypowiadane odruchowo, bez cienia emocji. I ten moment, kiedy mi się oświadczył, a ja powiedziałam „tak” tylko dlatego, że wszyscy patrzyli, a ja nie miałam odwagi powiedzieć „nie wiem”. Tak, powiedziałam „tak” z rozpędu. A potem próbowałam w to „tak” uwierzyć.

Od tamtego dnia minęło pół roku. Życie biegło jak zwykle, a ja uciekałam w pracę. Spotkania, plany, briefy, byle nie myśleć. Myślałam, że to chwilowy kryzys. Że może każda relacja tak wygląda po latach. Że po prostu trzeba przetrwać. I wtedy Darek zaproponował wyjazd. „Malta, kochanie. Ciepło, słońce, morze. Trochę relaksu, tylko ty i ja”. Przez chwilę naprawdę chciałam uwierzyć, że to nas uratuje. Dzień przed wylotem zadzwoniłam do Ani, mojej przyjaciółki.

– Jeszcze te wakacje – powiedziałam jej, opierając się o kuchenny blat. – Albo coś poczuję... albo koniec.

– Ale wiesz, że to brzmi jak ostateczność?

– Bo trochę jest.

Spojrzałam wtedy na zdjęcie nasze z ostatniego sylwestra. Ja w cekinach, Darek z kieliszkiem. Tylko że kiedy patrzyłam na to zdjęcie, czułam... pustkę. Jakbym kochała nie jego, tylko wspomnienie nas sprzed lat.

Pierwszy dzień wakacji

Pierwszy dzień na Malcie przywitał nas słońcem i zapachem morza. Wysiedliśmy z taksówki pod hotelem, a Darek od razu objął mnie ramieniem.

– To co, zaczynamy od drinka na tarasie? – zapytał z uśmiechem. – W końcu wakacje.

– Jasne – odpowiedziałam, choć w środku czułam jakąś... pustkę. Nie było we mnie tej ekscytacji, jaką czułam na wspólnych wyjazdach kilka lat wcześniej.

Zameldowaliśmy się, zostawiliśmy walizki w pokoju i zeszliśmy na śniadanie. Darek jak zwykle rzucił się na wszystko – jajecznicę, croissanty, owoce. Ja z trudem przełknęłam kilka kęsów tosta.

– Mam pomysł – powiedział nagle, ocierając dłonie w serwetkę. – Zróbmy dziś dzień bez telefonów. Taki prawdziwy detoks. Żadnych stories, żadnych maili. Tylko my.

– Bez telefonu? – powtórzyłam z wymuszonym śmiechem. – Odważnie.

– Przecież i tak go cały czas trzymasz w ręce – roześmiał się. – Nie masz go dość?

– Może mam – odpowiedziałam, chowając komórkę do torby.

Ale prawda była taka, że czułam się nagle... naga. Bez tej ucieczki. Bez możliwości wgapienia się w ekran, gdy między nami zapadała cisza. A tych cisz było coraz więcej. Spacerowaliśmy promenadą, jedliśmy lody, Darek co chwilę mnie zagadywał. Oglądał jachty, komentował mijane budynki, wskazywał restauracje. Ja przytakiwałam, czasem się uśmiechałam, ale miałam wrażenie, że jestem gdzieś obok.

– Cudownie tu, prawda? – powiedział, siadając na ławce przy plaży.

Usiadłam obok i skinęłam głową. A w myślach miałam jedno zdanie, które nie dawało mi spokoju: „Chciałam odpocząć od telefonu, a odpoczywam od niego... od niego samego”.

Między nami nie było tak jak kiedyś

Po południu poszliśmy na spacer klifami. Słońce zaczynało przypiekać, a fale uderzały o skały z siłą, która zdawała się wyrywać mnie ze środka. Darek wyciągnął aparat, ten stary, lustrzankowy, który zabierał na wszystkie nasze wyjazdy. Chodził podekscytowany, co chwilę zatrzymywał się, kadrował, pstrykał zdjęcia. Miał błysk w oczach. Jak zawsze, gdy czuł się w swoim żywiole.

– Eliza, stań tu, przy tej balustradzie. Zrobię ci zdjęcie – zawołał.

Zrobiłam krok w jego stronę, ale serce mi biło jak oszalałe. Nie z ekscytacji. Z napięcia, którego nie potrafiłam już w sobie tłumić. Stanęłam, uśmiechnęłam się – pewnie sztucznie – i usłyszałam klik migawki.

– Ślicznie – powiedział, podchodząc do mnie. – Będziemy mieć co wspominać.

Wtedy poczułam, że coś we mnie pękło. Znowu to zdanie: „będziemy mieć co wspominać”. Ale czy ja naprawdę chcę wspominać? Czy chcę zachować te chwile jako coś wartościowego? Szliśmy dalej, a ja milczałam. Po chwili, jakby nie mogąc się powstrzymać, zapytałam:

– Darek... myślisz, że to, co mamy... to jeszcze miłość?

Zatrzymał się i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Potem się zaśmiał.

– Kochanie, przecież jesteśmy zaręczeni. Jasne, że to miłość. Co to za pytanie?

Nie odpowiedziałam. Bo przecież wiedziałam, że zaręczyny niczego nie gwarantują. Że można być zaręczonym i kompletnie samym. Szliśmy dalej, on z aparatem, ja z myślami, które krzyczały w mojej głowie, a których on nie słyszał. Już od dawna nie słyszał.

Rozdział 3

Wieczór zszedł niespodziewanie szybko. Siedzieliśmy przy winie na małym balkonie hotelowego pokoju. Darek mówił coś o planach na jutro, o tym, że może popłyniemy łódką albo wypożyczymy skutery. W tle słychać było szum miasta i dalekie odgłosy muzyki. Uśmiechałam się delikatnie, ale nic z tego nie docierało do mnie naprawdę.

– Darek... – powiedziałam cicho, wchodząc mu w słowo. – Muszę ci coś powiedzieć.

Odłożył kieliszek, spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

– Tak teraz?

– Teraz. Nie chcę już czekać.

Westchnął, niecierpliwie, jakby przeczuwał, że nie będzie to przyjemna rozmowa.

– Słucham cię.

– Ja... Ja naprawdę chciałam, żeby ten wyjazd nam pomógł. Żebyśmy... coś odbudowali. Ale ja już od dawna czuję się, jakbym była gdzieś obok. Jakbym patrzyła na nas z zewnątrz. I... nie wiem, jak to powiedzieć. – Przerwałam, próbując zebrać myśli. – Nie czuję tego, co powinnam.

Zamilkł. Spojrzał w dal, potem z powrotem na mnie. Nie mówił nic.

– To nie twoja wina – dodałam szybko. – Próbowałam. Naprawdę próbowałam. Ale to chyba koniec. Tylko nie miałam odwagi tego powiedzieć.

– Więc cały ten dzień... był kłamstwem? – zapytał cicho.

– Nie. To był pierwszy dzień, w którym nie udawałam – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze. Ale nie. Tylko skinął głową, jakby coś w nim się zatrzasnęło. Wstał i wszedł do pokoju. Ja zostałam na balkonie, z kieliszkiem w dłoni i najdziwniejszym uczuciem ulgi, zmieszanej z bólem, jaki trudno było nazwać.

Czy to nadal miłość?

Nie mogłam zasnąć. Darek leżał w łóżku, odwrócony plecami. Nie odezwał się do mnie ani słowem, odkąd weszłam z balkonu. W pokoju panowała ciężka cisza, przerywana tylko odległym szumem klimatyzacji. Czułam się jak intruz, choć to ja przecież powiedziałam prawdę. Leżałam chwilę, wpatrując się w sufit, aż w końcu wstałam, ubrałam się i wyszłam.

Ulice były prawie puste. Szłam bez celu, błąkając się po mieście, które wydawało się teraz zupełnie inne. Wszystko było jakieś wyraźniejsze – światła latarni, zapach morza, nawet powietrze. Jakby rzeczywistość przestała mnie chronić i zaczęła mówić prawdę.

Usiadłam na ławce niedaleko portu. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy to się właściwie zaczęło. Kiedy przestałam go kochać? Nie było jednego momentu. To raczej tysiące małych chwil, które nic nie znaczyły osobno, ale razem – wszystko. Milczenie przy kolacjach, brak pytań o to, jak się czuję, jego wieczne „wszystko dobrze?”, które było raczej przyzwyczajeniem niż troską. I moje „tak, dobrze”, które coraz bardziej brzmiało jak wyrok. Przypomniałam sobie rozmowę z mamą sprzed lat.

– Eliza, miłość nie zawsze znaczy to samo dla dwóch osób – powiedziała wtedy.

Oburzyłam się, pamiętam to dobrze.

– Co masz na myśli?

– To, że możesz kogoś kochać tym, co zostało w twojej głowie. A nie tym, co masz przed oczami.

Wtedy się obraziłam

Dziś... dziś zaczęłam rozumieć. Podniosłam się z ławki. Pora wracać. Czekało mnie jeszcze jedno: rano spojrzeć mu w oczy i dokończyć to, co zaczęłam.

Rano było cicho. Zbyt cicho jak na hotelową jadalnię. Przyszliśmy na śniadanie razem, ale nie usiedliśmy obok siebie. Darek zajął miejsce przy oknie, ja przy krawędzi sali. Obsługa uśmiechała się do nas z zawodową uprzejmością, nie mając pojęcia, że siedzimy przy dwóch osobnych końcach tego samego końca. Zamówiłam kawę i dwa tosty. I tak wiedziałam, że nie zjem. On wybrał coś na ciepło, ale tylko przekładał jedzenie po talerzu. Po kilku minutach przesunął krzesło i przesiadł się bliżej.

– Nie spałaś, prawda?

– Nie.

– Ja też nie.

Spojrzałam na niego. Miał czerwone oczy i twarz napiętą jakby z trudem powstrzymywał się przed czymkolwiek – łzami, gniewem, może pytaniami.

– Eliza... – zaczął, ale przerwał. – W sumie, może lepiej, że mi powiedziałaś.

Nie potrafię dłużej udawać. Wiem, jak to brzmi. Wiem, że to boli. Ale już przestałam być twoją Elizą dawno temu.

– Wiedziałem, że coś jest nie tak – powiedział cicho. – Ale myślałem, że to minie.

– Też tak myślałam. Naprawdę. Ale ja... ja już nie umiem siebie oszukiwać.

Kiwnął głową. Milczeliśmy chwilę, a potem dokończył zimną kawę.

– Chcesz się wyprowadzić po powrocie? – zapytał.

– Tak. Muszę.

– No to... dam ci czas. I przestrzeń.

Podziękowałam mu szeptem. Właściwie nie wiedziałam, za co dokładnie. Może za spokój. Może za to, że nie zrobił sceny. Może za wszystko, co było kiedyś.

Nie mam w sobie żalu

Wróciłam do mieszkania tydzień później. Bez pośpiechu. Darek był już gdzieś indziej, prawdopodobnie u siostry. Wszystko pachniało znajomo, ale też obco. Zasłony nadal pachniały jego perfumami, na lodówce wisiało nasze wspólne zdjęcie z gór, jeszcze sprzed zaręczyn. Patrzyłam na nie długo, zanim zdjęłam je i schowałam do szuflady. Zaczęłam się pakować. Najpierw ubrania, potem dokumenty, kosmetyki. Książki zostawiłam – i tak nigdy ich nie czytałam, bo były jego. Uporządkowane emocje, jak z katalogu. Moje były porozrzucane, nieposegregowane, trudne do zrozumienia. Ale przynajmniej moje.

Wieczorem usiadłam na sofie, sama, z kubkiem herbaty. Za oknem świat wyglądał tak samo jak zawsze – autobusy, latarnie, przypadkowe kroki na chodniku. Ale ja byłam już gdzie indziej. Po raz pierwszy od dawna nie miałam gotowego planu. Nie wiedziałam, gdzie zamieszkam, jak poukładam życie. Może u Ani na jakiś czas. Może wynajmę coś małego.

Nie byłam już narzeczoną. Nie byłam już czyjąś „drugą połówką”. Ale byłam sobą. Prawdziwą. Pogubioną, zmęczoną, ale prawdziwą. Z ulgą i z żalem. Rozstanie nie zawsze oznacza porażkę. Czasem to jedyny sposób, by przestać się oszukiwać. Czasem to pierwszy krok w stronę czegoś uczciwszego wobec siebie. Czy bolało? Tak. Czy żałuję? Nie. A miłość? Może kiedyś znów ją poczuję. Może nie. Ale już nie chcę kochać tylko na zdjęciach.

Eliza, 30 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama