Reklama

Teściowa poprosiła o pomoc przy malowaniu – „tylko na chwilę”. Szybko przerodziło się to w generalny remont starego domu. Odkurzałam sufit z pająków i siebie z marzeń o wypoczynku. Nie wiedziałam jeszcze, że to właśnie w tym domu, pełnym drażliwych wspomnień i drażniących ludzi, stanie się coś, czego nie planowałam bardziej niż tych urlopowych przygód z wałkiem w ręce.

Przymusowy wyjazd

– Kochanie, mama dzwoniła. Trzeba pomóc z malowaniem – powiedział Michał, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

Siedziałam na kanapie w piżamie, z kubkiem kakao w dłoniach, i przez dłuższą chwilę udawałam, że nie słyszałam.

– Jak to „trzeba”? – zapytałam w końcu, powoli, bo miałam złe przeczucia.

– No wiesz, tam wszystko się sypie. Ściany, sufit, nastrój. Ojciec po operacji, mama nie da rady sama... Zresztą wiesz, że nikt poza tobą jej tak dobrze nie ogarnia – rzucił, jakby to był komplement, a nie kolejna próba wmanipulowania mnie w cudze problemy.

Nie odpowiedziałam. Zamiast tego popatrzyłam na śnieg za oknem. Prószył leniwie, jakby sam nie mógł się zdecydować, czy już czas na zimę, czy jeszcze nie. Miałam podobnie z tym wyjazdem. Po godzinie milczenia i jednej kłótni spakowałam dresy, kilka podkoszulków i zgrzewkę farby, którą mieliśmy użyć „kiedyś u nas w domu”. Teraz miała iść na ściany w salonie u teściów.

Przyjechaliśmy późnym wieczorem. W powietrzu czuć było wilgoć. Mama Michała, w fartuchu z plamą po buraczkach, uśmiechnęła się szeroko, jakby zobaczyła nie synową, a ekipę remontową.

– O, dzieci! Dobrze, że jesteście! My tu nie damy rady sami.

Pojawił się znikąd

Zaczęliśmy następnego dnia o ósmej. Ja z wałkiem, Michał z wymówkami.

– Muszę skoczyć do miasta po gładź – powiedział, już w butach. – I papier ścierny. No i chyba taśma malarska nam się kończy.

– Przecież wczoraj wszystko kupiliśmy.

– Nie wszystko.

Wyszedł, zostawiając mnie w kuchni pełnej folii, narzędzi i narzekań teściowej.

– Michał zawsze wszystko na ostatnią chwilę. A ja mu mówię: załatw to wcześniej, zrób listę... – zaczęła, machając szmatą w powietrzu, jakby chciała wygonić kurz i złe decyzje syna jednym ruchem.

Nie słuchałam. Malowałam ścianę, która z każdym pociągnięciem wałka robiła się coraz bardziej nierówna. Złość we mnie rosła. I wtedy wszedł on. W pierwszym momencie pomyślałam, że to sąsiad. Potem, że jakiś kuzyn, o którym zapomniałam. Wysoki, ubrudzony gipsem, ze spojrzeniem, które nie uciekało, tylko spokojnie badało.

– Cześć, jestem Bartek. Pomagam twojemu teściowi ogarniać ten chaos – wyciągnął rękę, a ja chwilę się wahałam, czy nie jest zbyt brudna, by ją uścisnąć. Była, ale zrobiłam to i tak.

– Weronika. Synowa.

– Wiem.

Usiadł na podłodze obok mnie i zaczął mieszać farbę. Znał się na rzeczy. Miał silne dłonie i zupełnie inny zapach niż Michał. Męski. Nie piwny.

– Nie wyglądałaś na zachwyconą, jak tu weszłaś – rzucił.

– A ty na faceta od remontów.

– Bo nie jestem.

Długie spojrzenia i wspólne kawy

Pracowaliśmy razem cały dzień. Ja na drabinie, on przy drzwiach, gdzie łuszczyła się farba pamiętająca stare czasy. Mówiliśmy mało, ale za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się spotykały, czułam coś, co wykraczało poza temat malowania.

– Chcesz kawy? – zapytał około południa.

– Jeśli jest jakaś, która nie smakuje, jakby przeszła cebulą z kredensu, to tak – odpowiedziałam, zeskakując z ostatniego stopnia drabiny.

Zrobił nam nową. Mocną, bez cukru. Podał mi kubek, a nasze palce się musnęły. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że coś tu nie gra. W tym spojrzeniu, w jego obecności, w tym, jak nie chciałam, żeby się kończył dzień.

– Michał mówił, że jesteś grafikiem? – zagaił, jakby wiedział, że potrzebuję, by ktoś zapytał mnie o coś innego niż kolor ścian.

– Tak. Pracuję zdalnie. Miałam odpoczywać w ten urlop. Nie zdzierać tynków z cudzych ścian.

– Czasem dobrze coś odświeżyć. Nawet jeśli nie dotyczy to ściany – odparł i napił się kawy, nie odrywając ode mnie wzroku.

To był moment. Krótki, ale gęsty jak farba. Czułam ciepło w brzuchu i chłód na karku. Bartek nie był przypadkowy. Był zaskoczeniem. Czymś, co miało się nie wydarzyć. Teściowa weszła do kuchni z miską ogórkowej i zniszczyła wszystko. Bartek wstał, wziął pędzel i poszedł do pokoju. Ja zostałam z zupą, niepokojem i pytaniem: dlaczego on patrzył tak, jakby mnie znał?

W piżamie i bez wstydu

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Michał chrapał w najlepsze, jakby rzeczywiście wyczerpał się tym swoim „szukaniem gładzi” po mieście. Ja leżałam z szeroko otwartymi oczami, gapiąc się w sufit, którego nie zdążyliśmy dziś skończyć. W kącie jeszcze wisiała folia. A może jak zaproszenie.

Wstałam cicho i poszłam do kuchni po wodę. Gdy mijałam pokój gościnny, usłyszałam cichy trzask – drzwi się lekko uchyliły. I wtedy go zobaczyłam. Bartek. Bez koszulki, w dresowych spodniach, siedział przy parapecie i palił. Okno było uchylone, a zimne powietrze wlewało się do środka, niosąc zapach mrozu i dymu.

– Nie możesz spać? – zapytał szeptem, niezdziwiony moją obecnością.

– Mhm. Chyba za dużo wrażeń jak na jeden dzień.

– Chcesz? – podał mi papierosa.

Wzięłam. Nie paliłam od studiów. Usiedliśmy obok siebie, milcząc, a dym owijał nas jak mgła. Czułam, że robię coś głupiego. Czułam też, że nie mam siły tego nie robić.

– Wiesz, że to nie jest mądre? – powiedział cicho.

– Wiem. Ale pierwszy raz od dawna czuję, że coś się dzieje. Że ja się dzieję.

Odwrócił się do mnie. Nasze twarze były blisko. Za blisko. A potem... już nie było słów. Tylko pocałunek. Bez wstydu. Gdy wracałam do pokoju, Michał spał jak dziecko. A ja pierwszy raz od miesięcy czułam się jak kobieta, nie dodatek.

Ostatnia warstwa farby

Ostatni dzień remontu zaczął się wcześnie. Światło poranka wpadało przez okna, oświetlając kurz unoszący się w powietrzu jak złote drobinki. Stałam na drabinie, wałek w dłoni, a Bartek obok mieszał farbę w kubełku, uważnie kontrolując konsystencję. Cisza była dziwna, niemal napięta. Każdy z nas wiedział, że to koniec – ostatnia warstwa tynku, ostatnie pociągnięcia pędzla, ostatni dzień wspólnego remontu.

– Chcesz, żebym zdjął maskę? – zapytał cicho, wyraźnie zauważając mój strach przed tym, co czuję.

– Nie teraz – odpowiedziałam, choć w środku kipiałam. Każde nasze spojrzenie było jak iskra w suszonej trawie. Nie wiedziałam, czy chcę ją podsycić, czy ugasić.

Farba sunęła po ścianie równo, a ja czułam, jak adrenalina miesza się z uczuciem ciepła. Bartek nie mówił wiele, wystarczyła jego obecność, jego dotyk, gdy podawał mi wałek, żeby poczuć, że wszystko inne jest nieistotne. Śmiech teściowej z kuchni brzmiał daleko, jak echo innego świata.

– Gotowe – mruknęłam, odkładając wałek. Ściana lśniła nowością, a ja spojrzałam na niego. Bartek podszedł bliżej, uśmiechając się nieśmiało.

– Wygląda dobrze. Lepiej niż w planach – powiedział, a w jego głosie było coś, co sprawiło, że zapomniałam o zmęczeniu.

Staliśmy tam chwilę, patrząc na nowo pomalowane ściany, i wiedzieliśmy, że nie chodzi już o remont. To, co zaczęło się od wałka i tynku, stało się czymś więcej. I choć urlop miał być spokojny, przewidywalny, zamienił się w coś, czego nie spodziewałam się nigdy – w dni pełne emocji, czułości i nieprzewidzianych zdarzeń.

Gotowa na nowe przygody

Gdy nadszedł wieczór, dom był już czysty, ściany świeciły gładko i pachniały farbą, a ja stałam przy oknie, wpatrując się w ośnieżone podwórko. Michał zasnął w salonie, a Bartek uporządkował ostatnie narzędzia i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. W powietrzu wciąż unosił się zapach świeżej farby, mieszający się z aromatem kawy z kuchni. Czułam zmęczenie, ale i dziwną satysfakcję – wreszcie wszystko było zrobione, a jednocześnie nic nie wyglądało tak, jak sobie wyobrażałam, bo te kilka dni zmieniło mnie bardziej niż nowe ściany.

– Weronika – powiedział cicho, podchodząc bliżej. – To był... intensywny urlop.

– Tak – odpowiedziałam, patrząc na niego i czując, jak serce przyspiesza. – Nie taki, jak planowałam. Ale chyba lepszy.

Nie wiedziałam, jak nazwać to, co między nami się wydarzyło. Wiem tylko, że było prawdziwe. Prawdziwe w zapachu farby, w drobinkach kurzu, w dotyku wałka i w jego obecności. W tych chwilach zrozumiałam, że czasem to, co nieplanowane, bywa najważniejsze. Święta zbliżały się szybciej niż myślałam, a ja nie mogłam się doczekać ich w nowym stanie świadomości – bardziej świadoma siebie, swoich pragnień i tego, że czasem warto pozwolić życiu zaskoczyć się w najmniej oczekiwanym miejscu.

Odeszłam od okna, przeszłam przez salon, gdzie Michał jeszcze chrapał, i na chwilę spojrzałam na Bartka. Uśmiechnęliśmy się do siebie, wiedząc, że już nic nie będzie takie samo. Ściany wyschną, kurz opadnie, a ja pozostanę – zmieniona, podekscytowana i gotowa na nowe, nieplanowane przygody, które życie przyniesie.

Weronika, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama