Reklama

Nie wiem, kiedy ostatnio pozwoliłam sobie na taki wyjazd – bez kalendarza, bez planu, bez miliona obowiązków. Chorwacja miała być oddechem od codzienności, a Beata – moją najlepszą towarzyszką w tej przygodzie. Znałyśmy się od lat. Beata to królowa luzu i śmiechu, zawsze w centrum uwagi. A ja byłam zawsze raczej z boku, z aparatem w ręku i wiecznie spakowanym kremem z filtrem. Działałyśmy jak yin i yang. Ona robiła show, ja ogarniałam rezerwacje i ubezpieczenia. Wzięłam ze sobą bransoletkę po babci. Złotą, z małym rubinem, noszoną tylko na specjalne okazje. To nie była zwykła biżuteria, to był mój talizman. Beata poprosiła, że chce ją założyć „tylko na jedno zdjęcie”. A ja jak głupia się zgodziłam. To był pierwszy błąd tego lata.

Reklama

Bransoletka nagle zniknęła

Beata błyszczała na tle lazurowego morza, w nowym kostiumie i z moją bransoletką na nadgarstku. Poprosiła rano, żebym jej pożyczyła „tylko na chwilę”. Robiłyśmy zdjęcia na socjale. Miało być stylowo, z klasą. Wiedziałam, że ta bransoletka dopełni kadr. Przecież mi ją odda, bo tak mówiła.

– Masz, uważaj tylko, to moja cenna pamiątka po babci – podałam jej ostrożnie.

– Daj spokój, przecież nie idę nurkować, tylko się uśmiechnąć do aparatu – rzuciła z uśmiechem i zaczęła pozować.

Zdjęcia wyszły pięknie. Ona wyglądała jak influencerka z katalogu wakacyjnych marzeń. Później wróciłyśmy do apartamentu. Wieczorem, już po prysznicu, zaczęłam szukać bransoletki w swojej kosmetyczce. Nie było jej tam.

– Beata, odłożyłaś bransoletkę, prawda?

– No jasne. Włożyłam ci ją z powrotem do torebki. Albo sama ją zabrałaś, nie pamiętasz?

Zamarłam.

– Beata, nie ma jej nigdzie. Nie było jej w torebce, nie ma w kosmetyczce… Sprawdzałam już po dwa razy.

– Marzena, przecież oddałam. Może ją wyjęłaś i gdzieś rzuciłaś?

– Nie. Na pewno nie. To ważna rzecz. Zawsze wiem, gdzie ją kładę.

Zrobiło się cicho. Beata zaczęła nerwowo przeglądać swoje rzeczy, ale bez większego zaangażowania.

– Może jeszcze się znajdzie. Pewnie wpadła gdzieś między ręczniki – rzuciła beztrosko.

Ale ja wiedziałam, że nie. Coś było nie tak. Ten jej ton, ta nonszalancja. Zaczynałam czuć dziwny niepokój. I nie chodziło tylko o bransoletkę.

W środku aż mnie nosiło

Następnego dnia wstałam wcześnie. Beata jeszcze spała. Przeszukałam dokładnie wszystkie swoje torby, walizkę, nawet lodówkę, jakby bransoletka mogła się tam przypadkiem zaplątać. Nie było jej. Na śniadaniu próbowałam rozmawiać spokojnie, choć wewnątrz aż mnie nosiło.

– Może ktoś ją zabrał, jak się kąpałaś? – zaczęłam niepewnie.

Beata odłożyła widelec, spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami.

– Czy ty mi sugerujesz, że ją zgubiłam albo zostawiłam?

– Nie... tylko mówię, że byłaś rozkojarzona. Sporo się działo. Ludzie przewijali się, ktoś przechodził przy naszym ręczniku. Może któryś z tych Włochów... Albo ten Dominik? Kręcił się blisko naszych rzeczy.

– Dominik?! Daj spokój. To, że ci się nie podoba, nie znaczy, że jest złodziejem. Przecież ledwo się do nas zbliżył!

– No właśnie. Może wykorzystał moment.

Beata wstała od stołu, pokręciła głową.

– Przestań, serio. Wiesz, jak to brzmi? Jakbyś wolała oskarżyć wszystkich wokół, niż przyjąć do wiadomości, że sama coś zawieruszyłaś.

Zatkało mnie. Otworzyła drzwi balkonowe i wyszła na taras. Zostałam sama, z połową bułki w ręce i całą masą wątpliwości w głowie. Czy to możliwe, że tak łatwo ją zgubiłam? Nie, to nie ja. Ja zawsze sprawdzam trzy razy. Ale Beata…? Zaczęłam czuć się jak jakiś detektyw. Ale dlaczego muszę nim być wobec własnej przyjaciółki?

Punkt kulminacyjny – odkrycie

Dwa dni później, kiedy Beata poszła sama na plażę, zostałam w apartamencie, wymawiając się bólem głowy. W rzeczywistości nie mogłam już wytrzymać. Coś mnie gryzło. Coś, co siedziało mi w środku i nie dawało spokoju. Zaczęłam od łazienki. Szafka, koszyk na kosmetyki, ręczniki. Nic. Później walizka Beaty – otwarta, jak zwykle niedbale. Wiem, nie powinnam była. Ale przekroczyłam tę granicę bez większych wyrzutów. Czułam, że muszę. I wtedy, między parą jej fig i różową opaską do włosów, zobaczyłam coś błyszczącego. Zadrżała mi ręka. Wyciągnęłam delikatnie. Bransoletka. Moja bransoletka.

Usiadłam na brzegu łóżka. Serce waliło mi jak oszalałe. Przez kilka minut wpatrywałam się w biżuterię, jakby miała mi powiedzieć, jak tam trafiła. Ale wiedziałam. Ona jej nie oddała. Skłamała mi prosto w oczy. Kiedy Beata wróciła, czekałam na nią w salonie. Trzymałam bransoletkę w dłoni, otwarcie, bez ukrywania.

– To miałaś na myśli, mówiąc, że oddałaś? Ukrycie jej między majtkami?

Zamarła. Patrzyła na mnie jak sparaliżowana.

– To nie tak... Chciałam tylko na chwilę. Nie wiedziałam, jak powiedzieć, że jej nie oddałam…

– To trzeba było powiedzieć. Nie robi się takich rzeczy. Nie najlepszej przyjaciółce.

W jej oczach pojawił się żal. Ale mnie już nie obchodziło, co czuje. Mnie bolało to, że przez trzy dni czułam się jak paranoiczka. Że wątpiłam w siebie, bo zaufałam niewłaściwej osobie.

Jak mogła mnie tak oszukać?

Trzasnęłam drzwiami apartamentu i wyszłam, zanim powiedziałabym coś, czego bym żałowała. Szłam bez celu, przez promenadę, wzdłuż straganów pachnących lawendą i smażonymi kalmarami. Gwar turystów denerwował mnie jak nigdy. Wszystko mnie denerwowało. A Beata najbardziej. Usiadłam na murku przy nabrzeżu. Fale uderzały o brzeg, dzieci chlapały się w wodzie, ktoś grał na gitarze „Despacito”. A ja nie mogłam przestać myśleć o tej walizce. I o tym, że tak łatwo przyszło jej skłamać.

Dziesięć lat przyjaźni. Tyle rozmów, kaw, płaczu po facetach, głupich zdjęć z imprez. Czy to wszystko znaczyło mniej niż jakaś błyskotka? Wiedziałam, że nie chodziło tylko o bransoletkę. Chodziło o zaufanie. O to, że zamiast mnie poprosić o jeszcze jeden dzień, postanowiła mnie oszukać. Jak się zbiera kawałki przyjaźni, które rozpadły się w kilka sekund? Czy w ogóle się da?

Kiedy słońce zaczęło chować się za horyzontem, wróciłam do apartamentu. Beata siedziała na kanapie. Nie płakała. Patrzyła w telewizor, niczego nie oglądając. Minęłam ją bez słowa i zamknęłam się w sypialni. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam z otwartymi oczami, słysząc, jak w kuchni cicho otwiera się lodówka. I jak zamyka się za nią balkon. I pomyślałam tylko jedno: jutro kupię bilet powrotny. Sama.

Nie chciała mnie okraść

Spakowałam się rano, bez słowa. Beata siedziała na balkonie, owinięta w koc, z kubkiem kawy w dłoni. Właśnie wschodziło słońce. Świeciło tak samo jak wtedy, gdy robiłyśmy sobie te nieszczęsne zdjęcia. A ja miałam wrażenie, jakby minął miesiąc, a nie trzy dni.

– Wyjeżdżasz? – zapytała cicho, nie patrząc na mnie.

– Tak.

Milczała przez chwilę, potem odłożyła kubek i wstała.

– Nie chciałam cię okraść. Chciałam... poczuć, że też mam coś wyjątkowego. Chociaż przez chwilę.

Spojrzałam na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Jej twarz była blada, zmęczona, ale oczy, te same oczy, które kiedyś patrzyły na mnie z uśmiechem, były teraz zupełnie obce.

– Ale poczułaś się lepiej przez chwilę moim kosztem – odpowiedziałam.

Wzruszyła ramionami.

– Wiem. Schrzaniłam to. Ale... bałam się, że jak ci powiem, to już będzie po wszystkim.

– A teraz nie jest?

Uśmiechnęła się gorzko.

– Teraz jest jeszcze gorzej.

Przez chwilę żadna z nas się nie odezwała. Patrzyłyśmy tylko na siebie, jak dwie kobiety, które kiedyś znały się na wylot, a teraz czuły się sobie obce. Zamknęłam walizkę i ruszyłam do drzwi. Beata nie próbowała mnie zatrzymać.

– Marzena – powiedziała cicho, gdy już naciskałam klamkę. – Przepraszam.

Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie miałam już siły.

Pokazała swoją prawdziwą twarz

Wróciłam do Polski wcześniej, niż planowałam. Na lotnisku nikt na mnie nie czekał, nikt nie zadzwonił z pytaniem, jak minął wyjazd. Cisza była zaskakująco kojąca. W domu, między praniem a parzeniem herbaty, zaczęłam przeglądać zdjęcia z wakacji. Uśmiechnięte twarze, opalone ramiona, śmiech. Wszystko wyglądało na idealne. Tylko ja wiedziałam, że to były maski. Zablokowałam Beatę wszędzie, gdzie się dało. Może to dziecinne, ale nie potrafiłam patrzeć na jej zdjęcia, na jej komentarze, na kolejne „perfect moments”. Moje zaufanie do niej zniknęło razem z tamtym rankiem, kiedy znalazłam bransoletkę ukrytą między jej rzeczami.

Czy wybaczyłam? Może kiedyś. Ale na pewno już jej nie ufam. A bez tego nie da się budować niczego. Patrzę teraz na bransoletkę, która leży w szufladzie. Nie noszę jej. Coś się w niej zmieniło. Tak jak we mnie. Chorwackie słońce miało być odpoczynkiem. Stało się lustrem. Pokazało mi twarze, których wcześniej nie chciałam widzieć. Można wybaczyć kradzież. Trudniej jest wybaczyć zdradzone zaufanie.

Marzena, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama