„Urna z prochami męża to moja jedyna pamiątka z rzymskich wakacji. A całe życie odkładaliśmy na podróż do Włoch”
„Powrót do Polski był jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie przyszło mi przeżyć. Z urną Leszka w walizce, czułam się, jakbym dźwigała cały świat bólu i niewypowiedzianego smutku. Na lotnisku starałam się być niewidoczna, wtopić w tłum, by nie czuć się tak osamotniona. Jednak rzeczywistość szybko mnie dopadła”.

- Redakcja
Miłość towarzyszyła mi przez całe życie, ale dopiero z Leszkiem zrozumiałam, co to znaczy kochać kogoś naprawdę. Poznaliśmy się jeszcze w szkole i od tamtej pory byliśmy nierozłączni. Nasze życie wypełniała rutyna: praca, dom, weekendy u znajomych. To było dobre życie, ale z czasem poczuliśmy, że czegoś nam brakuje. Marzyliśmy o podróżach, a Włochy zawsze były na szczycie naszej listy.
– Kiedyś tam pojedziemy – mówił Leszek, a ja kiwałam głową, ściskając jego dłoń. Włochy były dla nas symbolem romansu, nieodkrytych smaków i wspólnego czasu, którego wciąż brakowało.
W końcu, po latach odkładania, postanowiliśmy spełnić nasze marzenie. Lot do Rzymu mieliśmy zarezerwowany na koniec września, kiedy słońce jeszcze przyjemnie grzeje, a turystów jest mniej. Przed wyjazdem czułam ekscytację i lekki niepokój – coś w moim sercu szeptało, że ta podróż odmieni nasze życie. Pakowałam walizki, śmiejąc się z Leszka, który jak zwykle wszystko robił na ostatnią chwilę.
– Iwonka, nie zapomnij o przewodniku – powiedział, grzebiąc w szufladzie pełnej starych map. – A ja zajmę się rezerwacją restauracji, gdzie podają najlepsze spaghetti.
Wielkie nadzieje
Nasze oczekiwania były wielkie. Miałam nadzieję, że ten wyjazd będzie początkiem nowego etapu naszego życia. Chcieliśmy zanurzyć się w klimacie Włoch, posmakować win, które kusiły nas z filmowych ekranów i przechadzać się po uliczkach, które widzieliśmy tylko w książkach.
– A co powiesz na zwiedzanie Koloseum? Może zrobimy sobie tam zdjęcie jak te wszystkie pary z przewodnika? – zaproponował Leszek z iskrą w oku, kiedy siedzieliśmy na lotnisku, czekając na nasz lot do Rzymu.
– Oczywiście! A potem może spróbujemy znaleźć jakąś urokliwą trattorię, gdzie zjemy prawdziwe włoskie spaghetti? – odpowiedziałam, uśmiechając się szeroko.
– Spaghetti, pizza, risotto... Cokolwiek sobie życzysz, kochanie. Cieszę się, że w końcu nam się udało. Całe życie marzyłem o Włoszech – dodał, chwytając mnie za rękę.
– A ja cieszę się, że mogę spełnić to marzenie razem z tobą – odpowiedziałam, czując ciepło jego dłoni.
– Po tych wszystkich latach pracy zasłużyliśmy na coś więcej. Chcę, żebyśmy mieli czas na wszystko, co planowaliśmy – mówił z entuzjazmem, a ja słuchałam, przypominając sobie, jak wiele razy rozmawialiśmy o tej podróży.
Te chwile były bezcenne. Wspólne planowanie, dzielenie się nadziejami i oczekiwaniami. Czułam, że nasza miłość jest żywa jak nigdy dotąd, a Włochy miały być jej zwieńczeniem.
To był cudowny czas
Rzym przywitał nas ciepłym, jesiennym słońcem. Już pierwszego dnia nasze serca zabiły mocniej, gdy tylko wyszliśmy z hotelu na zatłoczoną ulicę. W powietrzu unosił się zapach świeżo parzonej kawy i pieczonego chleba, a wokół nas rozbrzmiewał nieustanny gwar włoskich rozmów.
Naszą pierwszą destynacją było Koloseum. Przechadzając się wśród tłumów turystów, Leszek opowiadał mi o swojej fascynacji starożytnym Rzymem. Podziwiał majestatyczne łuki i imponujące mury, jakby był małym chłopcem, który właśnie zobaczył swoje ulubione miejsce z książki o historii.
– Iwona, spójrz na te mury! Ile one musiały widzieć przez te wszystkie wieki. Czyż to nie niesamowite? – mówił z zachwytem w głosie.
– To naprawdę niezwykłe miejsce – przyznałam, patrząc na Koloseum z równym podziwem. – Aż trudno uwierzyć, że jesteśmy tutaj razem!
Po długim dniu zwiedzania usiedliśmy w małej kawiarence na rogu placu. Leszek zamówił dla nas cappuccino i tiramisu, a ja czułam, że to jeden z tych momentów, które zapamiętam na zawsze.
– Zawsze chciałem zwiedzić te wszystkie miejsca – powiedział, przyglądając się uważnie filiżance kawy. – Rzym, Wenecja, Florencja... I teraz, kiedy już tu jesteśmy, czuję się jak w bajce.
– I dobrze, bo to nasza bajka – odpowiedziałam, czując, jak mocno bije moje serce. – Mam nadzieję, że każdy dzień tutaj będzie równie magiczny.
Pierwszy dzień w Rzymie był wszystkim, czego się spodziewaliśmy – pełen zachwytów, miłości i wspólnych chwil, które na zawsze miały pozostać w naszej pamięci.
Świat przestał istnieć
Drugiego dnia obudziliśmy się pełni energii, gotowi na kolejne odkrycia. Leszek, z jego nieodłącznym aparatem w dłoni, planował uchwycić piękno Watykanu. Już z samego rana wyruszyliśmy w kierunku tego niezwykłego miejsca, a ja czułam, że czeka nas dzień pełen wrażeń.
Bazylika Świętego Piotra była jeszcze bardziej imponująca, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Wchodząc do środka, czułam się przytłoczona pięknem i ogromem tej przestrzeni. Leszek nie mógł przestać fotografować, a ja wędrowałam za nim, podziwiając detale architektoniczne i unikalną atmosferę tego miejsca.
– Zawsze chciałem tu być – powiedział Leszek z dumą w głosie, zatrzymując się na chwilę, by wciągnąć powietrze pełne zapachu kadzidła. – To miejsce ma w sobie coś niesamowitego.
W pewnym momencie Leszek zasugerował, byśmy usiedli na jednej z ławek, by chwilę odpocząć. Powiedział, że źle się czuje, że musi odpocząć. Później wszystko potoczyło się błyskawicznie, jakby ktoś przyspieszył film.
Nie czekałam długo, by wezwać pomoc. Turyści wokół zaczęli się zbiegać, ktoś podał mi telefon, bym mogła zadzwonić po ambulans. Świat wokół mnie kręcił się jak w zwolnionym tempie. Z każdym uderzeniem serca czułam coraz większy strach.
Kiedy przyjechała pomoc, było już za późno. Patrzyłam na nich, jak bezskutecznie próbują przywrócić go do życia. I wtedy, w tym momencie, świat wokół mnie przestał istnieć. Leszek odszedł, a ja zostałam sama w obcym kraju, z pustką, która nagle wypełniła moje życie.
Marzenia legły w gruzach
Powrót do Polski był jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie przyszło mi przeżyć. Z urną Leszka w plecaku, czułam się, jakbym nosiła na plecach cały świat bólu i niewypowiedzianego smutku. Na lotnisku starałam się być niewidoczna, wtopić w tłum, by nie czuć się tak osamotniona. Jednak rzeczywistość szybko mnie dopadła.
Kiedy przechodziłam przez kontrolę bezpieczeństwa, pracownik ochrony zatrzymał mnie, zauważając coś nietypowego w moim bagażu. Wiedziałam, że ten moment musi nadejść, ale i tak nie byłam na to przygotowana.
– Proszę pani, co znajduje się w walizce? – zapytał ochroniarz, wskazując na ekran, gdzie wyraźnie widoczny był zarys urny.
Zamarłam, czując, jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. W końcu, z trudem, pokazałam mu dokumenty i wydobyłam z siebie cichy szept:
– To... to mój mąż. Muszę go zabrać do domu.
Ochroniarz spojrzał na mnie ze zrozumieniem, a ja poczułam, że dłużej nie dam rady się opanować. Łzy zaczęły płynąć strumieniem po mojej twarzy, a ja opowiedziałam mu wszystko, stojąc pośród tłumu podróżnych, którzy z zaciekawieniem przyglądali się całej scenie.
– Bardzo mi przykro, proszę pani – powiedział ochroniarz, podając mi chusteczkę. – Możemy coś zrobić, żeby pomóc?
To było moje katharsis, moment, w którym po raz pierwszy od śmierci Leszka poczułam, że mogę płakać. Wreszcie pozwoliłam sobie na pełen wybuch emocji, który tak długo starałam się tłumić. Świat wokół mnie przestał istnieć, a ja płakałam za utraconą miłością, za wspólnymi planami, które już nigdy się nie spełnią.
Iwona, 60 lat
Czytaj także:
- „Żona wyśmiewała moje marzenia i plany. Musiałem w końcu zdecydować, czy zostaję pod pantoflem, czy żyję naprawdę”
- „Wyjechałam z rodziną na weekend na wieś i to był ostatni raz. Zamiast podziękowań, dostałam tylko pretensje i kpiny”
- „Wnuki przestały mnie odwiedzać, bo nie mam Wi-Fi i nie daję kieszonkowego. Od tego zależy miłości do babci”