Reklama

Świat ucichł, kiedy zamknąłem za sobą drzwi swojego pokoju. Na biurku leżały notatki, książki z zakładkami i te wszystkie fiszki, które miały mi pomóc w przygotowaniach do matury. Ale ja patrzyłem w sufit, jakbym tam miał znaleźć odpowiedzi na pytania, których nie znałem.

Reklama

Nie chodziło tylko o lektury czy konteksty kulturowe – bałem się, że nie potrafię powiedzieć nic własnego. Egzamin ustny z polskiego miał być dla mnie sprawdzianem wiedzy, a stał się czymś znacznie większym. Czułem presję – ze szkoły, od rodziców, od siebie samego. I wciąż nie wiedziałem, kim tak naprawdę jestem.

Temat mnie zaskoczył

Korytarz przed salą egzaminacyjną był cichy, jakby wszyscy bali się oddychać zbyt głośno. Siedziałem na plastikowym krześle, ściskając w dłoni numer. Serce waliło mi jak oszalałe. Spojrzałem na zegar. Jeszcze pięć minut.

Drzwi się uchyliły.

Julian M., zapraszamy – powiedziała kobieta w granatowym żakiecie, z przyklejonym uśmiechem, który miał być chyba pokrzepiający. Wstałem i poczułem, że nogi mam jak z waty.

Sala była jasna, pachniała lawendowym odświeżaczem. Troje egzaminatorów – dwóch mężczyzn i kobieta. Ta sama, która mnie wprowadzała, siedziała teraz pośrodku.

– Dzień dobry – powiedziała, wertując kartki. – Proszę wybrać temat.

Podała mi pulę. Sięgnąłem po jeden z losowych numerów, jakby miało to znaczenie. Przeczytałem. Zamarłem.

„Temat: Samotność jako motyw literacki. Przedstaw i zinterpretuj problem, odwołując się do wybranych tekstów kultury”.

Coś zadrżało we mnie. Ten temat... Jakby ktoś go napisał z myślą o mnie.

– W porządku? – zapytała kobieta.

Tak. Idealnie – odpowiedziałem, nie mając pojęcia, że tego tematu... nie było w oficjalnej puli.

– Proszę, ma pan pięć minut na przygotowanie.

Przyjąłem kartkę, usiadłem przy stoliku. Egzaminatorzy cicho wymienili między sobą kilka zdań, które urwały się gwałtownie, jakby ktoś ich upomniał wzrokiem. Spojrzałem na nich przelotnie. Jeden z nich drgnął lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili tylko westchnął i zapisał coś w notatkach.

Zacząłem pisać. Myśli płynęły same. Nie szukałem cytatów, nie rozpisywałem kontekstów. Pisałem, bo ten temat był we mnie od dawna. I czułem, że to nie jest zwykły egzamin. To była moja odpowiedź na pytanie, którego nikt mi wcześniej nie zadał: „Dlaczego milczę?”.

„To był temat o samotności. Jakby ktoś zajrzał do mojej głowy” – powiedziałem do siebie w myślach, zaciskając dłoń na długopisie.

Mówiłem prosto z serca

– Proszę zacząć – powiedziała egzaminatorka, kiedy minęło pięć minut. Spojrzała na mnie uważnie, z lekkim uniesieniem brwi. Może już wtedy wiedziała, że coś pójdzie nie tak. Ale nie przerwała.

Wstałem. Nogi nadal miałem jak z waty, ale coś się we mnie zmieniło. Czułem, że mam coś ważnego do powiedzenia.

– Samotność – zacząłem – to nie tylko brak ludzi. To momenty, kiedy siedzisz w pełnej klasie i nie wiesz, do kogo się odezwać. To wieczory, gdy słyszysz głosy w kuchni, ale nie jesteś pewien, czy ktoś chciałby, żebyś do nich dołączył.

Zamilkłem na sekundę, spojrzałem na komisję. Nikt się nie uśmiechał. Słuchali. A ja mówiłem dalej.

– W literaturze samotność często jest przekleństwem, ale czasem bywa schronieniem. W „Dżumie” Camusa bohaterowie są sami w mieście pełnym śmierci, ale ta samotność daje im siłę do działania. W „Cudzoziemce” samotność głównej bohaterki nie wynika tylko z jej pochodzenia – ale z niezrozumienia. Z tego, że nikt nie chciał jej słuchać.

Nie cytowałem. Nie wymieniałem dat, epok, pojęć. Mówiłem z serca. Opowiadałem, jak samotność wyglądała w moim życiu – jak zapadała się cisza w domu po kłótni rodziców, jak nie potrafiłem odnaleźć się w grupie, mimo że chciałem.

– Wiem, że temat mówi o literaturze – zakończyłem – ale czasem najważniejszy tekst kultury to to, co przeżywamy sami. I jeśli literatura ma nas czegoś nauczyć, to może tego, że nie jesteśmy sami w tym, co czujemy.

Cisza. Egzaminatorzy nie spisywali notatek. Patrzyli na mnie tak, jakby pierwszy raz usłyszeli coś prawdziwego.

Uparłem się przy swoim

Kiedy skończyłem mówić, zapadła cisza. Taka inna niż wszystkie, które znałem. Nie było w niej niezręczności, tylko coś ciężkiego, niemal uroczystego. Jeden z egzaminatorów odłożył długopis i spojrzał na kobietę w środku. Ta przez chwilę patrzyła w kartki, potem podniosła wzrok.

Musimy coś wyjaśnić – zaczęła ostrożnie. – Ten temat, który pan otrzymał…

Wstrzymałem oddech.

– …nie znajduje się w oficjalnym zestawie. Nie wiem, jak tu trafił. Najprawdopodobniej doszło do pomyłki przy przygotowaniu kart. Przepraszamy pana za tę sytuację.

Zamarłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy to znaczy, że egzamin się nie liczy? Że wszystko, co powiedziałem, właśnie zostało unieważnione?

– W związku z tym – kontynuowała – mamy obowiązek zaproponować panu powtórzenie egzaminu, oczywiście z prawidłowo przydzielonym tematem.

Poczułem, jak we mnie coś się zapada. Wszystkie słowa, które wypowiedziałem, całe moje napięcie, strach, przełamanie – miały pójść na marne? Spojrzałem jej prosto w oczy.

– Nie – powiedziałem cicho, ale stanowczo. – Nie chcę powtarzać.

– Ale ma pan do tego prawo – odezwał się drugi mężczyzna, z nieco łagodniejszym tonem.

Ten temat… był mój. Jedyny, przy którym potrafiłem mówić naprawdę. Nie powiem już nic, co byłoby równie prawdziwe. I chyba to się właśnie liczy.

Komisja spojrzała na siebie. Krótka, bezsłowna wymiana porozumienia. Kobieta skinęła głową, a ja usłyszałem coś, co brzmiało jak wyrok – ale z tych dobrych.

– W takim razie… przyznajemy ocenę bardzo dobrą.

Ktoś jednak mnie rozumiał

Wyszedłem z sali, ale świat się nie zmienił. Ten sam korytarz, te same krzesła, ten sam zegar na ścianie. Tylko we mnie coś drżało. Coś się przesunęło, jakby otworzyło. Stałem chwilę nieruchomo, aż zobaczyłem znajomą sylwetkę przy drzwiach.

– I jak? – zapytała Lena, moja koleżanka od podstawówki. Stała oparta o ścianę, z kubkiem kawy z automatu. – Wyglądasz… jakoś inaczej.

Uśmiechnąłem się bez słów. Nie potrafiłem tego nazwać, ale ona jak zwykle wiedziała więcej, niż mówiłem.

– Powiedziałem coś od siebie. W końcu.

– Widziałam twoją twarz, kiedy wychodziłeś. W końcu byłeś sobą – szepnęła. – Aż się wzruszyłam.

Usiedliśmy na schodach, z dala od innych. Patrzyłem w okno, gdzie słońce przebijało się przez gałęzie. Przypomniały mi się wieczory z dzieciństwa. Samotne siedzenie przy biurku, kiedy w pokoju obok rodzice się kłócili. Głosy, które wbijały się w ściany. Późniejsze milczenie.

– Wiesz… – zacząłem, nie patrząc na moją koleżankę. – Jak byłem dzieckiem, to zawsze myślałem, że to ze mną coś jest nie tak. Że to ja jestem powodem tej ciszy w domu. Bo jak coś mówiłem, nikt nie słuchał.

– Julek… – Lena położyła mi dłoń na ramieniu. – Teraz cię słyszeli. I ja też.

Chciałem jej odpowiedzieć, ale głos mi zadrżał. Nie trzeba było mówić więcej. Ona już wiedziała.

W domu coś się zmieniło

Wróciłem do domu późnym popołudniem. W kuchni unosił się zapach bigosu, a radio grało cicho jakby od niechcenia. Ojciec siedział przy stole, czytał gazetę. Podniósł wzrok, kiedy zamknąłem drzwi.

– I jak poszło? – zapytał, odkładając okulary na blat. Jego głos był jak zawsze spokojny, lekko znużony.

Zdjąłem plecak, usiadłem naprzeciwko. Przez chwilę milczałem, próbując zebrać myśli. Jak w kilku zdaniach opowiedzieć coś, co nie mieści się w żadnej ocenie?

Zdałem – powiedziałem krótko.

– To dobrze – kiwnął głową i wrócił wzrokiem do gazety.

Wiedziałem, że tak będzie. Żadnych fajerwerków, żadnych gratulacji. Ale potem, jakby coś sobie przypomniał, znowu na mnie spojrzał.

Powiesz coś więcej?

Opowiedziałem mu wszystko. O temacie, o błędzie, o tym, że nie chciałem powtarzać. Mówiłem o samotności – tej w książkach, i tej w sobie. On słuchał, z początku w milczeniu, potem pochylił się lekko do przodu. Jakby to, co mówię, miało dla niego znaczenie.

– Miałem kiedyś podobne uczucie – powiedział po dłuższej chwili. – Ale nie miałem odwagi, żeby coś powiedzieć. Ty to zrobiłeś. I… jestem z ciebie dumny, Julian.

Zamarłem. Te słowa padły po raz pierwszy. W całym moim życiu.

– Dzięki – powiedziałem cicho, bo więcej nie byłem w stanie. Te dwa zdania ważyły więcej niż cała matura.

Po raz pierwszy od lat czułem, że nie muszę być kimś innym, żeby zasłużyć na uwagę. Że może jednak coś się zmienia. Może naprawdę zdałem. Najważniejszy egzamin.

Zdałem egzamin z odwagi

Wieczorem siedziałem w swoim pokoju. Biurko znów było zawalone notatkami, jakby czas się cofnął. Ale ja już nie byłem tym samym chłopakiem, który jeszcze rano patrzył w sufit i szukał odpowiedzi, zanim wypowie choćby słowo.

Zacząłem pisać w dzienniku. Nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłem. Słowa płynęły spokojnie, naturalnie, bez przymusu. Pisałem o tym, że dziś powiedziałem coś, co naprawdę było moje. Nie powtórzyłem niczego z podręcznika, nie wklejałem gotowych interpretacji. Po raz pierwszy mówiłem, jak czuję. I właśnie wtedy wszystko zagrało. Nie miałem właściwego tematu, a jednak wszystko się zgadzało. Bo temat życia nie zawsze da się znaleźć na liście. Czasem trzeba go odkryć samemu.

Zamknąłem zeszyt i podszedłem do okna. Na zewnątrz ciemniało. Ludzie wracali z pracy, dzieci wrzeszczały pod blokiem, a ktoś puszczał głośno muzykę z samochodu. Wszystko było na swoim miejscu. A jednak inaczej.

Nie wiem, jaka będzie moja przyszłość. Czy dostanę się na wymarzone studia, czy będę w ogóle pisał jeszcze coś więcej. Ale wiem jedno: dziś zrobiłem coś ważnego. Coś, co zostanie ze mną na zawsze. Odpowiedziałem szczerze. I choć mogłem się wycofać, nie zrobiłem tego.

Może właśnie to jest dorosłość – nie znać wszystkich odpowiedzi, ale umieć przy nich wytrwać. Zdałem. Nie egzamin z polskiego. Egzamin z odwagi.

Julian, 19 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama