„Utknęłam z facetem mdłym jak karp w galarecie. Oświadczył mi się w wigilię, bo tak mu mamusia kazała”
„Czasami patrzę na niego i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio za nim zatęskniłam. A może bardziej, kiedy ostatnio poczułam, że on tęskni za mną. Przed świętami atmosfera u nas była gęsta, choć nikt niczego nie nazwał. Drobne nieporozumienia tkwiły w gardle i nie dało się ich przełknąć”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że moje życie z Wojtkiem jest jak jego ulubiona herbata – letnia, nijaka, pita bez pośpiechu, w ciszy, która już dawno przestała być komfortowa. Mieszkamy razem od czterech lat i wszystko u nas jest… poprawne. Stabilne. Przewidywalne. Niby to powinno mnie uspokajać, ale od miesięcy czuję, jakby coś we mnie więdło. Budzą mnie rano te same dźwięki: szuranie kapci Wojtka po panelach, jego odchrząknięcie, zanim powie „dzień dobry”, metaliczny stuk łyżeczki o kubek.
Czasami patrzę na niego i próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio naprawdę za nim zatęskniłam. A może bardziej – kiedy ostatnio poczułam, że on tęskni za mną. Przed świętami atmosfera u nas była gęsta, choć nikt niczego nie nazwał. Drobne nieporozumienia były jak ości z ryby w galarecie, tkwiły w gardle i nie dało się ich przełknąć. Pamiętam, jak trzy dni przed Wigilią przygotowywałam listę zakupów. Wojtek stał oparty o framugę i pytał:
– Coś cię gryzie?
– Nic. Po prostu zmęczona jestem.
– To może wezmę na siebie pakowanie prezentów?
– Jak chcesz.
Nie zapytał, co naprawdę czuję. A ja nie umiałam zacząć. Telefon od mamy zastał mnie w łazience. Mówiła delikatnym tonem, takim, jakim zwykle owija niewygodne tematy w bawełnę.
– Moniczko, a wy z Wojtkiem… no wiesz… myślicie o czymś poważniejszym?
– Mamo, mamy po 27 lat, mieszkamy razem. To nie jest „niepoważnie”.
– Ja tylko mówię, że to najwyższy moment. Poza tym… wszyscy pytają.
– Niech przestaną.
– Tylko się nie denerwuj. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
Tylko że ja sama nie wiedziałam, co miałoby mnie uszczęśliwić. Ślub? Pierścionek? Czy może spokój od tych wszystkich spojrzeń i oczekiwań? Wojtek wydawał się ślepy na moje wahania. A ja udawałam, że nic się nie dzieje. To była nasza specjalność: wspólne milczenie, zamiast rozmowy. Nie wiedziałam wtedy, że te święta będą początkiem czegoś, czego nie będę mogła już odkręcić. Że mój „spokój” pęknie jak bombka na zimnej podłodze.
Nie mogłam wydukać słowa
Wigilia zaczęła się jak wszystkie poprzednie: mama krążyła między kuchnią a salonem, brat żartował głośniej, niż było to konieczne, babcia narzekała, że ryba z roku na rok jest coraz mniejsza, a ja starałam się udawać, że czuję świąteczny nastrój. Wojtek siedział obok mnie, nieco spięty, ale próbował wyglądać naturalnie. Nie zauważyłam, żeby zjadł cokolwiek poza kilkoma kawałkami karpia. Myślałam, że to stres związany z rodziną, bo zawsze tak miał.
Jeszcze wtedy nie rozumiałam, że chodziło o coś zupełnie innego. Wbiłam widelec w kawałeczek śledzia i już miałam go włożyć do ust, gdy zobaczyłam, jak Wojtek nagle wstaje. Zrobił to tak gwałtownie, że krzesło zaskrzypiało, a rozmowy przy stole umilkły. Mama już miała spytać, czy wszystko w porządku, kiedy on… znienacka klęknął. Między półmiskami, obok talerza z pierogami, w miejscu, w którym nawet nie było przestrzeni na prezent, a tym bardziej na klęczącego człowieka.
– Monika… – zaczął drżącym głosem, a ja zamarłam z widelcem przy ustach. – Chciałbym, żebyśmy byli już naprawdę rodziną. Wyjdziesz za mnie?
Moja mama zasłoniła usta dłońmi i rozpłakała się natychmiast. Brat parsknął śmiechem i rzucił:
– No wreszcie.
Babcia pochyliła się do mnie i wyszeptała:
– Pięknie to zrobił, tak od serca.
A ja siedziałam jak sparaliżowana z tym śledziem, który nagle przestał mieć jakikolwiek smak. Wszyscy patrzyli na mnie tak intensywnie, że czułam to nawet na skórze. Nie potrafiłam powiedzieć ani słowa. Wojtek wpatrywał się we mnie z taką pewnością, że aż było mi duszno. W głowie miałam tylko jedną myśl, że przecież to nie tak miało wyglądać. Zawsze wyobrażałam sobie ten moment w ciszy, we dwoje, w jakiejś naszej własnej chwili, a nie pośród świątecznego chaosu i rodzinnych komentarzy.
– No powiedz coś – syknął brat, szturchając mnie łokciem.
Mama już pochlipywała w rytm jakiejś kolędy lecącej z radia. Wszyscy czekali. Wojtek patrzył z mieszaniną nadziei i dumy, jakby wykonywał misję, którą ktoś mu powierzył.
– Tak… – wyszeptałam. – Chyba tak.
Chyba. To słowo zawisło w powietrzu, lecz nikt nie zwrócił na nie uwagi. Zrobiło się głośno, gwarno, wszyscy wstali, żeby nas uściskać. Wojtek wstał dumny, jakby zdobył jakiś szczyt. Ja też wstałam, ale miałam wrażenie, że coś we mnie właśnie się zamknęło, choć nie umiałam jeszcze nazwać tego uczucia. Pierścionek połyskiwał na mojej dłoni, a ja przez resztę wieczoru odpowiadałam na gratulacje jak automat, z uśmiechem, od którego bolały mnie policzki. Wojtek trzymał mnie za rękę, jakby bał się, że zniknę. A ja myślałam tylko o tym, że gdybym mogła, usiadłabym w jakimś cichym miejscu i spróbowała ustalić, czy to moje życie, czy teatr, w którym przypadkiem dostałam główną rolę.
Nie wiem, po co to zrobił
Wracałam z pracy wcześniej niż zwykle. Padał deszcz, taki drobny, który osiadał na włosach jak chłodna mgła. Chciałam tylko wejść, wziąć prysznic i położyć się na chwilę. Miałam ciężki dzień, a atmosfera między mną a Wojtkiem nadal była napięta. Otworzyłam drzwi po cichu, odkładając torbę przy wejściu. Z mieszkania dobiegał głos Wojtka. Rozmawiał z kimś przez telefon. Nie był to jednak zwykły ton. Brzmiał inaczej. Twardo. Nerwowo. Zatrzymałam się, jeszcze zanim zdjęłam buty.
– Musiałem to zrobić na święta, inaczej nic by z tego nie było – powiedział. – Nie rozumiesz? Musiałem. Zresztą wszyscy już pytali. Jej matka też.
Poczułam, jak robi mi się zimno. Oparłam się lekko o ścianę, żeby nie wejść w zasięg jego wzroku.
– Jakby nie powiedziała tak, to by było nie do wytrzymania. No ile można czekać? – dodał po chwili.
Nie wiedziałam, o czym jeszcze rozmawiają, bo serce zaczęło mi bić tak mocno, że zagłuszało resztę. Nagle wszystko, co słyszałam przez ostatnie dni — od mamy, od babci, od znajomych — ułożyło się w jedną całość. I zobaczyłam też Wojtka. Nie z pierścionkiem, ale z presją, której wcześniej nie widziałam. W końcu wyszłam z ukrycia. Nie potrafiłam już stać i tego słuchać.
– Co to miało znaczyć? – zapytałam spokojnym głosem, choć w środku miałam burzę.
Wojtek odwrócił się gwałtownie. Zbladł. Telefon wypadł mu z dłoni na kanapę.
– Monika… ty już wróciłaś?
– Wróciłam. I słyszałam. Wszystko.
Zrobił krok w moją stronę, ale zatrzymałam go gestem. Nie chciałam, żeby był bliżej.
– To nie tak… – zaczął, ale przerwałam mu.
– To jak?
Zacisnął usta. Wiedziałam już, że nie ma dla mnie żadnej łagodnej wersji tej historii.
– Bałem się, że odejdziesz – powiedział w końcu. – Bałem się, że zaczniesz znowu analizować. Wszyscy mówili, że to już czas, że powinniśmy. Twoja mama pytała mnie kilka razy, czy planuję… i jakoś… to wszystko się nawarstwiło.
– Oświadczyłeś się, bo wszyscy ci tak mówili? – spytałam, a głos zadrżał mi tak, że aż się zdziwiłam, że słowa wyszły na głos. – Bo chcieli? A ty… ty czego chciałeś?
Wojtek potarł kark, jak robił zawsze, gdy czuł się przyłapany na czymś niewygodnym.
– Chciałem mieć pewność, że zostaniesz. Że już nie będziesz się wahać.
– Czyli to było po to, żeby… się zabezpieczyć? Żeby zaznaczyć sobie miejsce?
Milczał. Ta cisza była gorsza niż kłamstwo.
– Wiesz, jak się teraz czuję? – spytałam. – Jak ktoś, komu odebrano ostatni kawałek decyzji. Zrobiłeś coś, co miało być o nas, a wyszło, że dotyczy wszystkich oprócz mnie.
Chciał coś powiedzieć, ale odsunęłam się o krok.
– Ja już nie wiem, kim jestem w tej historii. I nie wiem, kim dla ciebie jestem, skoro bardziej słuchałeś innych niż mnie.
Wojtek zrobił krok w przód, jakby chciał mnie objąć, ale odsunęłam się ponownie. Nie mogłam znieść bliskości, która okazała się tak iluzoryczna.
– Porozmawiajmy spokojnie – powiedział w końcu.
– Spokojnie nie umiem. Nie teraz.
Wzięłam kurtkę i wyszłam, zanim zdążył cokolwiek zrobić. Na klatce pachniało stęchlizną. Czułam, że we mnie coś powoli łamie się cicho, ale nieodwracalnie.
Oświadczył się na siłę
Następnego dnia po pracy pojechałam do mamy. Nie chciałam wracać prosto do mieszkania z Wojtkiem, bo czułam, że nie mam siły udawać, że wszystko jest normalne. Mama otworzyła mi drzwi w fartuchu, jak zawsze, gdy gotowała, i od razu zauważyła, że coś jest nie tak.
– Monika, co się stało? – zapytała, zdejmując mi kurtkę z ramion.
– Muszę z tobą porozmawiać.
Usiadłyśmy w kuchni. Mama postawiła przede mną herbatę, choć wcale o nią nie prosiłam. Jeszcze zanim zaczęłam mówić, spojrzała na mnie podejrzliwie, jakby przeczuwała, że będzie to jedna z tych rozmów, po których trudno wrócić do zwykłego dnia.
– Oświadczył mi się, bo czuł presję – powiedziałam, zanim zdążyłam się rozmyślić. – Twoją, swojej rodziny, znajomych. Wszystkich. Tylko sam tego nie czuł.
Mama zmarszczyła brwi, jakby nie rozumiała, dlaczego w ogóle robię z tego problem.
– Może przesadzasz? Wojtek jest dobry. Przecież chce dla was dobrze.
– Mamo, on zrobił to pod presją. Powiedział mi to wprost.
– Bo ty byś znowu zaczęła analizować – odpowiedziała bez wahania. – Chciałam ci pomóc.
Zatkało mnie. Otworzyłam usta, ale przez chwilę żadne słowo nie chciało z nich wyjść.
– Chciałaś mi pomóc? – zapytałam wreszcie. – W czym? W decyzji, którą sama powinnam podjąć?
– W życiu nie można wiecznie stać w miejscu – westchnęła. – Znam cię. Myślisz za dużo i wszystko przeciągasz. Bałam się, że stracisz szansę na stabilny dom.
– Nie chciałam stabilności, którą ktoś za mnie wybiera. Chciałam wyboru. Chociaż odrobiny.
Mama usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała takim wzrokiem, jakby próbowała odczytać moje intencje, ale widziała tylko chaos.
– Monika, wszyscy robili to z troski.
– Tylko jakoś tego nie czuję – odpowiedziałam cicho.
To jedno zdanie tak mną wstrząsnęło, że musiałam wstać od stołu. Przeszłam kilka kroków w stronę okna, żeby się uspokoić. W szybie odbijała się moja twarz, jakby należała do kogoś obcego.
– Nawet ty… – dodałam po chwili. – Myślałam, że chociaż ty będziesz po mojej stronie.
– Jestem – odparła. – Tylko inaczej widzę przyszłość. Chciałam cię zabezpieczyć.
Odwróciłam się do niej.
– A ja chciałam być dorosła. Choć przez chwilę.
Mama wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamilkła. Ja też. Wiedziałam, że nic, co padłoby w tym momencie, nie zmieniłoby tego, co już zostało wypowiedziane. Wyszłam niedługo potem. Na dworze zrobiło się chłodno, więc wsunęłam ręce do kieszeni i ruszyłam przed siebie. Błąkałam się po ulicach bez celu, mijając ludzi, którzy wyglądali, jakby wiedzieli dokładnie, dokąd zmierzają. A ja nagle nie wiedziałam, dokąd iść, żeby znaleźć, choć odrobinę swojego głosu.
Przyszła mi do głowy jedna myśl, prosta i bolesna, że przez cały ten czas nikt nie zapytał mnie, czego ja chcę. Ani Wojtek, ani mama, ani nikt z rodziny. Nikt. A ja sama też nie pytałam siebie, bo tak bardzo bałam się podjąć decyzję, która nie spodoba się innym. Stałam na przejściu, czekając na światło, i nagle poczułam, że nie dam rady dłużej udawać. Coś we mnie domagało się przestrzeni. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wysłucha bez ocen. Wtedy pomyślałam o Zuzi.
Nie chciałam tej prawdy
Zuzę znałam od lat. Była jedną z tych osób, które nie próbują naprawiać człowieka na siłę, tylko pozwalają mu powiedzieć wszystko, co zalega w środku. Kiedy zadzwoniłam i poprosiłam, żebyśmy się spotkały, nie dopytywała. Tylko zaproponowała kawiarnię, w której zawsze pachniało wanilią i cynamonem. Lubiła to miejsce. Ja lubiłam ją. Gdy usiadłam naprzeciwko niej, miałam wrażenie, że wreszcie mogę zdjąć z ramion ciężar, którego nie potrafiłam unieść ani w domu, ani u mamy.
– No to mów – powiedziała spokojnie, mieszając herbatę. – Co cię tak męczy?
Opowiedziałam jej wszystko. Rozmowę z Wojtkiem, rozmowę z mamą, to, czego dowiedziałam się przez przypadek, to, czego nie dowiedziałam się nigdy, i to, co nagle zaczęło we mnie pęcznieć, chociaż przez lata traktowałam to, jak coś marginalnego. Zuzia słuchała, kiwając co jakiś czas głową, ale nie wtrącała się. Kiedy skończyłam, oparła łokcie o stolik i patrzyła na mnie przez chwilę w ciszy.
– Dobra – zaczęła. – Mam jedno pytanie.
Skinęłam głową.
– Gdyby nikt nie naciskał… naprawdę nikt… czy ty w ogóle chciałabyś za niego wyjść?
To jej jedno pytanie ścięło mnie niemal z nóg. Nie odpowiadałam od razu. Zuzia czekała cierpliwie.
– Nie wiem – powiedziałam w końcu.
– Monika, nie musisz odpowiadać szybko, ale odpowiedź istnieje. Nawet jeśli jest niewygodna.
– On się starał… – dodałam słabo.
– A ty? Chcesz tego? – spytała spokojnie.
Znowu zapadła cisza. Tym razem dłuższa. Patrzyłam na ludzi mijających kawiarnię. Na światła odbijające się w szybie. Na własne dłonie leżące na stole. Nie potrafiłam powiedzieć tak. Nie potrafiłam też powiedzieć nie.
– To chyba jest najgorsze – odpowiedziałam. – Nie wiem.
Zuzia położyła rękę na mojej.
– Wcale nie najgorsze. Najgorsze byłoby udawać, że wiesz i iść dalej w coś, co nie jest twoje.
Poczułam, jak powietrze zaczyna krążyć we mnie inaczej. Nie lżej, ale jakoś tak prawdziwiej.
– Wiesz, co mnie najbardziej przeraża? – zapytałam. – Że może… nigdy go tak naprawdę nie kochałam. Może kochałam tylko spokój, który mi dawał. A spokój to nie to samo co miłość.
– Bywa mylony – odparła. – I wielu ludzi żyje na tej pomyłce przez lata. Ty nie musisz.
Patrzyłam na nią i pierwszy raz od dawna czułam, że ktoś nie próbuje przepchnąć mnie w żadną stronę. Zuzia nie mówiła mi, co jest właściwe. Po prostu zostawiła mi przestrzeń, w której mogłam stanąć oko w oko z własnymi uczuciami. A one nie były takie, jak chciałam. Nie przypominały radości. Ani pewności. Ani początków czegoś dobrego. Bardziej wyglądały jak skrzypiące zawiasy w drzwiach, które od dawna proszą o otwarcie, ale nikt nie ma odwagi ich ruszyć.
– I co teraz? – spytałam półszeptem.
– Teraz musisz być uczciwa wobec siebie – odpowiedziała. – Potem dopiero wobec niego.
Dopiłam herbatę, choć dawno wystygła. Wiedziałam, że ma rację. Wiedziałam też, że czeka mnie rozmowa, na którą nie jestem gotowa, ale której nie mogę już odkładać. Wychodząc z kawiarni, poczułam pierwszy raz od tygodni, że stoję na własnych nogach, a nie na tych, które ktoś dla mnie wybrał.
Monika, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na spotkaniu rodzinnym mama zrobiła ojcu rachunek sumienia. Po tym, co usłyszałam dziwie się, że tak długo wytrzymała”
- „Syn z synową wolą spędzać Wigilię w SPA. Skoro nie szanują tradycji, to dopilnuję, żeby masaże odbiły im się czkawką”
- „Ojciec zniszczył naszą rodzinę, ale karma na szczęście wraca. Dziś to on błaga o pomoc, a ja śmieję mu się w twarz”