Reklama

Witold był wrażliwy i opiekuńczy, wspierał mnie przy wszystkich pracach domowych, a przy tym potrafił pracować nawet na dwóch posadach, byleby tylko zapewnić rodzinie godziwe warunki do życia. Nie pochodził z zamożnej rodziny, a od moich rodziców nie chciał przyjmować żadnej kasy. We wszystkim chciał osiągnąć sukces o własnych siłach i faktycznie mu się to udało, ale cena okazała się wysoka! Przypłacił to własnym zdrowiem.

Reklama

I to właśnie w momencie, kiedy lada moment mógłby cieszyć się owocami swojej pracy, opuścił nas na zawsze. Przegrał walkę z chorobą. Nie tak to sobie wszystko wyobrażałam… Poczułam złość na tego na górze i cały świat dookoła, który wciąż powtarzał mi, że muszę oswoić się z tą pustką. Funkcjonowałam tak, jakby mój ukochany wciąż był przy mnie. W łazience nadal wisiał jego ulubiony szlafrok, leżały przybory do golenia i szczoteczka do zębów.

Na stole kuchennym wciąż stał jego ukochany kubek na herbatę. Dawno temu, raz jeden, przygotowałam w nim herbatkę – tę, którą tak lubił. Ale to tylko spotęgowało mój podły humor. Cały tamten dzień spędziłam we łzach i już nigdy więcej się na to nie odważyłam.

Widziałam doskonale niepokój moich dzieci o mamę, a mimo to z jakimś dziwnym uporem jeszcze bardziej obstawałam przy swoim.

Zaczęłam otwierać walizki

Pewnego poranka przebudziłam się z mocnym postanowieniem, że czas najwyższy skończyć z tą żałobą. Wstałam z łóżka i będąc jeszcze w piżamie, zabrałam się za porządkowanie rzeczy mojego Witolda. Szafki, garderoby, regały z książkami, biurko... Zajęło mi to trzy dni. Na samym końcu został mi jeszcze schowek nad przedpokojem, gdzie trzymaliśmy stare walizy i torby podróżne. W środku znajdowały się od dawna nieużywane graty, głównie jakieś elementy garderoby. Może i niemodne, ale w zbyt dobrym stanie, żeby tak po prostu je wyrzucić do kosza.

– No cóż, niestety, wasz czas dobiegł końca! – powiedziałam, ściągając jedną walizę za drugą.

Spośród wielu walizek, jedna szczególnie przyciągnęła mój wzrok – pokryta w szachownicę. To właśnie z tą walizką mój kochany Witek po raz pierwszy zawitał do Warszawy. Och, jakże niepewnie się wtedy czuł, zupełnie jak zagubiony szczeniak! Ta myśl sprawiła, że poczułam nagły przypływ czułości. Dotychczas największą metropolią, którą miał okazję odwiedzić, był Lublin. Stolica wydawała mu się istną betonową dżunglą, ale szybko przyswoił sobie tutejsze zasady. Mój ślubny zawsze potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji – był zaradnym facetem, który wszędzie sobie radził.

Stara, lekko sfatygowana walizka tuż po ślubie powędrowała na strych. Teraz, po latach, wyjmuję z niej znoszone marynarki i spodnie mojego męża. Zastanawiam się, jaki sens miało przechowywanie tych ubrań? Od dawna Witek nie mieścił się w nie, a nasz syn, prócz tego, że przerósł tatę, to jeszcze nie ma zamiaru chodzić w jego „szmatach”. Czasy się zmieniły.

Gdy opróżniłam walizkę do cna, przyszło mi do głowy, że równie dobrze mogłam ją wyrzucić w całości. Na co mi ona? Jedynie przywodzi na myśl wspomnienia... Czule musnęłam ręką wyściółkę z papieru, teraz pożółkłego, wyblakłego i... wyczułam pod palcami coś niezwykłego. Zdziwiona, ponownie zbadałam to miejsce czubkami palców. Tak! Zdecydowanie coś tam się znajdowało! Niecierpliwym ruchem odkleiłam papier i... nagle zabrakło mi tchu. Moim oczom ukazał się złoty łańcuszek, misterne, stare rzemiosło. Doskonale go pamiętałam. Należał do mojej siostry.

Wyjaśniła się stara sprawa

„Nie wierzę, że on naprawdę to zrobił!” – ta myśl uderzyła we mnie jak grom. Poczułam, jak moje oczy wypełniają się łzami. Chciałam to jakoś wytłumaczyć, znaleźć inne wyjaśnienie, ale dowód trzymałam we własnych dłoniach – ten przeklęty łańcuszek. A jak ja go broniłam! Kiedy moja starsza siostra Wiktoria zarzuciła mu kradzież, stanęłam za nim murem.

– Jestem pewna, że położyłam go w łazience, zaraz pod lustrem! Żadne z domowników by tego nie zrobiło, to na pewno sprawka twojego wybranka! – wykrzykiwała wtedy przed rodzicami, podczas gdy ja stałam czerwona ze wstydu.

– Mój Witek to osoba godna zaufania, nie mógłby tak postąpić! – stanęłam w obronie przyszłego męża.

No to chodźmy się go spytać! – naciskała Wika. – Czemu nie chcesz? Pewnie wiesz, że nie kłamię!

Tata w porę zdecydowanie przerwał tę wymianę zdań:

– Gości się u nas szanuje i nie będziemy go przepytywać! Skąd możesz wiedzieć, czy to na pewno pan Witold wziął tę biżuterię? Sama jesteś sobie winna, kładąc łańcuszek w takim miejscu. Może po prostu zsunął się do odpływu?

– Przecież zawsze tam go odkładam. A jeśli chcesz, możemy rozkręcić rurę pod zlewem – odpowiedziała naburmuszona Wika. – Założę się, że nic tam nie znajdziemy.

Po sprawdzeniu okazało się, że łańcuszka tam nie ma. Na szczęście moja siostra nie przesłuchiwała Witka w sprawie tej rzekomej kradzieży. Z początku cieszyłam się, że go nie przepytała, bo byłam święcie przekonana o jego niewinności. A teraz? Wyszło na to, że kompletnie się myliłam i gdybym naprawdę założyła się o rękę, zostałabym bez niej...

Nie chciała mojego cierpienia

Czułam się kompletnie zdruzgotana. Trudno było mi przyjąć do wiadomości, że przez dwie dekady mieszkałam z kimś, kto okazał się zwykłym złodziejem. Niestety, tak właśnie było i musiałam się z tym zmierzyć. To nie wszystko – powinnam też przeprosić moją siostrę Wiktorię za brak zaufania. Dobrze pamiętam, jak bardzo byłam na nią zła o te oskarżenia. Teraz wstydziłam się swojej reakcji. „Trzeba to wyjaśnić natychmiast!” – pomyślałam stanowczo. Schowałam biżuterię do torebki i ruszyłam do siostry. Od kiedy Witek zmarł, nasze kontakty się rozluźniły, więc bardzo się ucieszyła na mój widok. Jednak moja poważna twarz sprawiła, że się zaniepokoiła.

– Wiki, muszę cię przeprosić, bo to ty miałaś słuszność – postawiłam na stole torebkę, w której był łańcuszek.

Kiedy zerknęła do środka, zrobiła się biała jak ściana.

– Tak bardzo się obawiałam tego momentu. Wiedziałam, że kiedyś na niego trafisz... – powiedziała cicho.

Kompletnie nie wiedziałam, co ma na myśli!

– Słuchaj, Anita... Muszę ci coś wyznać. Ten łańcuszek... To nie twój Witold go zabrał. Ja go wtedy podłożyłam – powiedziała w końcu moja siostra.

– Jak to? Po co to zrobiłaś? – byłam całkowicie zdezorientowana.

– Bo myślałam, że chronię cię przed błędem! – odparła. – Przecież ty byłaś z miasta, z Warszawy, a on... zwykły wiejski chłopak. Byłam pewna, że nic z tego nie będzie i chciałam cię uchronić przed cierpieniem.

– Oskarżając go o złodziejstwo? – wyszeptałam cicho.

– Przecież ledwo wiązał koniec z końcem. Każdy by uwierzył, że skusił się na te kosztowności – odpowiedziała. – Podrzuciłam mu złoty łańcuszek do bagażu...

– I wślizgnął się za papierową wyściółkę, gdzie przeczekał całe te lata... – dokończyłam jej myśl.

– Strasznie przepraszam! Niedługo po wszystkim zrozumiałam, że tworzycie cudowne małżeństwo i umierałam ze strachu, że odkryjesz ten naszyjnik i zrujnuje to waszą relację. Ale nie miałam odwagi przyznać się do tego co zrobiłam, bo bałam się, że mnie znienawidzisz...

– Nie czuję do ciebie nienawiści. Wszyscy popełniamy błędy. Doceniam, że powiedziałaś mi prawdę i nie zniszczyłaś dobrego imienia mojego męża.

Wiktoria mocno mnie objęła.

– Nie mogłabym mieć lepszej siostry!

Reklama

Aneta, 45 lat

Reklama
Reklama
Reklama