„Uwierzyłam w bajeczki o miłości i zostałam z niczym. Po tym, co zrobiłam, wstyd mi zajrzeć na konto i spojrzeć w lustro”
„Umiał mówić to tak, że natychmiast się rozpływałam. I właśnie dlatego nie zauważyłam, jak z mojego konta zniknęło kolejne pięć tysięcy”.

- Redakcja
Nie jestem głupia. Pracuję, zarabiam, gotuję lepiej niż niejeden szef kuchni i umiem zorganizować wesele na sto osób z tygodniowym wyprzedzeniem. A jednak… dałam się zrobić jak dziecko. I to nie przez jakiegoś prymitywa spod budki z piwem, tylko przez „gentlemana” w garniturze, co znał się na winach, cytował Prousta i umiał rozwiązać krzyżówkę panoramiczną w dziesięć minut.
To miał być związek z przyszłością. A skończyło się tak, że ja mam przeterminowane jogurty w lodówce, a on nowe auto i „projekt biznesowy” w Chorwacji. Za moje pieniądze, ma się rozumieć. Wstyd mi, że dałam się nabrać. Jeszcze bardziej wstyd mi, że nie potrafię przestać o nim myśleć. Bo chociaż wiem, że był kanalią, to kiedy zamykam oczy... przypominam sobie, jak pachniała jego skóra, kiedy spał obok mnie. I ta głupia część mnie dalej za nim tęskni.
Spojrzałam na niego zaskoczona
Poznałam go w banku. Stałam przy stanowisku, denerwując się, bo system znowu nie działał. Pracownica klikała coś z taką miną, jakby miała zaraz umrzeć z nudów.
– Proszę pani, to nie moja wina, że wasz system działa gorzej niż klimatyzacja w moim maluchu – warknęłam w końcu, tracąc cierpliwość.
I wtedy on stanął obok.
– Jeśli mogę wtrącić, ma pani absolutną rację – odezwał się, opierając łokieć o blat. – W tym banku człowiek traci nie tylko czas, ale i godność.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Też czeka pan od pół godziny?
– Nie, ja już wychodziłem, ale po takim tekście musiałem się zatrzymać. Ma pani wyjątkowy dar mówienia rzeczy, które wszyscy myślą, ale nikt nie mówi na głos.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. No ładnie. Jeszcze trochę, a się zarumienię jak nastolatka.
– Mariola – wyciągnęłam rękę.
– Tomasz – ujął ją z ciepłym uśmiechem. – Może kawa w ramach zadośćuczynienia za zmarnowany czas?
Gdyby był dwadzieścia lat młodszy, uznałabym to za podryw. Był w wieku, w którym mężczyzna nie flirtuje. On zdobywa. Nie wiedziałam jeszcze, że ta kawa będzie mnie kosztować wszystkie oszczędności życia.
Zakochałam się
Pierwsza kawa przerodziła się w obiad. Obiad – w weekendowy spacer po starym mieście. A spacer… w kolację przy świecach. Wszystko działo się naturalnie, jakbyśmy znali się od lat. Był szarmancki, uważny, z dystansem. Nie wchodził z butami w moje życie.
– Nie boisz się tak od razu spotykać z obcym facetem? – zapytał, gdy odprowadzał mnie do auta po trzecim spotkaniu.
– Boję. Dlatego noszę w torebce gaz pieprzowy – odpowiedziałam półżartem.
Roześmiał się.
– A ja myślałem, że to tylko ja mam paranoję.
– Czyli jesteś normalny. Albo dobrze udajesz.
– Nie muszę udawać. Jestem prawdziwy aż do bólu. Tylko ludzie już tacy nie są. Większość nosi maski.
Zamilkliśmy na moment. Miałam wrażenie, że widzi całą moją samotność, wszystkie wieczory z pizzą i serialami, całą tę tęsknotę za czymś większym niż „jakoś to będzie”.
– I czego szukasz w życiu?
– Prawdy. Bliskości. Kobiety, z którą nie muszę grać.
Wzięłam to sobie do serca. Za bardzo. Nie wiedziałam, że on mówił dokładnie to, co chciałam usłyszeć. I że ta „prawda” miała swoją cenę. Tydzień później miał już klucz do mojego mieszkania.
Wzruszyłam się jak idiotka
Zaczęło się od tego, że „remontują mu mieszkanie”. Potem doszło, że „firma spóźnia się z przelewem”. A potem... był już mój czajnik, moje skarpetki w jego walizce i mój PIN do domofonu zapisany w jego telefonie jako „główna baza”.
– Zostanę tylko na kilka dni. Póki majster nie skończy łazienki. Wiesz, jak to z ekipami – tłumaczył z uśmiechem, rozpinając marynarkę.
– Jasne. Tylko nie przyzwyczajaj się za bardzo do mojego pilota – rzuciłam żartem.
Nie miał żadnych rzeczy. Żadnych kosmetyków, ciuchów. Pytałam o zdjęcia, dokumenty, książki – mówił, że „trzyma w schowku” lub „jeszcze się nie rozpakował po przeprowadzce”.
– Nie martw się, kochanie – powiedział któregoś wieczoru, gdy zrobiłam kolację, a on wypił pół butelki czerwonego wina. – Jesteś moją przystanią. Z tobą czuję się pierwszy raz od lat jak w domu.
Wzruszyłam się jak idiotka. Wysłałam mu SMS, gdy wyszłam rano do pracy:
„Zostawiłam ci klucze. Czuj się jak u siebie”.
On odpisał serduszkiem. Tydzień później przyniósł dokumenty inwestycyjne.
– To tylko chwilowa blokada środków. Gdybyś mogła mi pożyczyć z dziesięć tysięcy na obrót... oddam w trzy tygodnie. Chcesz, podpiszę ci nawet weksel.
– Przecież jesteśmy razem – powiedziałam. – Nie musisz mi podpisywać niczego.
Uśmiechnął się, jakby wygrał w ruletkę. Nie wiedziałam, że właśnie zaczęła się gra, której zasad nie znałam.
Coś mi nie pasowało
Tomasz wiedział, jak mówić. Wiedział też, kiedy milczeć. Potrafił słuchać z takim skupieniem, że zaczynałam wierzyć, że moje problemy naprawdę kogoś obchodzą. Nawet gdy już pożyczył ode mnie dwadzieścia tysięcy.
– Jak tam ta twoja inwestycja w Chorwacji? – zapytałam pewnego wieczoru, mieszając makaron z pesto. – Miało być kilka dni i szybki zwrot.
– Oj, kochanie, gdybyś ty wiedziała, jak oni tam wszystko komplikują... Biurokracja gorsza niż u nas – westchnął. – Spokojnie, jestem w stałym kontakcie z prawnikiem. Sprawa się zamknie do końca miesiąca.
– A może powinieneś tam pojechać osobiście?
– Byłem. Leciałem na weekend. Nic ciekawego, uwierz mi. Tylko beton, pył i urzędniczy bełkot.
Zawahałam się. Bo przecież nie widziałam żadnych biletów. Żadnych zdjęć. Nawet jednej walizki po jego „wyjeździe”. A potem patrzyłam, jak spokojnie siorbie rosół i myślałam, że po co miałby kłamać. Raz przyszła moja przyjaciółka, Sylwia. Nie znała go wcześniej. Tomasz był czarujący. Zaśmiewały się razem przy winie, a ja czułam dziwny niepokój. Gdy wyszła, spojrzałam na niego badawczo.
– Podobała ci się, prawda?
– Sylwia? Błagam cię. Mam w domu królową, po co mi podwładna?
Umiał mówić to tak, że natychmiast się rozpływałam. I właśnie dlatego nie zauważyłam, jak z mojego konta zniknęło kolejne pięć tysięcy.
Złapałam się za głowę
W banku siedziałam sztywno, ściskając pasek torebki tak, że zdrętwiały mi palce. Doradczyni spoglądała w ekran komputera z miną, jakby zaraz miała mi powiedzieć, że umarłam i tylko nikt mnie jeszcze nie poinformował.
– Czy jest pani pewna, że autoryzowała pani te przelewy? – zapytała, przechylając głowę.
– Tak… tzn. niektóre tak. Ten ostatni, na piętnaście tysięcy? Nie przypominam sobie.
– Przelew wykonano z aplikacji mobilnej. Pani login, pani telefon, autoryzacja SMS.
– Nic nie klikałam!
– W takim razie niech pani zgłosi to na policję. Nie chcę być niedelikatna... – tu zrobiła pauzę, którą znałam z telewizji śniadaniowej – może ktoś miał dostęp do pani telefonu? Partner? Dziecko?
– Partner – powtórzyłam pusto.
Boże. Tomasz. Przecież on nie byłby do tego zdolny. Nie on. Wróciłam do domu, jakby ktoś wyłączył grawitację. Nie było go. Nie było jego rzeczy. Nawet szczoteczki, którą trzymał w moim kubku z napisem „dobrego dnia”. Zadzwoniłam. Po raz pierwszy – sygnał. Drugi – odrzucone. Trzeci – „ten numer jest nieaktywny”. Serce tłukło mi się o żebra, jakby chciało stamtąd uciec pierwsze. Weszłam na jego profil społecznościowy. Nie istniał. Tak po prostu. Zniknął. Wyparował. Zamknęłam oczy i usiadłam na podłodze.
– Głupia… głupia… – szeptałam do siebie, łapiąc się za głowę.
Nie byłam jedyną, którą nabrał. Byłam jedyną, która naprawdę w niego uwierzyła.
Było mi wstyd
Minęły trzy miesiące. Policja rozłożyła ręce – „brak podstaw do wszczęcia dochodzenia, brak danych oszusta, brak świadków”.
– No weź… – mówiła Sylwia, mieszając latte. – Ty? Zawsze jesteś taka ostrożna. Przecież to klasyka gatunku, facet bez przeszłości, z problemami finansowymi i czarującym uśmiechem.
– Dzięki – mruknęłam. – Następnym razem, jak mnie będą wyprowadzać w pole, dam ci znać wcześniej, to przyjdziesz z popcornem.
– Złości ci nie brakuje, to dobrze – pokiwała głową.
Zaśmiała się, ale gorzko. Ja też. Śmiech już nie leczył. Przynajmniej nie bolał tak bardzo. Zamknęłam konto, zlikwidowałam wspólne lokaty. Nie zostało mi nic. Czasem, stojąc w kolejce po warzywa, przypominałam sobie jego dotyk na mojej dłoni. Albo ten moment, gdy mówił: „Z tobą czuję się jak w domu”. Nie wiem, gdzie teraz jest. Może z kolejną „Mariolą” w kolejnym mieszkaniu. Może już „buduje apartamentowiec w Grecji”. A może siedzi sam i czeka, aż znowu jakaś idiotka kupi bajkę o wielkiej miłości. Ja za swoją bajkę już zapłaciłam. I to z odsetkami. I dziś, gdy patrzę w lustro, nie widzę idiotki. Widzę kobietę, która dała się nabrać, bo chciała wierzyć, że może być szczęśliwa. I wstyd. Wciąż tam siedzi.
Mariola, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa urodziła Jasia, a już od dawna była babcią. Przecież to wstyd, że moje dzieci są starsze od swojego wujka”
- „Zięć zarabia kupę forsy, a mi żałuje pieniędzy. W takim razie od jutra koniec z obiadkami i darmową opieką nad wnukami”
- „Kochanek wziął ode mnie pieniądze na formalności spadkowe. Bajka szybko się skończyła, gdy chciałam zwrotu pożyczki”