Reklama

Nie wiem, jak do tego doszło. Czasami mam wrażenie, że życie toczy się poza mną, a ja tkwię w miejscu – bez celu, bez sensu. Wstaję rano, jadę na budowę, klnę na szefa, na sprzęt, na pogodę, a wieczorem wracam do domu i udaję, że wszystko gra. Kasia pyta: "Jak było?" – odpowiadam: "Jak zwykle." I tyle. Nasze życie to rutyna, powtarzalność, to samo gadanie o pieniądzach, które się kończą, o dzieciach, o przedszkolu, o kredycie. A ja? Ja jestem gdzieś z boku. Facet od roboty, od dźwigania toreb z ziemniakami, od załatwiania spraw. Tylko tyle.

Reklama

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Wypełniłem kupon ot tak, dla śmiechu – coś mnie podkusiło. Nie liczyłem na nic, przecież zawsze miałem pod górkę. A potem… wygrałem. Milion złotych. Trzymałem w ręku kartkę, na której było moje nazwisko, mój kupon, moja wygrana. Poczułem się jak król świata. Ale zamiast podzielić się tym z Kasią, schowałem los w szufladzie. Czułem, że to moje, tylko moje. Chciałem mieć kontrolę. W końcu raz w życiu coś się ułożyło po mojemu.

Tylko że teraz, patrząc na Kasię, na nasze dzieci, na nasze życie, zastanawiam się, czy to była dobra decyzja.

To był mój sekret

– Marek, ile razy mam ci mówić, że musimy zapłacić za przedszkole? – głos Kasi drżał, a w oczach miała zmęczenie i coś jeszcze – gniew, rozczarowanie? Nie umiałem tego nazwać. Stała przy kuchennym blacie, z fakturą w ręce, a dzieci kłóciły się o klocki na podłodze.

– Jakoś to ogarniemy, daj spokój – mruknąłem, wpatrując się w telewizor. Głośniej, niż trzeba było.

– Ogarniemy?! – wybuchła. – Marek, jesteśmy pod kreską! Nie zapłaciliśmy rachunku za gaz, a teraz przedszkole! To są ważne rzeczy! Myślisz, że one same się zapłacą?

Odwróciłem głowę, patrząc na nią. Oczy opuchnięte z braku snu, włosy związane byle jak, dres brudny od plam z obiadu. Kasia – moja żona, matka moich dzieci, kobieta, która kiedyś śmiała się głośno z moich głupich żartów, teraz patrzyła na mnie, jakbym był jakimś nieudacznikiem.

– Zawsze coś wymyślasz, żeby tylko nie gadać o problemach! – rzuciła z wyrzutem.

– A może czasem byś mi zaufała? – rzuciłem wściekle.

– Zaufała?! – zaśmiała się gorzko. – Ty nawet nie potrafisz powiedzieć, gdzie idą nasze pieniądze! Dzieciom buty dziurawe, a ty siedzisz, jakby cię to nic nie obchodziło!

W środku aż się gotowałem. Miałem ochotę jej powiedzieć: "Kasia, mamy milion. Spokojnie, zaraz to wszystko rozwiążę". Ale zacisnąłem zęby. Nie mogłem. Jeszcze nie teraz.

– Przesadzasz – burknąłem i wyszedłem z kuchni, zostawiając ją z tymi rachunkami, dziećmi i tym całym bajzlem.

No jasne! Ucieknij, jak zawsze! – krzyknęła za mną, a ja słyszałem, jak tłucze kubkiem o blat.

W głowie krążyło mi jedno zdanie: Gdyby tylko wiedziała… gdyby tylko wiedziała, co ukrywam, może wtedy patrzyłaby na mnie inaczej.

Chciałem wierzyć, że jeszcze przyjdzie moment, żeby jej powiedzieć. Że się ucieszy. Że to wszystko… da się jeszcze naprawić.

Wszystko się wydało

Był majowy wieczór, pachniało grillowanym mięsem i dymem z rozpałki. Kasia zorganizowała grilla – mały, rodzinny, jak to u nas. Trochę kiełbasy, trochę piwa, Tomek z pracy z żoną, dzieciaki latające z piłką po ogrodzie. Wszyscy uśmiechnięci, a ja? Ja siedziałem jak na szpilkach, bo każda minuta spędzona w tym towarzystwie była dla mnie jak gra w ruletkę – jak długo jeszcze wytrzymam z tym cholernym sekretem?

Kasia roześmiała się z czegoś, co powiedziała Justyna, żona Tomka. A ja? Wpatrywałem się w butelkę piwa, udając, że wszystko gra. Przecież to mój temat – budowlanka, kawały, piwko. Ale czułem, jak mi się ręce pocą, jak serce bije za szybko.

I wtedy to się stało. Tomek, po trzecim piwie, patrzy na mnie z szerokim uśmiechem i wypala:

– No Marek, ale ci zazdroszczę tej kasy z totka! Ja bym już dawno kupił motor i ruszył w świat, nie?

Śmiech przy stole ucichł. Kasia zamarła z widelem w ręce. Odwróciła się w moją stronę powoli, jakby nagle jej coś nie pasowało. Spojrzała na mnie, potem na Tomka, potem znowu na mnie.

– Marek…? O czym on mówi? – zapytała, a jej głos brzmiał jak nóż, który wbijał mi się w plecy.

Zatkało mnie. Dusiłem się powietrzem, które nagle zrobiło się ciężkie.

– To… to nie tak… – wyjąkałem.

– Co nie tak? Marek, powiedz mi, o co chodzi – Kasia już nie była rozbawiona, teraz jej oczy były szeroko otwarte, a głos drżał.

Tomek chyba zrozumiał, że coś palnął, bo próbował ratować sytuację:

– Eee, no wiesz, to taki żart… – bąknął, ale nikt go nie słuchał.

Ja patrzyłem na Kasię, a ona na mnie – i wiedziałem, że w tym momencie moje życie się właśnie rozpadło.

Właśnie ją straciłem

Gdy zamknęły się za nami drzwi mieszkania, cisza stała się nieznośna. Kasia stała w przedpokoju z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie… W tym spojrzeniu było wszystko – wściekłość, ból, niedowierzanie.

– No? Mów! – krzyknęła nagle. – Co ukrywasz, Marek? Co to za kasa z totka?!

Przełknąłem ślinę, czułem, jak dłonie mi drżą. Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, ale gardło miałem zaciśnięte.

– Mów, do cholery! – wrzasnęła, zbliżając się o krok.

– Wygrałem… – wydukałem w końcu. – Wygrałem milion.

– Milion? Kiedy?! – Kasia niemal wyrwała mi słowa z ust.

– Kilka tygodni temu… – szepnąłem.

Jej twarz zbladła, jakby właśnie zrozumiała, że świat, który znała, rozpadł się na kawałki.

– Tak długo mnie okłamywałeś? – głos jej się załamał, a oczy zaszkliły. – Siedziałeś przy mnie, patrzyłeś, jak liczę każdy grosz na chleb i na buty dla dzieci, a sam trzymałeś gdzieś tę forsę?!

Nie umiałem jej spojrzeć w oczy. Wbiłem wzrok w podłogę.

– Chciałem... chciałem to zrobić po swojemu – wyszeptałem. – Kupić dom, zapewnić nam lepsze życie… Nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie jak na bankomat…

– Nie o pieniądze chodzi! – przerwała mi, a jej głos drżał. – Chodzi o to, że mnie zdradziłeś. Nie z jakąś babą, ale z tą kasą. Przez to, że to ukrywałeś. Jak mogłeś mi o tym nie powiedzieć?

Próbowałem coś odpowiedzieć, wytłumaczyć, ale każde słowo dźwięczało głucho, jakby było nie na miejscu. Stałem przed nią, a ona płakała. I po raz pierwszy od dawna poczułem, że już jej nie mam – że właśnie ją straciłem.

Żałowałem swojej decyzji

Siedziałem w ciemnym pokoju, patrząc w pustkę. Za drzwiami słyszałem szlochanie Kasi, które wbijało mi się w głowę jak gwoździe. Moje ręce drżały, serce waliło w piersi, a w głowie kłębiły się tysiące myśli. Przecież chciałem dobrze... chciałem ich wszystkich zabezpieczyć, dać im lepsze życie. Ale jak? Jak ja to sobie wyobrażałem?

Przypomniałem sobie dzień, w którym odebrałem pieniądze. Wyszedłem z kolektury jak ktoś inny – miałem wrażenie, że nagle jestem kimś ważnym, że mam nad wszystkim kontrolę. W kieszeni grzechotały klucze, a w sercu… pustka? Nie, wtedy czułem coś na kształt triumfu. „To moje. W końcu mam coś swojego”.

A teraz? Siedzę w tym cholernym pokoju, a moje życie sypie się jak domek z kart.

W głowie słyszałem głos Kasi: „Tak długo mnie okłamywałeś…” Widziałem jej oczy, pełne rozczarowania, bólu i tego, co bolało najbardziej – braku zaufania.

Przypomniałem sobie, jak patrzyła na mnie, gdy dzieci pierwszy raz powiedziały „tata”, jak przytulała mnie, kiedy wracałem styrany z roboty. Ile razy mówiła: „Nie musimy mieć dużo, ważne, że jesteśmy razem”. A ja? Ja myślałem tylko o tym, żeby się wykazać. Żeby być kimś. Żeby zbudować coś po swojemu.

Teraz czułem tylko strach. Że ją stracę. Że dzieci kiedyś dowiedzą się, jakim jestem ojcem – tym, który wolał kłamać, niż być szczerym.

Może Kasia miała rację. Może to wszystko nie miało sensu. Ale nie mogłem już cofnąć czasu.

Wszystko zepsułem

Siedziała przy stole, blada, wpatrzona w jeden punkt, jakby myślami była gdzieś daleko. Próbowałem coś powiedzieć, ale słowa utykały mi w gardle. W końcu usiadłem naprzeciwko, a cisza między nami była ciężka, duszna.

– Kasia… – zacząłem cicho, jakby bojąc się, że głośniejszy dźwięk ją przestraszy. – Wiem, że cię zawiodłem. Ale... chciałem dobrze.

Nie podniosła wzroku.

– Nie wiem, co to znaczy "dobrze" według ciebie – odpowiedziała sucho. Jej głos był pusty, zmęczony. – Bo dla mnie dobrze to znaczy razem. Wspólnie. A ty od miesięcy miałeś swoje „dobrze” i swoją tajemnicę.

Patrzyłem na nią, na nasze życie rozsypane jak puzzle, które ktoś zrzucił ze stołu.

Proszę, daj mi szansę. Naprawię to. Wszystko naprawię – chciałem złapać jej rękę, ale odsunęła ją powoli, bez słowa.

– Nie wiem, czy się da, Marek – wyszeptała. – Nie wiem, czy umiem ci znowu zaufać.

Długo siedzieliśmy w milczeniu. Dzieci bawiły się gdzieś w pokoju, ich śmiechy i okrzyki mieszały się z ciszą między nami.

– Nie chciałem być tylko twoim bankomatem. Nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie przez pryzmat tego, ile przynoszę do domu – mówiłem, patrząc jej w oczy. – Chciałem... być kimś, kto cię zaskoczy. Kto w końcu coś osiągnie.

Kasia uśmiechnęła się gorzko.

– Chciałeś być kimś? Ale dla mnie zawsze byłeś kimś. Dla dzieci. Dla nas. Nie musiałeś niczego udowadniać. Wystarczyło być.

Zrozumiałem wtedy, że nie chodziło o pieniądze. Chodziło o zaufanie. O to, co zbudowaliśmy przez lata, a co jednym kłamstwem zawaliłem jak domek z kart.

Kasia wstała, spojrzała na mnie ostatni raz, a potem bez słowa wyszła z kuchni. Zostałem sam, wpatrując się w blat stołu. A w głowie kołatało mi się jedno pytanie, którego bałem się najbardziej: Czy to naprawdę koniec?

Pojawiła się nadzieja

Minęły tygodnie, zanim odważyłem się ponownie porozmawiać z Kasią. Próbowałem naprawić wszystko, co zniszczyłem. Płaciłem rachunki na czas, częściej odbierałem dzieci z przedszkola, robiłem zakupy, gotowałem obiady. Po prostu byłem.

Kasia długo patrzyła na mnie z dystansem, jakby sprawdzała, czy to nie tylko gra. Ale z czasem coś się zmieniło – mniej kłótni, mniej zimnych spojrzeń.

Pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiedliśmy razem przy stole. Kasia wyciągnęła rękę i położyła ją na mojej.

– Wiesz, Marek... może jeszcze damy radę. Ale musisz mi obiecać, że już nigdy przede mną niczego nie ukryjesz.

Patrzyłem na nią, a serce biło mi jak oszalałe.

– Obiecuję.

A potem, pierwszy raz od dawna, uśmiechnęła się do mnie tak, jak kiedyś. Jakbyśmy znowu byli razem, na dobre i złe. Wtedy zrozumiałem, że może nie wszystko jeszcze stracone. Może ten jeden błąd nie przekreślił całego życia. Może wciąż mamy szansę – na nas.

Marek, 38 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama