Reklama

To były andrzejki u Weroniki. Znamy się jeszcze z uczelni, choć z niektórymi to już tylko przez wspólne zaproszenia na portalach społecznościowych. Ale raz w roku się spotykamy. Trochę z sentymentu, trochę z obowiązku. I zresztą… dobrze jest czasem wyluzować się w gronie, które jeszcze pamięta mnie z grzywką i glanami.

A teraz wróżby! – krzyknęła Weronika i już niosła trzy kubeczki i zapałki.

– Serio? – parsknęłam śmiechem. – Przypomniało ci się liceum?

– Jak można nie wróżyć w andrzejki?! – oburzyła się z teatralnym oburzeniem. – Każda z was losuje jeden. Pod jednym kubeczkiem jest obrączka, pod drugim moneta, pod trzecim... niespodzianka – mrugnęła.

Obrączka – wiadomo: ślub. Moneta – pieniądze. Niespodzianka – pewnie jakiś żart. Lubię takei głupotki, więc się zgodziłam. Wybrałam środkowy. Weronika uniosła kubeczek i… nic. Pusto.

– No to… masz pustkę w życiu – zaśmiała się Marta. – Ale spokojnie, może to znaczy, że coś się skończy i coś się zacznie.

– A może to znaczy, że nic się nie wydarzy – prychnęłam, nieco poirytowana. – Niby czemu nie mogłam mieć monety?

– Może jeszcze się okaże, że to najlepsze, co ci się mogło trafić – powiedziała półżartem Anka.

Śmiałyśmy się wtedy. Ja też. Do kolejnego tygodnia. We wtorek zadzwoniła do mnie szefowa – dział zostaje zlikwidowany, mamy miesiąc wypowiedzenia. Tylko miesiąc, a przecież niecałe pół roku temu wręczała mi nagrodę za „kreatywność i lojalność”.

W czwartek Anka. Zabrzmiała dziwnie. „Muszę ci coś powiedzieć” – zaczęła. Myślałam, że chodzi o jej faceta. Tymczasem ona uśmiechnięta, podekscytowana. Wyjeżdża. Australia. Na rok. Kurs językowy, jakieś warsztaty. Płacę raty za mieszkanie, a ona się pakuje do Sydney. Uściskałam ją, ale w środku czułam gulę. Jakby się urwało coś, co wydawało się oczywiste.

A w sobotę był Mariusz...

Zostałam sama

Od kilku dni był jak nie on. Odpowiadał półsłówkami, rzadziej się odzywał, a kiedy próbowałam zagadać, przestępował z nogi na nogę, jakby gdzieś się spieszył. W pracy miałam bałagan, próbowałam ogarnąć nową rzeczywistość i chyba długo wmawiałam sobie, że to tylko jego przemęczenie. Może zbyt mocno chciałam, żeby wszystko było jak dawniej.

Tego wieczoru nie wytrzymałam.

Mariusz, możemy porozmawiać? – zapytałam, gdy stanął w przedpokoju i znowu od razu sięgnął po telefon. – Mam wrażenie, że ostatnio jesteś... gdzieś obok. Co się dzieje?

Podniósł wzrok i spojrzał na mnie jak na kogoś obcego. Już wtedy poczułam, że to nie będzie rozmowa, po której zrobi się lepiej. Westchnął cicho i usiadł na fotelu. Nie zdjął nawet butów.

– Iza... To nie jest proste – zaczął, patrząc na podłogę.

– To powiedz cokolwiek – usiadłam naprzeciwko niego. – Ja też mam dość udawania, że wszystko gra.

Długo milczał. Patrzył na swoje dłonie, jakby szukał w nich odpowiedzi. W końcu podniósł głowę.

– Zakochałem się – powiedział cicho.

Poczułam, że robi mi się duszno. Jakby nagle zabrakło powietrza w tym mieszkaniu, które jeszcze chwilę temu było naszym. Nie pytałam, w kim. Nie chciałam znać szczegółów. Wszystko, co musiałam wiedzieć, już padło. Wstałam i wyszłam do sypialni, nie mówiąc ani słowa. Godzinę później usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi.

Zostałam sama. Usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę. Nie potrafiłam płakać, krzyczeć, nawet się złościć. Tylko siedziałam i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie. Kiedy coś zaplanowałam nie z myślą o nim, nie pod kogoś, tylko dla siebie samej.

W pracy byłam zawsze dostępna, lojalna, cicha. W domu – ugodowa, przewidująca. Przy Ance – ta, która pocieszy, wysłucha, poczeka, aż ona się wyżali. A teraz nie miałam już nic. Może właśnie o to chodziło w tym całym pustym miejscu. Może ono miało mi coś pokazać.

Właśnie teraz znika

Ostatni raz przed jej wylotem spotkałyśmy się na lotnisku, tuż przed odprawą. Przyszłam z duszą na ramieniu, chociaż sama nie wiedziałam, po co. Nie chciałam jej zatrzymywać, ale też nie potrafiłam się z tym pogodzić. Miała przy sobie tylko bagaż podręczny i tę charakterystyczną lekkość w ruchach, którą zawsze miała, gdy coś ją cieszyło.

– Jeszcze zdążymy pogadać? – zapytałam, choć wiedziałam, że zostało jej niewiele czasu.

Anka kiwnęła głową i przysiadłyśmy na ławeczce nieopodal wejścia do kontroli bezpieczeństwa.

– Nie wierzę, że naprawdę to robisz – zaczęłam. – Serio? W tym momencie?

– Iza, wiem, jak to wygląda – odpowiedziała spokojnie. – Ale nie mogłam zrezygnować. Rozumiesz chyba.

– Nie, właśnie nie rozumiem – powiedziałam szczerze. – Mój związek się rozpadł, straciłam pracę, a ty po prostu... znikasz. Jakby to wszystko cię nie obchodziło.

– To nie tak – położyła dłoń na moim kolanie, ale odsunęłam się. – Wiedziałam, że to będzie trudne, ale przecież nie mogę zrezygnować ze swojego życia dlatego, że twoje się posypało.

– Ale zawsze mówiłaś, że jesteśmy drużyną – wycedziłam przez zęby. – A teraz zostawiasz mnie na środku tego bagna. Nie chodzi o to, żebyś mi coś załatwiała. Chodzi o to, że cię nie będzie.

– I tak bym ci nie pomogła – odpowiedziała cicho. – Po prostu byłabym obok, ale nic by to nie zmieniło. A to, co się teraz dzieje... Może to właśnie jest ten moment, kiedy wszystko się oczyszcza.

Poczułam, jak we mnie coś się zaciska.

– To najgorszy moment na oczyszczanie. Ale ty zawsze umiałaś odejść w idealnym momencie. Nawet się nie musisz oglądać za siebie, co?

Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała tylko na mnie, z tym jej ciepłym, a jednocześnie obcym spojrzeniem.

– Przepraszam, jeśli cię zawiodłam – powiedziała w końcu. – Ale to nie była łatwa decyzja. Po prostu... to moje życie.

Patrzyłam, jak wstaje i kieruje się do bramek. Nie obejrzała się. A ja nie ruszyłam się z miejsca, dopóki nie zniknęła za zakrętem.

Siedziałam tak jeszcze długo. Zimna ławka, zapowiedzi przez megafon, obcy ludzie krzątający się wokół. Nagle uświadomiłam sobie, że nie mam już nikogo, kto by mnie teraz zatrzymał, gdybym nagle postanowiła gdzieś wyjechać, rzucić wszystko, odciąć się.

Szansa, nie klęska

Wzięłam kalendarz. Stary, gruby, pełen kolorowych zakładek i zapisanych dat. Wszystko wcześniej miało swój termin: spotkanie z klientem, urodziny Anki, weekend z Mariuszem u jego rodziców. Teraz były tam tylko przekreślone plany i kilka przypomnień, których już nie miałam do kogo odnosić.

Usiadłam w kawiarni. Sama. Obok cicho grała muzyka, ktoś stukał w laptopa. Baristka z długim warkoczem podała mi kawę.

– Lubię pustki – powiedziała nagle. – To czyste płótno.

Uśmiechnęłam się bez słowa, choć początkowo brzmiało to dziwnie. Ale potem spojrzałam na pustą stronę kalendarza. I pierwszy raz od dawna pomyślałam: a co, jeśli to nie klęska, tylko szansa?

Wyciągnęłam kartkę. Napisałam na górze: „Co zrobiłabym, gdybym mogła zacząć od zera?” I długo nie mogłam się oderwać od pisania.

Nowe doświadczenia

Pierwszy raz od miesięcy nie ustawiłam budzika. Wstałam, ubrałam się w wygodne spodnie i bluzę, a potem po prostu wyszłam z domu. Bez celu, bez mapy. Na rogu zobaczyłam plakat: „Ceramika dla początkujących – wolne miejsca”. Weszłam. Pachniało gliną i farbami. Kobieta za stołem spojrzała na mnie, uśmiechnęła się.

– Chcesz coś ulepić?

Skinęłam głową. Dostałam kulkę gliny i wskazanie: „Zamknij oczy. Zrób coś, co ci się dobrze trzyma w dłoni”. Nie powstało nic pięknego, ale było moje.

W weekend wsiadłam w autobus. Pojechałam do miasteczka, które wybrałam przypadkiem. W kawiarni usiadł obok mnie starszy pan. Czytał gazetę i jadł szarlotkę.

– Nie widziałem cię tu wcześniej – powiedział. – Przejezdna?

– Raczej uciekająca.

– To dobrze. Tylko ci, co uciekają, naprawdę zobaczą świat.

Uśmiechnęłam się. Może miał rację. Może właśnie po to jest ten czas: żeby nie być niczyją dziewczyną, nie być tłem w czyimś planie. Tylko własnym początkiem.

Tęsknił, ale ja już nie

Zadzwonił dwa razy. Za pierwszym razem nie odebrałam. Za drugim – odebrałam i przez chwilę słuchałam ciszy. Potem jego głos.

– Iza... Możemy się spotkać?

Nie brzmiał pewnie. Umówiliśmy się w parku. Przyszedł w tej samej kurtce, w której kiedyś chodziliśmy razem na spacery po pracy. Usiadł naprzeciwko mnie na ławce.

– Zmieniasz się – powiedział po chwili milczenia.

– Nie – odpowiedziałam cicho. – Po prostu przestałam być tym, kim chciałeś, żebym była.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie spodziewał się, że nie będę chciała wyjaśnień.

– Nie przyszłam tu po nic więcej niż spokój – dodałam. – Nie chcę już wracać do tamtego życia.

– Tęskniłem.

– A ja pierwszy raz od dawna nie tęsknię za nikim.

Były tylko dwie dorosłe osoby, które wreszcie przestały się nawzajem udawać. Wstałam pierwsza. On został na ławce. A ja szłam przed siebie, z cichym przekonaniem, że tamta wersja mnie już do niczego nie jest mi potrzebna.

Pustka nie była straszna

Było cicho. Listopadowe słońce zaglądało przez gałęzie drzew, łagodnie i bez pośpiechu. Siedziałam na ławce z kubkiem herbaty i kalendarzem opartym o kolano. Nadal był prawie pusty. Kilka luźnych zapisków, notatka o warsztatach, data wyjazdu do tej małej miejscowości nad jeziorem. Ale tym razem ta pustka nie była straszna.

Wpatrywałam się w strony bez zapisów i myślałam o tym, ile jeszcze może się zdarzyć. Nie musiałam się nikomu tłumaczyć, nigdzie spieszyć. Pierwszy raz w życiu naprawdę czułam, że to ja decyduję. Może nic wielkiego się nie wydarzy. A może właśnie wszystko.

Zadzwonił telefon. Anka.

– Hej – usłyszałam jej głos, trochę zmieniony, ale wciąż znajomy. – Widziałam twoje zdjęcia z ceramiki. Naprawdę… wyglądasz spokojnie. To dobrze.

– Tak – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Pierwszy raz w życiu naprawdę jestem tu i teraz.

Nie mówiłyśmy długo. Nie było potrzeby. Wystarczyło, że obie wiedziałyśmy, że to, co trzeba, zostało powiedziane. Zamknęłam kalendarz i schowałam go do torby. Jeszcze nie wiedziałam, co wpiszę jutro. Ale miałam pewność, że cokolwiek to będzie – będzie tylko moje.

Iza, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama