Reklama

Święta zawsze były u nas rytuałem – takim, który bardziej męczy, niż przynosi radość. Od kilku lat Marek rezerwuje ten sam pensjonat w górach, bo „dzieci będą miały śnieg, a my spokój”. To miało być „rodzinne”, „wyjątkowe”, „inne niż te przy stole z teściami”. I może nawet przez chwilę wierzyłam, że te wyjazdy coś zmienią, ale tak jak śnieg, który tu pada i topnieje, tak samo i nasza bliskość pojawia się na chwilę i zaraz znika. Z zewnątrz wygląda to pięknie – drewniane bale pachnące żywicą, kominek, wspólne kolędowanie z innymi gośćmi. Dzieci śmieją się, bawią na sankach, wciągają nosem zapach pierników, a ja… czuję się coraz bardziej samotna. Czasem mam wrażenie, że nikogo tu nie ma. Że nawet Marek nie zauważa, kiedy znikam na godzinę do lasu, udając, że idę po coś.

– Anita, nie zapomnij mleka dla Maćka – rzuca, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.

I tyle. Ani spojrzenia. Ani „jak się czujesz?”. Ani „potrzebujesz czegoś?”. Marek zawsze był człowiekiem konkretów – obowiązków, terminów, logistyki, ale kiedyś umiał mnie rozśmieszyć. Pamiętam, jak kiedyś w sylwestra przyniósł do łóżka lampki choinkowe i rozwinął je na naszych ciałach, śmiejąc się, że jesteśmy „żywą iluminacją miłości”. Teraz jedyne, co między nami iskrzy, to kiedy zapomnę kupić chleb. Czasem czułam, że znikam.

Nawet gdybym nagle przestała istnieć, Marek by tego nie zauważył. Byłby zły, że zupa stygnie. Wczoraj wieczorem, kiedy dzieci zasnęły, zeszłam do wspólnej sali z kominkiem. Potrzebowałam ludzi, rozmowy, czegokolwiek. Siedziałam w kącie z kubkiem gorącej czekolady i udawałam, że czytam. Nikt mnie nie zaczepiał. Byłam przezroczysta. A potem przysiadł się on – cichy, spokojny mężczyzna o jasnych oczach. Powiedział tylko:

– Sporo tu ludzi, ale jakoś cicho, prawda?

Nie odpowiedziałam od razu, ale nie musiałam. On po prostu był. I pierwszy raz od dawna ktoś mnie zauważył.

Coś we mnie drgnęło

Przyszedł późno. Kiedy już myślałam, że wszyscy wrócili do swoich pokoi. Siedziałam w fotelu najbliżej kominka, zawinięta w wełniany koc, który pachniał trochę dymem, trochę czymś obcym, jakby zostawionym przez poprzednich gości. W sali panował półmrok, rozświetlany tylko trzaskającym ogniem i małą lampką przy barze. Nie miałam ochoty wracać na górę. W pokoju panowała cisza, którą Marek wypełniał tylko westchnieniami, przewracaniem się z boku na bok i wkurzająco głośnym przeglądaniem wiadomości w telefonie.

Zauważyłam go kątem oka, jak zszedł po schodach. Miał ciemny sweter i szalik niedbale zarzucony na ramiona. Nie wyglądał na kogoś, kto lubił przebywać wśród ludzi. Przystanął na chwilę, jakby nie był pewien, czy powinien tu być. Potem podszedł do kominka i bez słowa usiadł w fotelu obok. Nie patrzyłam na niego. Nie chciałam dać do zrozumienia, że jestem spragniona rozmowy, ale niemal przez skórę czułam jego obecność.

– Sporo tu ludzi, ale jakoś cicho, prawda? – powiedział nagle, patrząc w ogień.

Skinęłam głową, nie odrywając wzroku od płomieni.

– Nie każdy przyjeżdża tu po to samo – dodał. – Jedni dla dzieci, inni, żeby coś poczuć. Albo przestać czuć.

Nie odpowiedziałam od razu. Nie dlatego, że nie wiedziałam, co powiedzieć. Po prostu dawno z nikim nie rozmawiałam tak... zwyczajnie. Marek rozmawiał ze mną, kiedy coś trzeba było załatwić. Czy zrobiłam przelew, czy spakowałam kaski dla dzieci, czy wzięłam ładowarkę. Nic więcej.

– A pan? – zapytałam w końcu, zaskakując samą siebie.

Uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie.

– Przyjechałem się pogubić. Może coś znaleźć, ale raczej się zgubić.

Brzmiało to dziwnie, ale w tamtym momencie wydało mi się bardzo bliskie. Nie pytałam o szczegóły. Nie potrzebowałam ich. Tak samo, jak on nie zapytał, czy przyjechałam tu z kimś, czy sama. Albo, dlaczego wyglądam, jakbym miała zaraz wstać i wyjść, choć nie ruszałam się z miejsca. Milczeliśmy chwilę. Kominek trzaskał leniwie, jakby podzielał nasze zawieszenie. Czułam, jak po raz pierwszy od bardzo dawna moje ciało się rozluźnia. Nie dlatego, że ktoś coś mówił, ale dlatego, że ktoś po prostu był. Bez oceny, bez oczekiwań.

– Kamil – powiedział, odwracając głowę w moją stronę.

Spojrzałam na niego dopiero wtedy. Jego twarz była spokojna, nie uśmiechał się już. Patrzył na mnie, jakby naprawdę mnie widział.

– Anita – odpowiedziałam cicho.

Nie wyciągnął ręki. Nie zrobił żadnego gestu, który przekroczyłby granicę. A jednak coś we mnie drgnęło. Zrozumiałam, że to nie rozmowa, której tak mi brakowało. Tylko to uczucie, że znowu ktoś patrzy na mnie tak, jakby istniał tylko ten moment.

Zasnęłam wtulona w jego ramię

Telefon zawibrował tuż przed północą. Marek już spał, odwrócony plecami, z pilotem do telewizora wciąż zaciśniętym w dłoni. Na ekranie wyświetliły się cztery słowa: „Nie chcę być tylko wspomnieniem”. Nie było podpisu, ale wiedziałam, od kogo są. Nikt inny nie patrzył na mnie w ten sposób. Nikt inny nie mówił tak mało, a tak trafnie. Długo wpatrywałam się w ten tekst. Z jednej strony była cisza pokoju, ciężki oddech mojego męża, rozrzucone zabawki dzieci przy łóżkach, znajomy zapach kremu, którym smarowałam ręce od lat. Z drugiej – cztery słowa, które nie dawały mi spokoju. Wiedziałam, że Kamil nie wysłał ich ot tak. Nie chciał mnie tylko zobaczyć przy kominku. Chciał czegoś więcej.

Wstałam cicho, nie zapalając światła. Przez chwilę stałam w korytarzu, słuchając, czy ktoś się nie obudził. Potem sięgnęłam po płaszcz i wyszłam. Śnieg skrzypiał pod butami, wszystko wokół było białe i nieruchome. Pensjonat spał, jakby nie istniało nic poza jego ciepłymi pokojami. A ja szłam w stronę schodów, które prowadziły na tył budynku. Kamil otworzył drzwi bez słowa. Był w tym samym swetrze, co poprzedniego wieczoru. W jego oczach nie było niepokoju ani pytania. Jakby wiedział, że przyjdę. Jakby czekał. Usiadłam na brzegu łóżka. On podszedł do okna, przysunął zasłony, a potem dopiero usiadł obok. Milczeliśmy przez chwilę. Czułam, jak mi drżą ręce. Nie ze strachu. Z tego, co czułam w środku – coś pomiędzy ucieczką a pragnieniem, by zostać tu na zawsze.

– Wiem, że masz dzieci – powiedział cicho. – I że nie jestem kimś, kto może ci coś obiecać, ale... nie potrafię przestać myśleć o tobie.

Nie mogłam nic odpowiedzieć. Odwróciłam się w jego stronę. Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. A potem już nie było słów. Tylko ten jeden pierwszy pocałunek, jakby zatrzymał czas. Delikatny, ale niespokojny, jakbyśmy oboje nie byli pewni, czy wolno nam to robić, a jednocześnie – jakbyśmy czekali na ten moment od lat. Zasnęłam wtulona w jego ramię. Nie wróciłam do pokoju przez kilka godzin. Nie dlatego, że o tym nie myślałam, ale dlatego, że w tamtej chwili po raz pierwszy od bardzo dawna czułam, że ktoś trzyma mnie nie dlatego, że trzeba, tylko dlatego, że chce.

Romans trwał trzy miesiące

Po powrocie z gór codzienność rozlała się po mieszkaniu jak zawsze – śniadania, przedszkole, zakupy, obowiązki. Marek mówił do mnie, ale przestałam słuchać. Przestałam też odpowiadać, choć pewnie nie zauważył. Przecież i wcześniej nasze rozmowy sprowadzały się do „pamiętaj o mleku” i „wiesz, że trzeba zadzwonić do hydraulika”. Z Kamilem pisaliśmy do siebie przez kilka dni. Potem był pierwszy telefon. Mówił powoli, spokojnie, jakby bał się mnie spłoszyć. A może siebie? Wciąż nie wiedziałam, kim jest tak naprawdę. Wiedziałam tylko, co czuję, kiedy jego głos przerywał tę moją codzienną ciszę.

Pierwsze spotkanie po wyjeździe odbyło się na parkingu przy stacji benzynowej za miastem. Siedział w samochodzie i czekał. Wsiadłam, nie mówiąc nic. Złapał mnie za rękę i przez chwilę po prostu trzymał. To było bardziej intymne niż pocałunek. Zaczęliśmy widywać się częściej. Wynajmował małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Ciche, z widokiem na stare drzewa. Tam przychodziłam, kiedy dzieci były u babci, kiedy Marek pracował do późna, kiedy mogłam wymknąć się pod pretekstem zakupów. Romans trwał trzy miesiące. Był inny niż wszystko, co znałam. Nie chodziło tylko o ciało. Chodziło o rozmowy, które płynęły, jakbyśmy znali się od zawsze. O to, że mówił do mnie po imieniu z takim ciepłem, jakiego od lat nie słyszałam.

– Powiedz mi cokolwiek o sobie, czego jeszcze nie wiem – mówił często, przyciskając moje dłonie do swojego serca.

A ja milczałam. Może dlatego, że bałam się, że jak powiem za dużo, to wszystko się skończy. Że nie będę już jego tajemnicą, tylko kobietą z problemami, z mężem, z dziećmi, z życiem, które dawno przestało mieć kolor.

– Wiem, że cię nie mam – powiedział któregoś dnia – ale chciałbym, chociaż mieć prawo do tęsknienia.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Siedziałam na brzegu jego łóżka, patrząc w okno. Nie było w tym nic dramatycznego, żadnych łez. Tylko ta jego rezygnacja i moja cisza, która mówiła więcej niż słowa. Coraz częściej odwoływałam spotkania. Kamil zaczął zadawać pytania. Czy w ogóle planuję coś zmienić? Czy chcę od niego czegoś więcej niż ucieczki? Nie umiałam odpowiedzieć. Byłam rozdarta. Nie potrafiłam odejść od dzieci. Nie potrafiłam odejść od Marka, chociaż już dawno przestaliśmy być razem naprawdę. Nie potrafiłam odejść też od Kamila, chociaż coraz częściej robiłam krok wstecz. Pewnego dnia już go nie było. Nie napisał, nie zadzwonił. Pewnie wynajął mieszkanie komuś innemu. Zniknął, jakby nigdy go nie było. A jednak wszystko się zmieniło.

Nie rozumiał, czego mi brakowało

Śnieg zaczął sypać jeszcze w drodze. Jechałam powoli, jakbym z każdą minutą chciała zyskać więcej czasu na zastanowienie się, po co właściwie tam wracam. Dzieci zostały z Markiem. Ustaliliśmy, że w tym roku spędzimy święta osobno. Bez awantur. Bez dramatów. On powiedział tylko, że nie rozumie, czego mi brakowało. Że przecież wszystko było. Pensjonat wyglądał tak samo. Te same choinki przy wejściu, ten sam zapach drewna i przypraw w holu. Tylko ja byłam inna. Nie uśmiechałam się już z przyzwyczajenia. Nie próbowałam udawać, że jest dobrze.

Zameldowałam się bez słowa. Pokój miał ten sam numer co wtedy. Weszłam, zdjęłam płaszcz i usiadłam na łóżku. Przez chwilę tylko słuchałam ciszy. Wieczorem zeszłam na kolację. Sala była prawie pełna. Wszyscy przyszli z rodzinami – dzieci biegały między stolikami, ktoś grał na gitarze cicho kolędy. Usiadłam z boku, sama. Po drugiej stronie sali zauważyłam właścicielkę pensjonatu. Podeszła po chwili, niosąc kubek herbaty.

– Długo pani nie było – powiedziała cicho.

– Rok. Tyle wystarczyło – odpowiedziałam.

Usiadła obok. Zaczęła mówić o pogodzie, o tym, że w tym roku śniegu jest więcej niż zwykle, ale obie wiedziałyśmy, że nie o to chodzi.

– Czasem trzeba wrócić w miejsce, gdzie coś się zaczęło, żeby zobaczyć, czy coś jeszcze zostało – dodała po chwili.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na ogień w kominku, tym samym, przy którym usiedliśmy z Kamilem po raz pierwszy. Czułam się, jakbym wróciła do jakiejś wersji siebie, która zniknęła i zostawiła tylko wspomnienie. Nie wiedziałam, czy zrobiłam dobrze. Nie wiedziałam, czy zostając sama, cokolwiek wygrałam, ale wiedziałam jedno – kiedy wtedy zamknęłam za sobą tamte drzwi, pierwszy raz od dawna poczułam się żywa.

Nie chciałam być wspomnieniem

Napisałam do niego wieczorem. Może dlatego, że za oknem padał śnieg tak jak wtedy. Może dlatego, że znowu siedziałam przy tym samym kominku i nie miałam do kogo się odezwać. Napisałam, ale nie wysłałam: „Wiem, że minęło dużo czasu. Nie pytam, czy pamiętasz. Pytam tylko, czy choć raz wróciłeś tu myślami. Bo ja wracam. Za często”. Siedziałam z telefonem w dłoni i wpatrywałam się w ekran, jakby miał mi dać odpowiedź.

Wciąż miałam zapisane jego wiadomości. Najbardziej lubiłam tę jedną: „Nie chcę być tylko wspomnieniem”. Teraz to ja nie chciałam być wspomnieniem, ale może już byłam. Może od dawna. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna, nowy gość. Starszy, z książką pod pachą. Zapytał, czy miejsce obok jest wolne. Skinęłam głową. Usiadł i zaczął coś mówić o tym, że w tym pensjonacie podobno serwują najlepsze pierogi w regionie. Uśmiechnęłam się. Niewymuszenie. Cicho. Jakby coś mi w środku drgnęło, ale nie porwało mnie. Tylko poruszyło.

– Święta samemu to dziwny wybór – powiedział po chwili.

Czasem nie ma innego – odpowiedziałam.

Nie pytał dalej. Po prostu był. Trochę jak Kamil wtedy, ale to było inne. Tamto zabrało mi powietrze. To tylko wypełniło pustkę na moment. Wróciłam do pokoju i znów przeczytałam tę wiadomość. Cztery słowa, które kiedyś odważyły się na wszystko. Teraz były tylko ciszą. Zastanawiałam się, czy on jeszcze o mnie myśli. Czy próbował kiedyś wrócić? Czy poczuł, że coś stracił? A może tylko ja tego nie umiałam zatrzymać. Może to ja byłam zbyt przestraszona, zbyt rozważna, zbyt uwikłana. Może to była jedyna szansa, której nie potrafiłam wziąć, ale nie miałam już na to odpowiedzi.

Anita, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama