Reklama

Czas w biurze wlókł się w nieskończoność. Raz po raz zerkałam na tarczę zegarka. Matko, do wyjścia są jeszcze cztery godziny. A przecież on tam czeka, z pewnością szalenie stęskniony. Siedzi pod wejściem, rozmyślając, czemu nie ma mnie obok, czemu skazany jest na samotność. Zostały ledwie dwie godziny, już tylko trzydzieści minut...

Reklama

Nareszcie! Czas zakończyć pracę przy komputerze i pędzić w stronę samochodu. W drodze do mieszkania na mojej twarzy gościł promienny uśmiech. Rzeczywistość przestała wydawać się tak ponura jak jeszcze kilka dni wcześniej. W końcu miałam powód, by spieszyć się do domu po godzinach spędzonych w biurze. Nie czułam się już taka opuszczona i samotna! Przekroczyłam próg mieszkania i weszłam do środka. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, Kodi – mój świeżo upieczony, kudłaty współlokator, już niecierpliwie wypatrywał mojego powrotu! Na mój widok dosłownie oszalał ze szczęścia. Przymilał się, podskakiwał, liżąc moje dłonie i radośnie poszczekując.

Kucnęłam na dywanie i pogłaskałam pieska po główce. Przekręcił się na plecki, a na jego pyszczku pojawił się radosny uśmiech.

– I jak, mały, stęskniłeś się za mną? Naprawdę? Ja również się cieszę, że cię widzę. Ale starczy już tych czułości. Teraz wybierzemy się na spacer, a po powrocie dostaniesz pyszne jedzonko – oznajmiłam, podnosząc się z klęczek.

Pies także się podniósł i wspiął łapami na moje uda. Grzecznie czekał, aż zaczepię smycz.

Doskwierała mi samotność

Zimowy park świecił pustkami. W ciepłe miesiące tętnił życiem, rozbrzmiewając gwarem roześmianych dzieci, hasających po sąsiednim placu zabaw i pogaduszkami ich opiekunek, ale teraz? Chętni na przechadzki o tej porze należeli do rzadkości. Lodowaty podmuch wiatru i przenikliwe krople deszczu ze śniegiem skutecznie zniechęcały do wychodzenia na zewnątrz. Mnie to jednak nie odstraszało. Pomaszerowałam ścieżką w kierunku oczka wodnego. Szłam niespiesznym krokiem, robiąc postoje co rusz, bo Kodi obwąchiwał dokładnie niemal każdą roślinkę. Cóż, w końcu dopiero zaznajamiał się z nowym terenem...

Kiedy tylko spuściłam psa ze smyczy, od razu zaczął szaleńczo biegać dookoła mnie. Obserwując jego zabawę, nagle poczułam w sercu radość. Przyszło mi do głowy, że gdyby nie mój zwierzak, zapewne znowu spędzałabym czas na kanapie, rozczulając się nad własnym życiem… Nigdy nie byłam duszą towarzystwa. Ani w czasach szkolnych, ani na studiach nie miałam bliskich znajomych czy sympatii. Moje rówieśnice chodziły na randki, bawiły się na imprezach i spędzały czas z przyjaciółmi, podczas gdy ja zazwyczaj przesiadywałam samotnie w mieszkaniu.

Kiedy parę lat temu rozpoczynałam swoją pierwszą pracę, liczyłam na to, że coś się w moim życiu odmieni. Miałam nadzieję poznać ciekawych ludzi, może z kimś w końcu nawiązać bliższą relację, a nawet zakochać się... Jednak wszystko skończyło się tylko na marzeniach. Pewnego dnia przypadkiem podsłuchałam, jak moi koledzy z pracy dopinają szczegóły wieczornego wypadu do klubu.

– A może zaprosimy też Patrycję? – w pewnej chwili rzuciła jedna z dziewczyn.

– W żadnym wypadku! Ona jest jakaś taka ponura, bezbarwna i ciągle milczy. Tylko zepsułaby nam zabawę – natychmiast zaoponował jeden z facetów.

Wszyscy bez chwili zastanowienia potwierdzili jego słowa. Zabolało mnie to, ale nie czułam do nich żalu. W końcu za co miałabym mieć do nich pretensje? To przecież nie ich wina, że jestem, jaka jestem. I to właśnie taka – chorobliwie wstydliwa i samotna. Przez to czułam się gorsza od innych, mniej atrakcyjna, mniej inteligentna, po prostu mało wartościowa...

Po tym zdarzeniu jeszcze bardziej się wycofałam. Przemierzałam ulice, patrząc tylko pod nogi, a w pracy robiłam wszystko, by nie rzucać się w oczy. Włączałam komputer i chowałam się za monitorem, błagając w duchu, by nikt do mnie nie podchodził, nie zagadywał. Pogodziłam się z tym, jaki los mi przypadł. Sądziłam, że moje życie już nigdy się nie odmieni.

Był podobny do mnie

W zeszłym tygodniu w naszej firmie odbyła się akcja charytatywna na rzecz zwierząt. Pracownicy przynieśli z domów rozmaite rzeczy dla psów i kotów – kołdry, poduszki, posłania. Uzbierało się tego całkiem sporo.

Szefowa zwróciła się do mnie:

– Patrycja, co powiesz na to, żeby zawieźć te dary do schroniska?

Przystałam na tę propozycję. W sumie i tak nie miałam nic ciekawszego do robienia...

Szefowa schroniska była bardzo zadowolona z otrzymanych prezentów. Wszystko dokładnie poukładała i podzieliła, a następnie spytała, czy mam ochotę zobaczyć psiaki będące pod jej opieką. Przytaknęłam. Już spacerując pierwszą alejką, poczułam łzy napływające do oczu. Ogrom cierpienia tych zwierząt uderzył mnie z wielką siłą. Co parę kroków przystawałam, aby przez kraty pogłaskać czworonogi, które tak bardzo pragnęły choć odrobiny serdeczności. Nagle dostrzegłam młodą kobietę wychodzącą z jednego z boksów.

– I jak, coś zjadł? – zawołała do niej kierowniczka.

Przybliżyłyśmy się do klatki. Zerknęłam do środka. W kącie, zwinięty w kulkę, spoczywał kundelek. Nawet nie ruszył się na nasz widok. Ledwie uniósł głowę i popatrzył na nas swoimi dużymi, brązowymi ślepiami. Kryły się w nich cierpienie i żal.

– Trafił do nas parę dni temu. Albo się zgubił, albo ktoś go porzucił. Nie ma apetytu, nie pije... Jeśli szybko nikt go nie przygarnie, może być kiepsko. Ale niełatwo będzie mu znaleźć właścicieli. Nie jest już pierwszej młodości, no i nie umie się przypodobać – westchnęła szefowa.

Ponownie popatrzyłam na czworonoga w sporej klatce. Przyszło mi do głowy, że jest zupełnie jak ja. Samotny, niechciany, zagubiony.

Ja go wezmę. Może być od razu. U mnie będzie mu na pewno dobrze. Daję słowo! – niemalże krzyknęłam.

Szefowa schroniska popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, po czym jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.

– Cóż, psino, to twój szczęśliwy dzień. Masz nowy domek! – rzuciła do futrzaka.

Wstał, zbliżył się do ogrodzenia i musnął językiem moją rękę. W tych dużych, czekoladowych ślepiach dojrzałam iskierkę nadziei... Po trzydziestu minutach wyruszyliśmy wspólnie w stronę mojego mieszkania. Przepełniała mnie niesamowita radość! Kiedy przekroczyliśmy próg, rozstawiłam miski, które nabyłam po drodze i wsypałam do nich karmę. Czworonóg pożarł ją w mgnieniu oka. Następnie ekspresowo przeszedł się po wszystkich pomieszczeniach, wdrapał na kanapę i zapadł w sen.

To było jak przeznaczenie

Podmuch wiatru nasilał się z każdą chwilą. Nasunęłam kaptur mocniej na czoło i zaczęłam wypatrywać Kodiego. Był kompletnie pochłonięty wykopywaniem czegoś spod krzewu.

– Chodź, idziemy do domu! – zawołałam w jego stronę.

Mój czworonożny przyjaciel przybiegł do mnie szybko, uniósł się na łapkach i czekał spokojnie, aż zapięłam smycz. Wyruszyliśmy w kierunku bloków. Akurat zamierzaliśmy pokonać jezdnię, kiedy nagle tuż przy nas z piskiem opon zahamował jakiś samochód. Wyskoczył z niego facet i zaczął pędzić prosto na nas. Coś wrzeszczał. Poczułam strach. Szarpnęłam za smycz mojego Kodiego, chciałam stamtąd uciec. Ale mój piesek dostał jakiegoś świra. Szarpnął mocno, zerwał mi się i... ruszył na tego gościa. Wystraszona rzuciłam się za nim w pogoń.

– Przepraszam, sama nie wiem, co go napadło... Zazwyczaj zachowuje się bardzo dobrze i słucha poleceń – próbowałam wyjaśnić.

Facet jednak zupełnie mnie ignorował.

Morus, to naprawdę ty! A już myślałem, że nie ma nadziei! – ściskał go z całej siły.

Kodi lizał go po policzkach i wesoło skomlał. Byłam kompletnie skołowana tą sytuacją. Zaskoczona patrzyłam, jak to wszystko się rozwija. W końcu mężczyzna mnie dostrzegł.

Morus to mój piesek – wyjaśnił pospiesznie – Kiedy jestem na wyjazdach służbowych, zostawiam go pod opieką mamy. Podczas ostatniej wizyty u niej Morus zerwał się ze smyczy na spacerze i przepadł jak kamień w wodę. Od tego czasu szukam go po całej okolicy. I nareszcie go znalazłem!

– Skąd mam mieć pewność, że mówi pan prawdę? – mruknęłam nieufnie.

– Oczywiście, rozumiem pani wątpliwości. Proszę spojrzeć, tutaj mam na telefonie fotki, na których jesteśmy razem – powiedział, pokazując mi ekran swojej komórki.

Kolana mi zmiękły. Lada moment obcy facet wsadzi pieska do auta i już na zawsze zniknie mi z oczu. Poczułam okropny smutek. Wtedy przytrafiło się coś nieoczekiwanego. Piesek wyrwał się z uścisku faceta i przystanął obok mnie. Zerkał raz na niego, raz na mnie. Nieznajomy obserwował to z rozbawieniem.

Jestem Paweł – oznajmił. – Co powiesz na wspólny spacer z psiakiem? Mam wrażenie, że teraz ma nie tylko pana, ale też i panią.

Skręciliśmy w kierunku parku. Nie zważając na chłód, przez dłuższy czas przechadzaliśmy się i gawędziliśmy. Paweł podzielił się ze mną historią swojego życia. Wspomniał także o Morusie, którego pewnego razu odnalazł przypiętego do drzewa w lesie. Dochodziła prawie dwunasta w nocy, kiedy we trójkę dotarliśmy pod mój blok.

– Mam wielką prośbę. Od jutra ponownie wyjeżdżam służbowo. Tym razem na trzy dni. Czy nasz ulubieniec mógłby u ciebie pomieszkać w tym czasie? – zagadnął Paweł.

– Pewnie, z wielką przyjemnością się nim zajmę! – niemal wykrzyknęłam przeszczęśliwa.

Mężczyzna schylił się do pieska.

Miej oko na tę śliczną dziewczynę. Nie pozwól, aby ktoś ją porwał – powiedział, głaszcząc zwierzaka.

Następnie wstał i spojrzał mi prosto w oczy. Nie mam stuprocentowej pewności, ale wydaje mi się, że zobaczyłam w jego spojrzeniu to, o czym od zawsze śniłam i na co wyczekiwałam.

Reklama

Patrycja, 31 lat

Reklama
Reklama
Reklama