Reklama

Czasem mam wrażenie, że moje życie toczy się w ciszy, jakby ktoś wyciszył cały świat, zostawiając tylko szum zmywarki i brzęczenie muchy w kuchni. Mieszkam w małej wsi, gdzie każdy zna każdego. Od dziesięciu lat jestem żoną Pawła. Kochającego, pracowitego, ale... nieobecnego. Gospodarstwo, pole, obornik, telewizor – tym żyje. A ja? Przemykam przez własne życie jak cień, spełniam oczekiwania matki, sąsiadek, proboszcza. Gotuję, sprzątam, uśmiecham się na komendę. W dni takie jak Boże Ciało coś się zmienia. Ubieram się ładniej. Wychodzę z domu. Wśród ludzi czuję, że jeszcze istnieję. Tego dnia wszyscy patrzą – nawet on. Edek. Młodszy ode mnie, organista z błyskiem w oku. Tylko on wtedy spojrzał tak, jakby naprawdę mnie widział.

Reklama

Nasze dłonie spotkały się

Boże Ciało zawsze budziło we wsi poruszenie. Wszyscy szykowali ołtarze, ubierali się odświętnie, a dzieci zrywały kwiaty na dywan przed monstrancją. W tym roku dekorowałam ołtarz przy figurze Matki Boskiej z Edkiem. Sam zgłosił się do pomocy.

– Zostawię ci kosz z płatkami tutaj – powiedział, stawiając go obok mnie. – Masz ręce jak do fortepianu. Grałaś kiedyś?

– Nie. Ale ty grasz, więc wystarczy za nas dwoje – odpowiedziałam, starając się brzmieć obojętnie.

Nasze dłonie spotkały się nad bukszpanem. Przez moment nikt z nas nie cofnął ręki.

– Przepraszam – szepnął, ale się nie cofnął. – Nie chciałem…

– W porządku – odpowiedziałam cicho. Ale serce już biło mi szybciej.

Podczas mszy czułam jego wzrok. Nie śmiałam się odwrócić, a jednak wiedziałam, że patrzy.

Po procesji zostałam jeszcze chwilę pod figurą. Edek przyszedł. Niby przypadkiem.

– Ksiądz prosił, żebym sprawdził, czy coś nie odpadło z dekoracji – rzucił. – Pomożesz?

Weszliśmy razem za figurę. W cieniu pachniało jaśminem i czymś, co nie dawało spokoju.

– Edyta... – zaczął, a ja już wiedziałam, co się wydarzy.

Pocałował mnie. Delikatnie, jakby się bał, że zniknę. A ja... Ja nie uciekłam.

Cisza zadrżała między nami

Wieczorem wróciłam do kościoła, niby po zapomnianą chustkę. Ale prawda była inna – chciałam go jeszcze raz zobaczyć. Edek krzątał się przy zakrystii.

Myślałem, że już nie wrócisz – powiedział cicho, bez cienia wyrzutu.

– Zostawiłam apaszkę – skłamałam.

Spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem. Weszliśmy razem do zakrystii, gdzie pachniało kadzidłem i starą boazerią. Gdy drzwi się zamknęły, cisza zadrżała między nami.

– Powinnam iść – szepnęłam.

– Ale jeszcze jesteś.

Zbliżył się. Jego ręka sięgnęła mojej talii, a ja, zamiast się odsunąć, pozwoliłam. Jego usta znów odnalazły moje, tym razem mocniej, bez lęku. Oddałam mu ten pocałunek, cała drżąca, jakby coś we mnie właśnie pękało. Gdy wróciłam do domu, w salonie grał telewizor. Paweł siedział w fotelu, z piwem w dłoni, zapatrzony, jak zwykle, w jakiś mecz.

Długo cię nie było – mruknął półgębkiem.

– Zatrzymali mnie przy kościele. Dużo ludzi.

– Aha. Chcesz herbaty?

– Nie.

Weszłam do sypialni i usiadłam na łóżku. Patrzyłam w ścianę, próbując pojąć, co zrobiłam. Czy to naprawdę zdrada, jeśli od lat śpię obok człowieka, który mnie nie dostrzega?

Nie chciałam być truposzką za życia

Matka zawsze wiedziała wszystko, zanim jeszcze zdążyłam coś powiedzieć. Przyszła niespodziewanie, jak zawsze bez zapowiedzi. Stała w progu kuchni z siatką jabłek i z tą swoją miną, jakby coś czuła w kościach.

– Wyglądasz inaczej – rzuciła, przyglądając mi się uważnie. – Coś się stało?

– Nie, mamo – odparłam, zbyt szybko. – Po prostu... zmęczona jestem.

– Taa... zmęczona. A oczy ci się świecą. I jakoś tak chodzisz lekko, jakbyś miała skrzydła. Edyta, nie kombinuj!

Milczałam, obierając jabłko zbyt nerwowo. Skórka rwała mi się w rękach.

– Widziałam cię wczoraj z tym organistą. Przypadkiem. Co to miało znaczyć?

– Mamo, proszę cię...

– Nie udawaj, że nie rozumiesz, o co pytam! Ty masz męża! Paweł może i nie jest królem, ale jest ci wierny. A ty? Co robisz?

– Właśnie. Jest mi wierny, ale nieobecny. Od lat żyję jak cień. Czy tak ma wyglądać moje życie? – uniosłam głos.

– Małżeństwo to nie zabawa! Przysięgałaś!

– Przysięgałam być żoną, nie umarłą za życia!

Matka zamilkła. Patrzyła na mnie długo, z mieszaniną złości i czegoś, czego nie potrafiłam nazwać.

– Zawiodłam cię? – zapytałam cicho.

– Bardziej się boję, że ty zawiedziesz samą siebie.

A potem wyszła. Trzasnęły drzwi. A ja po raz pierwszy nie poczułam się winna. Poczułam się... wolna.

Strasznie się bałam tych uczuć

Po zmierzchu kościół wyglądał zupełnie inaczej. Pusty, cichy, zimny od kamiennych ścian. Przyszłam nie po modlitwę, ale po rozmowę. Weszłam tylnym wejściem, tam, gdzie zwykle gromadzili się ministranci. Edek siedział przy organach, stukając palcem w klawisze, jakby sam nie wiedział, co chce zagrać.

– Jesteś – powiedział spokojnie, bez zdziwienia.

– Nie mogłam usiedzieć w domu.

Skinął głową i przesunął się, robiąc mi miejsce na ławce. Przez chwilę milczeliśmy, słuchając, jak echo naszych oddechów odbija się od ścian.

– Od wczoraj nie mogę przestać o tobie myśleć – powiedział w końcu.

– Ja też. Ale nie wiem, co z tym zrobić.

– Ja wiem tylko, że chcę, żebyś była szczęśliwa. Że od dawna nikt cię nie słuchał. I że ty tego potrzebujesz.

Odwróciłam się w jego stronę. Patrzył na mnie tak, jak nikt od dawna nie patrzył – uważnie, delikatnie, bez oceny.

Boję się – przyznałam cicho.

– Ja też. Ale czasem trzeba zrobić krok, żeby się nie zgubić do końca.

Wieczór przeciągał się w noc. Nie padły wielkie słowa, nie było obietnic. Po prostu zostaliśmy razem jeszcze trochę – przy herbacie, przy rozmowie, przy bliskości, która nie musiała od razu znaczyć wszystkiego. Ale dla mnie znaczyła wiele. Może i wszystko.

Nie krzyczał, nawet nie drgnął

Wróciłam, zanim zrobiło się całkiem jasno. Droga przez wieś wydawała się dłuższa niż zwykle. Każdy mijany dom przypominał mi, że tu wszystko ma swoje miejsce. A ja właśnie to miejsce naruszyłam. Drzwi skrzypnęły znajomo. W kuchni stał kubek po wczorajszej herbacie. W salonie Paweł, w tym samym dresie, z tym samym spojrzeniem utkwionym w ekran telewizora.

– Już jesteś – rzucił beznamiętnie. – Spałaś u matki?

– Nie.

– Aha.

Milczał. Nie pytał dalej. Jakby wszystko było w porządku. Jakby mnie nie było cały czas. Stałam przez chwilę przy drzwiach, potem weszłam do sypialni i otworzyłam szafę. Zaczęłam pakować rzeczy – spokojnie, bez pośpiechu. Kilka sukienek, kosmetyczka, notes, stara fotografia z dzieciństwa.

– Co robisz? – Paweł wszedł, stając w progu.

– Odchodzę.

– Do niego?

– Nie, robię to dla siebie.

Nie krzyczał. Nawet nie drgnął. Po prostu się odwrócił i wrócił do telewizora. Wyszłam z torbą na ramię. Na zewnątrz pachniało sianem i wczesnym latem. Szłam powoli, a w głowie brzmiało mi tylko jedno zdanie: Wreszcie żyję.

Nie wiedziałam, co będzie dalej

Patrzyłam w lustro w łazience u ciotki, gdzie zatrzymałam się na kilka dni. W odbiciu widziałam kobietę zmęczoną, ale inną. Zmięte ubranie, niewyspane oczy, ale coś w spojrzeniu było nowe – jakby wróciło światło, które zgasło wiele lat temu. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy z Edkiem to coś więcej niż chwila, czy raczej przebudzenie, które musiało się wydarzyć, żebym mogła się wyrwać? Nie planowałam przyszłości. Pierwszy raz od dawna żyłam chwilą. Bez żalu. Bez tłumaczeń.

Matka nie zadzwoniła. Paweł też nie. Może nie wiedzieli, co powiedzieć. A może po prostu nie chcieli nic mówić. I dobrze. Tym razem to ja nie miałam ochoty się tłumaczyć. Nie byłam już tą samą Edytą, co jeszcze kilka dni temu. Ta sprzed procesji patrzyła na siebie jak na cień. A teraz – nawet jeśli wszystko wokół było chaotyczne – w końcu czułam się prawdziwa. Może świat mnie potępi. Może nie. Ale ja siebie w końcu zrozumiałam. I nie żałuję niczego.

Edyta, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama