Reklama

Po śmierci Ewy świat jakby się zatrzymał. Cisza w domu była inna niż wcześniej – niosła za sobą pustkę, której nie potrafiłem już niczym zagłuszyć. Minęły trzy lata, a ja nadal budziłem się, sięgając ręką do pustej poduszki obok. Dzieci rozjechały się po świecie, telefon milczał tygodniami. Lekarz zasugerował sanatorium – „dla zdrowia, ale i żeby przewietrzyć głowę”. Tak trafiłem do Ciechocinka. Pierwsze dni mijały mi na spacerach, obserwowaniu ludzi, słuchaniu gwaru jadalni. I wtedy, któregoś popołudnia, wśród tłumu twarzy, zobaczyłem ją. Zatrzymałem się. To nie mogło być możliwe...

Reklama

Spotkanie po latach

– To naprawdę ty? – zapytałem cicho, choć wiedziałem już, że się nie mylę.

Kobieta odwróciła głowę. Spojrzała na mnie przez chwilę, jakby próbowała dopasować twarz do wspomnienia. A potem... uśmiechnęła się. Tak samo, jak czterdzieści lat temu.

– Staszek? – zapytała. – Nie sądziłam, że jeszcze się spotkamy...

Przez moment oboje staliśmy w siebie wpatrzeni. Inni kuracjusze przeciskali się obok z tacami, a ja czułem się, jakby czas na chwilę stanął w miejscu. Patrzyłem na nią, na drobne zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach, a jednak serce zabiło mi jak wtedy, gdy miała dwadzieścia kilka lat i pachniała bzem.

– Minęło... czterdzieści lat? – zapytałem.

– Nawet więcej – odpowiedziała, z tym samym ciepłem w głosie.

Po obiedzie zaproponowałem spacer. W milczeniu ruszyliśmy w stronę parku. Długo nie mówiłem nic, aż w końcu zdobyłem się na odwagę.

– Wiesz, nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek cię spotkam. Przez te wszystkie lata...

– Czasem myślałam, że gdyby los był odrobinę łaskawszy, wszystko mogło potoczyć się inaczej – przerwała mi.

Było w niej coś, co znów mnie zafascynowało. I coś, co mnie przerażało. Bo przecież to nie był tylko przypadek. To była ona. Anna. Wieczorem długo leżałem na łóżku w pokoju. Czy to możliwe, by los dawał drugą szansę? A może to tylko ironia?

Rany, które się nie zabliźniły

Spotkaliśmy się następnego dnia na kawie w kawiarence przy tężniach. Usiedliśmy w kącie, z dala od innych. Anna była spokojna, ale w jej oczach tliło się coś niewypowiedzianego. Trzymała filiżankę obiema rękami, jakby czerpała z niej ciepło, którego brakowało gdzie indziej.

– Nie miałeś odwagi nawet napisać listu? – zapytała bez wstępu.

Zamurowało mnie. Milczałem przez chwilę.

– Myślałem, że tak będzie lepiej... że zapomnisz – powiedziałem w końcu, ale słowa brzmiały pusto.

Nie zapomniałam. Nawet po tylu latach – odparła i spojrzała mi prosto w oczy.

Czułem, jak coś ściska mnie w gardle. To nie była złość. To był żal. Zabrakło wtedy jednego słowa, jednej rozmowy, a zostawiłem ją bez wyjaśnienia, zniknąłem jak tchórz.

– Nie chciałem cię ranić – dodałem, cicho, prawie szeptem.

– A jednak zraniłeś. Bo zostawiłeś mnie z pytaniami, które nigdzie nie miały odpowiedzi. Myślałam, że zrobiłam coś nie tak. Że nie byłam wystarczająca.

Te słowa bolały bardziej niż się spodziewałem. Przez lata żyłem w przekonaniu, że to, co było między nami, zgasło naturalnie. Ale ona niosła ten ciężar cały czas.

– Przepraszam – powiedziałem.

– Przeprosiny po czterdziestu latach... – uśmiechnęła się gorzko. – Ale może lepiej późno niż nigdy.

Siedzieliśmy w milczeniu. Pomiędzy nami unosiła się przeszłość, która domagała się uznania. I choć byliśmy starsi, dojrzalsi, wciąż byliśmy tamtymi dwojgiem – z niedokończoną historią.

Wspomnienia i wyznania

Minęło kilka dni ciszy. Nie szukałem jej. Myślałem, że po tamtej rozmowie odejdzie, zamknie za sobą drzwi wspomnień i nie obejrzy się. Ale któregoś wieczoru spotkaliśmy się na wieczorku tanecznym w świetlicy sanatorium. Ona siedziała przy stole w granatowej sukience, ja przyszedłem zbyt wcześnie, zbyt niepewny siebie.

– Mogę? – zapytałem, wskazując krzesło obok.

– Proszę – odparła z delikatnym uśmiechem.

Nie tańczyliśmy od razu. Słuchaliśmy muzyki, popijaliśmy herbatę, aż w końcu zagrali walca. Wstałem pierwszy. Dotknąłem jej dłoni. Dłoń była ciepła, znajoma.

– Nie żałuję życia, ale... czasem się zastanawiałam – powiedziała nagle, kiedy krążyliśmy powoli po parkiecie. – Jakby to było, gdybyś wtedy nie wyjechał.

Zrobiło mi się gorąco. Serce biło nierówno, jak wtedy, gdy miałem dwadzieścia kilka lat i pierwszy raz ją pocałowałem.

– A ja żałuję. Każdego dnia. Ale może jeszcze coś przed nami? – wypowiedziałem to, zanim zdążyłem pomyśleć.

Zatrzymała się. Spojrzała mi w twarz. Nie było w niej litości ani zdziwienia. Była... ostrożność.

– Nie wiem, Staszku. Nie wiem, czy jeszcze potrafię zaczynać od nowa.

– Nie musimy zaczynać. Możemy po prostu być.

Wieczór skończył się szybko. Odprowadziłem ją pod pokój. Zatrzymała się na progu.

– Dobranoc – powiedziała i zniknęła.

A ja stałem chwilę dłużej, wpatrzony w zamknięte drzwi, czując, że w sercu coś znów się budzi.

Przeszłość, której nie można zapomnieć

Tydzień później pojechaliśmy razem do Inowrocławia – na jednodniową wycieczkę zorganizowaną przez ośrodek. Miejsca w autobusie wylosowaliśmy obok siebie. Droga minęła nam na rozmowach, śmiechu, opowieściach o wnukach, o zdrowiu, o drobiazgach. Byliśmy jak starzy przyjaciele, którzy znowu nauczyli się oddychać tym samym powietrzem.

Podczas spaceru po parku trzymałem ją za rękę. Niby tylko żeby się nie potknęła na mokrych płytkach, ale wiedziałem, że oboje potrzebowaliśmy tego dotyku. Kiedy przysiedliśmy na ławce, Anna zamilkła. Patrzyła przed siebie, wzrok wbity gdzieś w dal, w zupełnie inny czas.

– Co się stało? – spytałem cicho.

– Nie wiem, czy to ma sens – odpowiedziała, unikając mojego spojrzenia. – Bo wiesz... ja nadal z nim rozmawiam. Z Markiem. W głowie. Czasem w myślach proszę go, żeby coś mi podpowiedział. Albo że go przepraszam.

Siedziałem cicho. Co miałem powiedzieć? Że sam wieczorami gadam do Ewy? Że nadal czuję jej obecność przy sobie?

– To nie jest nielogiczne – powiedziałem w końcu. – Ja też mam swoją Ewę.

Spojrzała na mnie ze smutkiem, którego wcześniej nie znałem.

– To znaczy, że jesteśmy tylko cieniem przeszłości?

Może jesteśmy wspomnieniem. Ale może właśnie dlatego siebie odnaleźliśmy – powiedziałem, niepewny, czy w to wierzę.

Wróciliśmy do autobusu w milczeniu. Siedzieliśmy obok, ale nie dotykaliśmy się już dłońmi. Jakby coś między nami na chwilę pękło.

Cisza przed rozstaniem

Ostatni wieczór w sanatorium był ciężki. Pakowałem torbę powoli, jakbym w ten sposób mógł zatrzymać czas. Z radia leciały jakieś stare przeboje, ale nie słyszałem muzyki – tylko tykanie zegarka, które nie dawało spokoju. Nie planowałem jej już widzieć. Uznałem, że skoro po tej wycieczce nic więcej nie powiedziała, nie szukała mnie, nie odzywała się – to znak. Może miała rację. Może to był tylko przebłysk, nostalgia.

Siedziałem w holu z herbatą, kiedy weszła. W płaszczu, z zapiętym szalikiem pod szyją, jakby właśnie przyszła z zewnątrz. Usiadła naprzeciwko mnie bez słowa. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. A potem Anna cicho powiedziała:

– Nie chcę cię żegnać jak kogoś obcego.

Odstawiłem filiżankę i skinąłem głową.

Nie chcę znowu ciebie stracić. Ale nie chcę cię zmuszać – powiedziałem, nie potrafiąc ukryć emocji.

– A jeśli to ostatni raz, kiedy się widzimy? – zapytała szeptem.

– To niech będzie najpiękniejszy – odpowiedziałem bez wahania.

Usiedliśmy bliżej. Dotknęła mojej dłoni. Po raz pierwszy bez niepewności. Po raz pierwszy jak ktoś, kto wie, że nawet jeśli jutra nie będzie, to dziś ma znaczenie.

Spotkajmy się tu znowu. Za miesiąc. Jeśli będziesz chciał – powiedziała.

– Będę. I przyjadę.

Pożegnanie było krótkie. Żadne z nas nie mówiło „do widzenia”, bo to brzmiałoby zbyt ostatecznie. Wyszedłem wcześniej, zostawiłem torbę w recepcji i odszedłem bez oglądania się. Ale w sercu coś się tliło. Nadzieja. Cicha, ostrożna, ale żywa.

Nowy początek w sercu

Minęły trzy tygodnie odkąd wróciłem do domu. Każdego dnia wchodziłem do kuchni, zaparzałem herbatę i siadałem przy oknie. Nie dzwoniła. Nie napisała. Nie zostawiła nawet numeru telefonu. Tylko słowa: „Za miesiąc. Tu, w tym samym miejscu.” Dawniej wypełniała mnie cisza – ciężka, głucha, pozbawiona sensu. Teraz była inna. Jakby ktoś uchylił uchylone okno i wpuścił do środka powietrze. Zimne, ale świeże.

Zacząłem chodzić częściej do parku. Kupiłem nowe buty. Zacząłem jeść regularnie. Nie, nie dlatego, że chciałem się odmienić. Po prostu... chciałem być gotowy. Na wypadek, gdyby naprawdę przyjechała. W nocy wciąż rozmawiam z Ewą. Opowiadam jej o tej podróży, o Ani, o spacerach. I mam wrażenie, że się uśmiecha. Że mówi: „Dobrze. Żyj dalej.”

Może Anna też rozmawia z Markiem. Zegar w kuchni wskazuje dzisiaj czternasty. Wyjazd do Ciechocinka mam zaplanowany na siedemnastego. Będę tam dzień wcześniej. Tak na wszelki wypadek. Może będzie chciała przyjechać wcześniej, może będzie bała się, że nie dotrę. Pojadę, nawet jeśli uznała, że to był błąd. Nawet jeśli mnie nie pozna, nie podejdzie. Pojadę, bo w końcu przestałem się bać. Jeśli wróci – poczekam. Jeśli nie – przynajmniej znowu żyłem.

Stanisław, 68 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama