Reklama

Od trzech lat jestem w związku z Michałem – przynajmniej na papierze. Prawda jest taka, że od roku żyjemy obok siebie. Osobne łóżka, osobne plany, osobne pranie. Zdarzają się jeszcze wspólne kolacje, przypadkowe dotknięcia dłoni przy nalewaniu herbaty, ale to już nie jest miłość. Może tylko echo tego, co było.

Na Wigilię do rodziców pojechaliśmy razem. Ja – z resztkami nadziei, on – jakby z obowiązku. Michał nie zaprotestował, gdy o tym wspomniałam. Kiwnął tylko głową i wrócił do przewijania ekranu telefonu. I to było najgorsze – nie odmówił, ale też nie chciał. Był jak widmo, jak cień mężczyzny, którego kiedyś pokochałam.

Droga do rodzinnego domu to dwie godziny ciszy. Ani jednej piosenki, żadnego pytania, żadnego „chcesz się zatrzymać?”. Michał patrzył przed siebie, a ja kątem oka go oglądałam. Zmienił się. Patrzy inaczej. Już nie w moją stronę.

Siedziałam w aucie, przekładając w palcach łańcuszek, który od niego dostałam trzy lata temu pod choinkę. Wtedy całowaliśmy się pod kocem, dzieląc czekoladki i plany na wspólne życie. Teraz nawet nie zapytał, co chcę dostać. I ja jego też nie zapytałam.

Patrzyłam przez okno na pola i myślałam tylko jedno:

– Może on już dawno odszedł. Może po prostu zapomniał mi to powiedzieć.

Był gdzieś daleko

Gdy weszliśmy do domu moich rodziców, mama już krzątała się w kuchni, a tata oglądał coś w telewizji z dźwiękiem ściszonym niemal do zera. Pachniało kapustą z grzybami i barszczem. Michał ściągnął kurtkę i powiesił ją na wieszaku, nie mówiąc ani słowa. Podałam mu kapcie, ale wziął je bez patrzenia na mnie.

Mama wyjrzała z kuchni z udawaną radością. Przywitała się z nami jak zwykle – całusem w policzek, mocnym uściskiem. Zbyt mocnym. Patrzyła na mnie uważnie, z tą charakterystyczną troską w oczach, którą potrafiła przykryć tylko wtedy, gdy mówiła o pierogach albo o tym, że pada śnieg. A padał. Wielkie, ciężkie płatki osiadały na parapetach.

Zasiedliśmy do stołu, nakrytego białym obrusem z siankiem pod spodem. Dwanaście potraw, świeca, opłatek, krzyż zrobiony z opłatka położony na talerze – wszystko tak samo jak zawsze. Michał usiadł naprzeciwko mnie. Patrzył w talerz. Tata podniósł kieliszek z kompotem i skinął głową.

No to zdrowia – mruknął. Mama szturchnęła go łokciem.

– Najpierw modlitwa – upomniała go półgłosem, ale z uśmiechem. Chciała, żeby było miło. Żeby było jak dawniej. Tylko że nic już nie było jak dawniej.

Modlitwa trwała może minutę, może dwie. Michał nie mówił nic. Nawet nie udawał, że się modli. Spojrzałam na niego ukradkiem, ale jego twarz nie drgnęła ani na moment. Miałam wrażenie, że jest gdzieś daleko. Może w jakimś innym domu, przy innym stole.

Jedliśmy w ciszy. Mama próbowała pytać – o pracę, o plany, o mieszkanie. Michał odpowiadał półsłówkami. „W porządku”, „Zobaczymy”, „Jeszcze nie wiem”. Ja czasem dopowiadałam coś od siebie, żeby jakoś to uratować, żeby mama nie musiała tak wstydliwie wbijać wzroku w karpia. Ale wiedziałam, że ta kolacja jest jak pęknięte naczynie, które tylko udaje, że jeszcze trzyma formę.

– A dzieci to kiedy? – zapytała mama z uśmiechem, który miał być żartem, a wyszedł jak przesłuchanie.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Michał podniósł na mnie wzrok po raz pierwszy tego wieczoru. Uśmiechnął się blado, jakby chciał mi oddać decyzję, czy będziemy dalej udawać. Przełknęłam ślinę.

– Może kiedyś – powiedziałam, a w środku poczułam, jak zapadam się w sobie.

Tata spojrzał na Michała. Nie powiedział nic. Wziął widelec i przekroił kluski z makiem. Mama spuściła wzrok. Michał wrócił do swojego talerza. Cisza w pokoju była głośniejsza niż śpiew kolęd z radia, które grało gdzieś w tle.

Siedziałam przy tym stole, czując się jak gość w obcym domu. Wszystko było znajome – obrus, zapachy, lampki na choince – a jednak obce. Michał siedział naprzeciwko mnie, ale czułam, jakby między nami rozciągał się cały kontynent. Gdy podniósł rękę po chleb, jego dłoń na moment dotknęła mojej. Odruchowo cofnęłam swoją. Dlaczego on nie może po prostu powiedzieć, że to koniec? Czemu wszystko musi gnić w ciszy?

Łamanie się opłatkiem i prawda

Gdy mama wyjęła opłatki z serwetki i położyła je na talerzyku, wiedziałam, że zbliża się ten moment. Najtrudniejszy ze wszystkich. Łamanie się opłatkiem – symbol pojednania, bliskości, przebaczenia. Tylko że ja nie miałam czego przebaczać. I nie miałam do kogo się zbliżyć.

Mama podała pierwszy opłatek Michałowi. On skinął głową, wziął i podał dalej. Szedł od osoby do osoby, składając każdemu te same życzenia. Zdrowia, spokoju, pomyślności. Tyle że bez emocji. Brzmiało to jak formułka, którą trzeba powtórzyć, żeby wszyscy mogli przejść do karpia.

Kiedy podszedł do mnie, miał w oczach coś, czego nie umiałam rozszyfrować. Może niepewność. Może lęk. Może kompletną pustkę.

– Kasia – powiedział cicho. – Wszystkiego dobrego.

Wzięłam do ręki kawałek opłatka. Spojrzałam mu w oczy. Po raz pierwszy tej Wigilii naprawdę mu się przyjrzałam. Zmarszczki w kącikach oczu, lekko zaczerwienione powieki, policzki, jakby zbyt blade. I to spojrzenie – nieobecne, zmęczone.

– Życzę ci odwagi, Michał – powiedziałam powoli. – Żebyś w końcu powiedział, że już mnie nie kochasz.

Czas stanął. Mama, która właśnie podawała tacie opłatek, zamarła w pół ruchu. Talerz, który trzymała w drugiej ręce, wypadł jej z dłoni i uderzył o podłogę. Ojciec bez słowa poszedł po nalewkę.

Michał nie powiedział nic. Spuścił wzrok. Nie odsunął się, nie zaprzeczył, nie przytaknął. Po prostu nic. Cisza w pokoju była jak beton. Nikt nie zapytał. Nikt się nie odezwał. Mama uklękła i zaczęła zbierać potłuczone kawałki talerza, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby to było normalne. Jakby słowa, które wypowiedziałam, nie rozerwały na strzępy tej całej misternie szytej iluzji.

Wszyscy udawali, że nic się nie stało. Złamałam opłatek i podałam Michałowi kawałek. On zrobił to samo. Dotknęły się nasze palce. Były zimne. Potem się odsunęłam i usiadłam przy stole. Michał też usiadł. Nikt nie powiedział ani słowa.

Świat się nie zawalił. Ściany stały, choinka mrugała światełkami, śnieg dalej sypał za oknem. A jednak coś się skończyło. I wszyscy to czuli. Tylko nikt nie chciał tego nazwać.

Tylko tata mnie rozumiał

W kuchni było ciepło od piekarnika i zbyt duszno od milczenia. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty, choć nawet nie pamiętałam, kiedy ją zrobiłam. Michał zaszył się gdzieś zaraz po tym, jak skończyliśmy ostatnią potrawę. Mama zmywała naczynia, jakby to był każdy inny dzień. Chciałam z nią porozmawiać. Potrzebowałam, żeby coś powiedziała, cokolwiek. Ale ona wyprzedziła mnie pierwsza.

– Dobrze wyszedł ten barszcz w tym roku, nie? – rzuciła z wymuszonym spokojem, nie odwracając się od zlewu.

– Mamo... – zaczęłam.

– Kasia, zostaw to już. Święta są. – Jej głos był twardy, jakby coś w nim pękło, ale zaraz potem dodała ciszej: – Nie wyciąga się takich rzeczy w Wigilię.

– Ale mamo... to przecież prawda. On już mnie nie kocha. Udajemy.

Mama odwróciła się, miała w dłoniach talerz, którego nie zdążyła jeszcze opłukać. Spojrzała na mnie zmęczonymi oczami.

– A myślisz, że w każdym małżeństwie wszystko jest idealne? Że ludzie nie przechodzą kryzysów? Nie tak się takie rzeczy załatwia. Zwłaszcza nie przy stole. Przy rodzicach.

Jej głos drżał, ale próbowała go utrzymać w ryzach.

– To co miałam zrobić? Nadal robić dobrą minę? Uśmiechać się, jakby nic się nie działo?

Złość zaczęła we mnie buzować, choć sama nie wiedziałam, na co dokładnie. Na nią? Na Michała? Na siebie?

Czasem lepiej przemilczeć. Naprawdę – powiedziała tylko. Odwróciła się z powrotem do zlewu i zaczęła szorować talerz, który trzymała już od kilku minut.

W salonie siedział tylko mój ojciec.

– Gdzie Michał? – zapytałam.

– Poszedł na spacer. Pewnie, żeby ochłonąć po twoich życzeniach – odparł tata i upił łyk nalewki.

Usiadłam obok. Po raz pierwszy tego wieczoru miałam ochotę po prostu siedzieć w ciszy z kimś, kto nie będzie udawał, że wszystko jest dobrze.

– Wiesz, Kasiu – powiedział po chwili – niektóre rzeczy lepiej się kończy, zanim się rozpadną całkiem.

Spojrzałam na niego. Nie był wylewny. Nigdy nie był. Ale w tych kilku słowach było wszystko. Później weszłam do mojego starego pokoju. Nadal na ścianie wisiał plakat, który powiesiłam jako nastolatka. Nadal w szufladzie były listy, których nigdy nie miałam odwagi wyrzucić. Usiadłam na łóżku. Poduszkę miałam inną, pościel pachniała lawendą.

Wyjęłam z torby telefon. Przeglądałam zdjęcia. Pierwsze święta z Michałem. Uśmiechaliśmy się do siebie, przy choince, trzymając się za ręce. Byliśmy blisko. Byliśmy razem. Wtedy naprawdę w to wierzyłam. Teraz... nawet nie wiem, czy on jeszcze tam jest. Czy wrócił z tego spaceru. Z kim rozmawia w samotności?

Wykrzesał z siebie parę słów

Michał wrócił późno. Leżałam w łóżku w gościnnym pokoju, patrząc w sufit, kiedy otworzyły się drzwi. Zamknął je cicho za sobą i usiadł na brzegu łóżka.

– Nie śpisz? – zapytał.

– Czekałam.

Chwilę milczeliśmy. Potem usiadłam i spojrzałam mu w oczy.

– Czemu nic nie powiedziałeś?

– Bo nie chciałem cię ranić.

– Myślisz, że ta cisza mnie nie raniła?

Zamilkł. Spojrzał w podłogę. W półmroku wyglądał na jeszcze bardziej obcego niż w dzień.

– Nie wiem, Kasia. Ja… chyba już dawno się pogubiłem. Ucichło we mnie wszystko. Nie chodzi o kogoś innego. Nie uciekam. Po prostu… zniknąłem.

Pokiwałam głową. Słowa, które znałam już wcześniej, teraz tylko zostały wypowiedziane.

– Jutro rano powiedz to moim rodzicom – powiedziałam. – Nie chcę udawać za ciebie.

– Powiem.

Nie odpowiedziałam. Położyłam się z powrotem, plecami do niego. Michał też się położył, ale nie zbliżył się ani na centymetr. Dzieliło nas kilka centymetrów kołdry i cała przepaść.

Nie mogę tak dłużej

Rano wstałam pierwsza. Ubrałam się w ciszy, bez pośpiechu, ale z napięciem w każdej komórce ciała. Mama krzątała się już w kuchni, tata siedział przy stole z pilotem w ręku. Michał przyszedł chwilę później, potargał włosy dłonią, jak zawsze, gdy był spięty.

Usiedliśmy do śniadania. Mama podała jajka, tata nalał herbaty. Michał siedział z opuszczonym wzrokiem, dłubał widelcem w talerzu. Czekałam. Mijały minuty. Jedliśmy w milczeniu. Zegarek tykał gdzieś w kącie, a ja liczyłam jego uderzenia jak wyrzuty sumienia.

Nie powiedział nic. Odłożyłam sztućce. Wstałam, poszłam do pokoju, spakowałam swoje rzeczy do torby. Kiedy wróciłam, wszyscy nadal siedzieli przy stole.

Wracam do siebie – powiedziałam spokojnie. – Michał zostaje, jeśli chce.

Mama zerwała się z krzesła.

– Ale Kasia, przecież... może porozmawiacie...

– Nie dzisiaj – przerwałam. – Nie teraz.

Ojciec tylko skinął głową. Michał nie wstał. Nie próbował mnie zatrzymać.

Włożyłam kurtkę, buty, chwyciłam torbę. Po raz ostatni spojrzałam na nich wszystkich razem – jak na obraz, który ktoś próbował namalować z pamięci, ale już nie pamiętał szczegółów.

– Do widzenia.

Zamknęłam za sobą drzwi. Nie wiem, czy czas naprawi to, co się popsuło. Czy powie nam, że tęsknimy czy wręcz przeciwnie? Ale wiem jedno, muszę odejść, żebyśmy mogli pobyć sami ze sobą.

Katarzyna, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama