„W delegacji do Gdańska poczułem się jak młody bóg. To miała być tylko przygoda, a teraz nasionko zakiełkowało”
„Weszliśmy do pokoju hotelowego, każde z nas usiadło na swoim końcu łóżka. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. O niczym ważnym, a jednak każde słowo brzmiało jak wyznanie. Napięcie w powietrzu było niemal namacalne. W końcu stało się to, co było nieuniknione”.

- Redakcja
Nie pamiętam, kiedy ostatnio naprawdę się uśmiechnąłem. Nie z grzeczności, nie z obowiązku – tylko tak, po ludzku, szczerze. Moje życie toczy się jak zacięta płyta. Dzień dobry, kawa, raport, obiad, serial, cisza, sen. I tak w kółko. Nawet moje dzieci, te kiedyś roziskrzone oczka, dziś patrzą na mnie jak na mebel – może i potrzebny, ale mało ciekawy. A Agnieszka... moja żona. Sypiamy w jednym łóżku, dzielimy adres, ale jesteśmy jak dwie samotne wyspy.
Pracuję w sprzedaży. Dziesięć lat temu, może nawet więcej, czułem dumę z tego, co robię. Teraz? Klepię targety, odbieram telefony, wklepuję cyferki do tabelek i udaję, że mnie to obchodzi. Nawet nie mam siły się wściekać, kiedy szef znowu zmienia warunki premiowe. Przyjąłem to do wiadomości tak samo, jak przyjmuję do wiadomości, że znowu nie zjem dziś kolacji z rodziną.
W domu cisza. Zbyt głośna, by ją zignorować. Agnieszka przestała mnie dotykać – nie mam na myśli fizyczności, nie tylko tego. Nie dotyka mnie też słowem, spojrzeniem, obecnością. Kiedyś, gdy wracałem do domu, czułem, że ktoś na mnie czeka. Teraz jestem gościem.
I wtedy, niespodziewanie, pojawiła się delegacja do Gdańska. Niby nic. Zwykła podróż służbowa, kilka dni spotkań, prezentacji, wieczornych kolacji w grupie z pracy. Ale ja, wypalony do cna, wsiadałem do tego pociągu z cichą nadzieją, że może przynajmniej oderwę się od codzienności. Nie spodziewałem się niczego – aż pojawiła się ona. Marta.
Z innego oddziału, młodsza, nieco zamknięta w sobie, ale z jakimś niepokojącym błyskiem w oku. Od razu poczułem, że jest w niej coś, co może rozniecić we mnie uczucia, o których dawno zapomniałem. Jeszcze nie wiedziałem, co się wydarzy. Ale czułem, że wszystko się zmieni.
Przekroczyliśmy granicę
Przyjechaliśmy do Gdańska późnym popołudniem, zmęczeni podróżą, choć to była tylko trzygodzinna jazda pociągiem. W recepcji hotelu krzątało się kilku moich kolegów z firmy, jeden z nich – Paweł – z uśmiechem oznajmił, że wieczorem mamy wspólną kolację z zespołem z centrali i „tymi z Warszawy”. Wiedziałem, że chodziło mu między innymi o Martę. Uścisnąłem rękę, odebrałem klucz do pokoju i ruszyłem w kierunku windy.
Na kolacji usiadłem koło niej. Nie zrobiłem tego specjalnie, po prostu tak wyszło. Niewymuszony śmiech Marty, kiedy Paweł znowu próbował zażartować ze swojego brytyjskiego akcentu, trochę mnie zaskoczył. Dotąd widywałem ją raczej powściągliwą, zamkniętą w sobie. Ale tego wieczoru coś się zmieniło. Może to był alkohol, może urok wieczornego światła odbijającego się w kieliszku wina, a może to ja po prostu pierwszy raz od dawna byłem zrelaksowany.
Wino smakowało lepiej niż zwykle. Rozmowa toczyła się lekko, swobodnie. Kiedy Paweł i reszta zaczęli się rozchodzić, Marta nie ruszyła się z miejsca. Zostaliśmy sami. Siedzieliśmy jeszcze dobrą godzinę, rozmawiając o tym, co lubimy, a czego nie znosimy w pracy. Opowiadała mi o swoim związku, niby mimochodem, tak jakby nie chciała mówić zbyt wiele, ale też nie chciała tego ukrywać.
– To głupie, że tak dobrze mi się z tobą rozmawia – powiedziała nagle, zerkając na mnie zza kieliszka.
– Może to kwestia wina – odpowiedziałem, zaskoczony tym, jak naturalnie to zabrzmiało.
– Albo braku zrozumienia w domu – mruknęła, a ja zamarłem.
Wróciliśmy razem do hotelu. Na recepcji recepcjonista spojrzał na nas z lekkim rozbawieniem.
– Małe zamieszanie z rezerwacjami, zostały już tylko pokoje dwuosobowe – powiedział, wręczając nam jedną kartę do pokoju.
Marta spojrzała na mnie. Zdziwienie? Uśmiech? Trudno było odczytać.
– W porządku – powiedziała cicho. – Jakoś sobie poradzimy.
Nie protestowałem. Weszliśmy do pokoju, każde z nas usiadło na swoim końcu łóżka. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. O niczym ważnym, a jednak każde słowo brzmiało jak wyznanie. Napięcie w powietrzu było niemal namacalne. W końcu stało się to, co było nieuniknione.
Tej nocy nie zasnęliśmy. Rano czułem, jakbym zrobił coś, czego nie da się cofnąć. Przekroczyliśmy granicę. Nie tylko fizyczną, ale też emocjonalną. Intymną. Tę, której nie przekracza się bez konsekwencji.
Nie mogłem przestać o niej myśleć
Wróciłem do domu w niedzielę wieczorem. Klucz obracał się w zamku jakby ciężej niż zwykle. Agnieszka krzątała się po kuchni, dzieci siedziały przed telewizorem. Wszystko było na swoim miejscu, a jednak nic nie było takie samo.
Przy kolacji zapanowało milczenie. Tylko odgłos sztućców i dziecięcych filmów w tle. W końcu Agnieszka spojrzała na mnie.
– Jak było w Gdańsku?
– Standard. Nic nowego – odpowiedziałem bez emocji.
– To dobrze.
Nie, nie było dobrze. Nic nie było dobrze.
Leżąc tej nocy w łóżku, wpatrywałem się w sufit. Myślałem o Marcie. Palce same szukały telefonu. Napisałem kilka wiadomości, żadnej nie wysłałem. Kasowałem, jakby mogło to zatrzymać bieg myśli. Obsesyjnie wracałem do tego jednego wieczoru, do jej głosu, do cienia jej spojrzenia.
Patrzyłem na Agnieszkę śpiącą obok i czułem tylko dystans. Przepaść, której nie umiałem już zasypać. Byliśmy razem, ale jakby obok siebie. Marta dała mi tylko jedną noc i zniknęła. Ale wystarczyło, bym każdego dnia zadawał sobie pytanie: co teraz?
Ta wiadomość mnie zszokowała
Minęło kilka tygodni. Próbowałem żyć normalnie. Praca, dom, kolacje, milczenie. Marta nie odzywała się wcale. Myślałem, że to już koniec tej historii – krótki błysk, który spalił się, zanim zdążył zapłonąć.
Aż pewnego popołudnia, kiedy siedziałem przy komputerze, telefon zawibrował. Jeden SMS. Od niej. „Jestem w ciąży”.
Zamarłem. Nie zrozumiałem od razu. Czytałem wiadomość raz, drugi, trzeci. Słowa nie chciały się złożyć w sens. Potem przyszła fala. Niedowierzanie. Strach. Ekscytacja. Czułem, jak serce wali mi w piersi, jakby zaraz miało wyskoczyć.
Wiedziałem, że była w związku. Mówiła coś o chłopaku, który bywa, ale jakby go nie było. Ale jeśli to moje dziecko…? Jeśli to nie moje? A może sama nie wie?
W głowie zaczęły krążyć myśli, scenariusze, wspomnienia z tamtej nocy. Siedziałem nieruchomo, jakby jakikolwiek ruch miał coś zmienić. Nie odpowiedziałem od razu. Wpatrywałem się w ekran i szeptałem do siebie:
– Nie jestem gotowy. Ale czy kiedykolwiek byłem? Czy to może być moje dziecko? Co ona teraz czuje? Czy mnie potrzebuje?
Nie wiedziałem, na czym stoję
Umówiliśmy się w kawiarni niedaleko dworca. Przyszła punktualnie, ubrana zwyczajnie, ale wyglądała inaczej. Trochę jak ktoś, kto właśnie zamknął jakiś rozdział.
– Cześć – powiedziałem niepewnie, siadając naprzeciwko niej.
– Cześć.
Nie wiedziałem, od czego zacząć. Ona też milczała. W końcu to ja się przełamałem.
– Co teraz?
– Jeszcze nie podjęłam decyzji.
– Nie wiem, co mam zrobić.
– Może wystarczy, że po prostu będziesz.
Zamieszałem łyżeczką w kawie, której nawet nie piłem. Wszystko wydawało się zbyt proste w jej słowach, a zarazem nie do udźwignięcia.
– Wiesz, że to wszystko się skomplikuje?
– Już się skomplikowało – odpowiedziała cicho, patrząc przez okno.
Nie płakała, nie robiła scen. Była chłodna, rzeczowa. Jakby chciała odciąć emocje i zostawić mi tylko informację. Ale ja nie chciałem być tylko odbiorcą wiadomości. Chciałem ją zrozumieć, ale nie potrafiłem. Nie wiedziałem już, co jest prawdą, a co nie.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, potem się rozeszliśmy. Bez decyzji. Bez pożegnania. Ale z tym dziwnym ciężarem między nami, który teraz już nie zniknie.
Janusz, 43 lata
Czytaj także:
- „Narzeczony od początku robił mnie w bambuko. Draniowi zachciało się gierek, więc zobaczy, kto jest prawdziwym graczem”
- „Maks był nieziemsko przystojny, ale działał mi na nerwy. Nie sądziłam, że między nami wykiełkuje miłość jak z bajki”
- „Ania myślała, że będę ją wszędzie woził za darmo. Gdy dostałem rachunek od mechanika, wiedziałem, kto go ureguluje”