„W dniu moich 50. urodzin zrobiłam sobie prezent życia. Dla mojej rodziny to był cios, ale nie mam zamiaru przepraszać”
„Jak co roku, dbałam o każdy detal. Z pozoru. Bo w głowie układałam scenariusz wieczoru. Nie tego, który wyobrażali sobie zaproszeni – z tortem, toastami i rozbawionymi anegdotami o młodości. Mój scenariusz zakładał ciszę po burzy. Ciszę po wyznaniu. Po słowach, których nikt się nie spodziewał”.

- Redakcja
Wszystko miało wyglądać perfekcyjnie – obrus wykrochmalony, świece dobrane pod kolor zastawy, a w piekarniku dopiekała się jagnięcina z rozmarynem. Siedziałam przy stole i liczyłam sztućce, jakby od tego zależał sens całej tej kolacji. Goście przyjeżdżali powoli, każdy z prezentem i uśmiechem. Tylko ja wiedziałam, że to nie była zwykła uroczystość. 50. urodziny – symboliczna granica, moment podsumowania. Tyle lat w roli żony, matki, gospodyni… Czy ktoś jeszcze widział we mnie kobietę? Dziś nie planowałam świętować. Dziś planowałam pożegnać się. Z nimi. Z tym domem. Z tym życiem.
To była cisza przed burzą
– Ewelinko, proszę cię, sprawdź, czy w salonie wszystko już gotowe – rzuciłam w biegu, niosąc półmisek z faszerowanymi pieczarkami.
– Mamo, przecież mówiłaś, że to ma być skromna kolacja... – mruknęła córka, podnosząc obrus, który właśnie poprawiała.
– Skromna, ale schludna – odparłam z wymuszonym uśmiechem.
Ostatnie przygotowania szły sprawnie. Kamil, jak zwykle, schował się w swoim pokoju, wychodząc tylko po to, by zapytać, czy znajomi Haliny znowu będą palić na balkonie. Andrzej krążył między kuchnią a garażem, niby coś sprawdzał, ale tak naprawdę uciekał od atmosfery napięcia. Ja natomiast – jak co roku – dbałam o każdy detal. Z pozoru.
W głowie układałam scenariusz wieczoru. Nie tego, który wyobrażali sobie zaproszeni – z tortem, toastami i rozbawionymi anegdotami o młodości. Mój scenariusz zakładał ciszę po burzy. Ciszę po wyznaniu. Po słowach, których nikt się nie spodziewał. Spojrzałam w lustro w przedpokoju. Sukienka granatowa, ulubiona. Twarz – spokojna, ale w oczach coś tliło się, coś, co nie pasowało do urodzinowej kolacji.
– Mamo, chcesz, żebym zawiązała serwetki w rulony? – zawołała Ewelina.
– Jak chcesz, kochanie. Byle szybko. Goście zaraz będą.
Ostatni raz spojrzałam na zastawiony stół. Wszystko było gotowe. Przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że to może być zwykły wieczór. Ale potem przypomniałam sobie, że dziś mam zamiar wstać od stołu wcześniej. I już nigdy nie wrócić.
Obserwowałam wszystkich
Halina przyszła pierwsza, jak zawsze. Zdjęła płaszcz, spojrzała na mnie z góry i od razu zaczęła komentować.
– Oho, Iwonka, ty się chyba szykowałaś trzy dni. Aż tak ci zależy, żeby dobrze wypaść?
– Po prostu mam urodziny, Halinko – odpowiedziałam spokojnie. – To nie przestępstwo, że chcę, żeby było ładnie.
– No tak, no tak… – mruknęła, odstawiając torbę z prezentem. – Szkoda, że Andrzej nie wygląda, jakby mu zależało równie mocno. Widziałam go, jak szorował felgi zamiast pomóc ci w kuchni.
Andrzej pojawił się chwilę po niej, wciąż pachnący smarem, z wilgotnymi rękami. Pocałował mnie w policzek bez słowa i poszedł sprawdzić, czy telewizor działa. Goście zaczęli schodzić się falami. Znajomi z pracy Andrzeja, sąsiedzi z naprzeciwka, a nawet kuzynka, z którą nie rozmawiałam od ślubu Eweliny. Śmiechy, komplementy, kwiaty. Wszyscy jakby umówili się, że będą mówić tylko to, co wypada. Ale ja słyszałam też to, czego nie mówili. Przerywane westchnienia. Zniecierpliwione spojrzenia.
Ewelina krzątała się między stołem a kuchnią, uśmiechnięta, ale spięta. Kamil wyszedł dopiero wtedy, gdy zaczęto serwować przystawki. Usiadł na końcu stołu, jakby chciał być niewidzialny. Zza drzwi kuchennych obserwowałam ich wszystkich. Moich gości. Moich bliskich. Jakbym patrzyła na nich z innego świata. Oni przyszli na kolację. A ja – na pożegnanie.
Nikt nie patrzył sobie w oczy
– No to może teraz toast za naszą jubilatkę? – zaproponował jeden z kolegów Andrzeja, wstając z kieliszkiem w dłoni.
Zrobiło się cicho. Wszyscy spojrzeli na mnie, czekając, aż się uśmiechnę, uniosę kieliszek i powiem coś ciepłego o życiu, rodzinie, wdzięczności. Ale ja tylko skinęłam głową i upiłam łyk wina. Smakowało jak nic.
– No Iwonko, nie bądź taka! – zawołała Halina. – Chociaż jeden dzień w roku mogłabyś się naprawdę cieszyć. Tyle ludzi, tyle jedzenia, wszystko takie wystawne!
– Cieszę się – odparłam spokojnie, patrząc na pusty talerz przed sobą.
– Mama się napracowała, może po prostu jest zmęczona – próbowała ratować sytuację Ewelina.
– Albo coś ją gryzie – dorzuciła Halina z kwaśnym uśmiechem. – Ja tam widzę od rana, że coś wisi w powietrzu.
Kamil chrząknął, przewrócił oczami i odsunął się od stołu.
– Możemy po prostu zjeść, bez inscenizacji? – mruknął. – Głodny jestem.
Na chwilę zapanowała niezręczna cisza. Andrzej spojrzał na mnie przelotnie, potem przeniósł wzrok na półmisek z mięsem.
– Jagnięcina się udała – powiedział wreszcie, jakby to miało rozwiązać wszystko.
Rozmowy wróciły, ale już nerwowe, sztuczne. Śmiali się, ale nikt nie patrzył sobie w oczy. Ja tylko siedziałam, obserwując, jak jedzą, piją, udają, że nic się nie dzieje. Tyle lat w jednym domu, a dziś wieczorem czułam się przy tym stole jak gość. Obcy. Ktoś, kto przyszedł na chwilę – zanim odejdzie na dobre.
Zapomniałam o sobie
Poczekałam, aż skończą deser. Kawa parowała w filiżankach, ktoś jeszcze dokładał sobie ciasta, Halina oczywiście narzekała, że za słodkie. Nagle wstałam. Bez stukania łyżeczką o kieliszek, bez zapowiedzi. Po prostu wstałam. Cisza zapanowała niemal natychmiast.
– Chciałam coś powiedzieć – zaczęłam, patrząc na ich zaskoczone twarze. – Nie o torcie. Nie o prezentach.
Ewelina spojrzała na mnie z niepokojem. Kamil wyprostował się na krześle. Andrzej odłożył filiżankę. Halina uniosła brew.
– Dziękuję wam, że przyszliście. Ale muszę być szczera. Przez lata myślałam, że mam wszystko: dom, rodzinę, stabilizację. Tylko zapomniałam o sobie.
Ktoś chrząknął, ktoś westchnął.
– Byłam żoną, matką, panią domu. Zawsze robiłam to, co wypadało. A teraz mam pięćdziesiąt lat i nie wiem, kim jestem, kiedy nikt niczego ode mnie nie chce.
– Iwona, co ty mówisz… – przerwał cicho Andrzej.
– Mówię prawdę. Może pierwszy raz w życiu. Nie oczekuję oklasków. Chciałam się pożegnać.
– Żartujesz, prawda? – zapytała Halina, śmiejąc się nerwowo.
– Nie. Jutro wyjeżdżam. Mam wynajęte mieszkanie. Chcę się dowiedzieć, co zostaje z kobiety, kiedy przestaje być tylko dodatkiem do cudzych potrzeb.
Nikt się nie odezwał. Słyszałam tylko tykanie zegara nad kredensem. I swoje serce, które wreszcie biło spokojnie. Nie z lęku. Dzięki decyzji.
Chciałam być szczęśliwa
Pierwsza podniosła się Halina.
– No nie wierzę! Ty to na serio? Przecież ci kompletnie odbiło! – syknęła, zerkając na Andrzeja, jakby to on miał coś z tym zrobić.
– Mama… – Ewelina wyszeptała, łamiącym się głosem. – Ale… dokąd?
– Gdzieś, gdzie nie muszę nikogo przepraszać za to, że chcę być szczęśliwa – odpowiedziałam, zbierając pusty talerz.
– A dzieci? A Andrzej? – Halina nie odpuszczała, teraz już wściekła. – Po prostu wstajesz od stołu i wychodzisz?
– Właśnie tak – potwierdziłam.
Kamil wstał, zabrał swoją kurtkę z wieszaka i nie mówiąc słowa, wyszedł z mieszkania. Trzasnęły drzwi. Za nim cisza. Andrzej wciąż siedział, jakby ktoś przykleił go do krzesła. Patrzył na filiżankę, potem na mnie. Ani jednego pytania, ani jednego: „dlaczego”. Jakby się tego spodziewał. A może po prostu nie chciał się z tym mierzyć. Ewelina wybiegła za Kamilem. Znajomi siedzieli jak skamieniali, niepewni, czy wstać, czy życzyć smacznego deseru, czy uciekać.
– Dziękuję, że byliście – powiedziałam, nieco ciszej. – Nie musicie nic mówić. Naprawdę.
Wyszłam do sypialni, zamknęłam drzwi. Spakowana walizka stała gotowa od rana, ukryta pod łóżkiem. Z szafy wyjęłam kurtkę, z toaletki – kopertę z listą spraw do załatwienia. Wzięłam głęboki oddech. Za drzwiami słyszałam podniesione głosy, cichy szloch Eweliny, kroki Haliny w kuchni. Ale to już nie był mój hałas. Już nie moja kolacja. Nie mój dom.
Nie wiedziałam, co będzie dalej
Wstałam wcześnie. Mieszkanie było ciche, z okna nowego pokoju widziałam miasto jeszcze zaspane, szare, ale inne niż to, które znałam przez tyle lat. Pachniało świeżością. Nie była to kawalerka marzeń – meble stare, tapety wyblakłe, ale pierwszy raz od dawna nikt nie potrzebował ode mnie śniadania, prasowania ani uśmiechu na zawołanie.
Telefon milczał. Nie miałam żalu. Wiedziałam, że teraz każdy z nich próbuje coś sobie poukładać. Halina pewnie wygłaszała sądy na mój temat już od porannej kawy. Andrzej – nie wiem. Może nadal siedział przy stole, czekając, aż ktoś powie mu, co ma czuć. A może nawet nie zauważył, że mnie nie ma. Ewelina napisała tylko krótką wiadomość: „Jeśli tego naprawdę chcesz, to spróbuję to zrozumieć”. I to wystarczyło. Kamil? On już od dawna żył w swoim świecie. Może ten mój krok jakoś go poruszy. Może nie.
W kuchni zagotowałam wodę. Samotna herbata smakowała inaczej. Nie lepiej, nie gorzej – po prostu szczerze. W tle grało radio, ktoś mówił o pogodzie. A ja... siedziałam przy pustym stole. Bez obrusu. Bez gości. Bez życzeń. Ale z czymś innym. Z ulgą. Z poczuciem, że właśnie zrobiłam coś naprawdę dla siebie. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Czy sobie poradzę. Czy będzie mnie stać na wszystko. Czy nie zatęsknię. Ale czułam, że teraz wszystko zależy ode mnie. I tylko ode mnie. A to było więcej, niż miałam przez ostatnie trzydzieści lat.
Iwona, 50 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mój brat ukradł mi kobietę i wije z nią gniazdko. Miała spędzić ze mną jesień życia, a potraktowała mnie jak śmiecia”
- „W lesie spotkałam byłego i moje serce zadrżało. Był jak stary robaczywy grzyb, którego nie da się już oczyścić”
- „Jędzowata bratowa zrobiła ze mnie rodzinną złodziejkę. Brat zamiast mnie bronić, dołożył jeszcze swoje 3 grosze”