Reklama

Zawsze fascynowały mnie pradawne historie. Ciągnęło mnie do poznawania dawnych obyczajów i rytuałów. Z tego właśnie powodu wybrałam kierunek na studiach – kulturoznawstwo. Kiedy byłam na drugim roku, dostaliśmy zadanie napisania pracy o zabobonach i wierzeniach ludowych, które przetrwały do dzisiejszych czasów. Praktycznie zebrałam już całą dokumentację, której potrzebowałam do tego projektu.

Reklama

Intrygowało mnie to

Na zakończenie moich badań zaplanowałam rozmowę z ciocią, która ma dom w niewielkiej wsi pod Łańcutem. Na początku lutego złapałam za telefon i spytałam, czy może mnie przyjąć w czasie wolnym od zajęć na uczelni. Była przeszczęśliwa. Od momentu mojego przyjazdu nie przestawałyśmy rozmawiać. Minęły już jakieś dwa lata od naszego ostatniego spotkania. Następnego dnia wyjawiłam jej prawdziwy powód mojej wizyty.

– Ciociu, kojarzysz tę straszną opowieść, którą kiedyś nam z Jankiem opowiadałaś, jak byliśmy dziećmi?

– Myślisz o tej z Jagusią i potomkiem dziedzica? – Ciocia natychmiast wiedziała, którą historię mam na myśli.

– Dokładnie o tę mi chodzi. Zamierzam wykorzystać ją w swoim zaliczeniu. Czy możesz mi ją jeszcze raz opowiedzieć ze szczegółami?

Zajęła miejsce przy stole w ten sam sposób co przed laty. Chwyciłam za dyktafon, gdy tylko zaczęła mówić. Nie mogłam pozwolić, by choć słowo z jej historii przepadło.

Lubiłam tę opowieść

Jagusia przeżyła niewyobrażalny koszmar. Czekało ją pięćdziesiąt batów. A tu chodziło o ciężarną kobietę, którą przykuli do pala! Tłum patrzył z przerażeniem na to okrucieństwo, ale wszyscy milczeli. Nie śmieli się przeciwstawiać.

Ludzie we wsi dobrze znali zwyczaje dziedziczki, która wypatrywała najpiękniejszych dziewcząt i podsuwała je swojemu synowi. Gdy któraś spodziewała się dziecka, wyrzucała ją z majątku. Jednak w przypadku Jagusi sprawy potoczyły się inaczej. Dziewczyna uparcie twierdziła, że to syn dziedziczki ją wykorzystał, i nie chciała się wynieść. W rezultacie wymierzono jej okrutną karę. Jagusia zmarła od wymierzonych batów.

Parę tygodni później, przy rozwidleniu dróg w pobliżu naszej miejscowości, powóz wiozący matkę z synem natknął się na upiorną sylwetkę młodej kobiety. Widmo złapało lejce, konie ze strachu znieruchomiały, nie wydając najmniejszego odgłosu. Woźnica siedzący z boku nagle skamieniał i z głośnym łoskotem spadł na drogę.

– Przyszła pora na waszą karę! – odezwała się zjawa głosem jakby wydobywającym się z samego dna piekła. – Teraz zapłacicie za swoje podłe uczynki!

Zemściła się

Spanikowana właścicielka majątku razem ze swoim synem rozpaczliwie szarpali za zamknięte drzwi karety, szukając drogi ucieczki. Zanim zdążyli cokolwiek zrobić, grunt pod powozem zaczął się zapadać. Potężne ręce widma chwyciły zaprzęg i pociągnęły go w głąb.

Wszystko trwało zaledwie moment. Od tego czasu, gdy przechodzi się obok modrzewia rosnącego na rozstaju, słychać dobiegające spod ziemi błagalne wołania i zawodzenia. Najlepiej trzymać się z dala od tego miejsca. Każdy, kto ma na sumieniu złe postępki, ryzykuje spotkanie z upiorną postacią, która wciąga grzeszników w otchłań, skazując ich na wieczne cierpienie.

– Kiedyś ostrzegałaś nas przed chodzeniem w tamto miejsce w nocy – powiedziałam do cioci po tym, jak zamilkła. – Strach nas wtedy tak paraliżował, że nawet nie myśleliśmy o zbliżaniu się tam.

– I teraz też cię przed tym przestrzegam. Lepiej w ogóle nie spoglądać w tamtym kierunku. Duch tej dziewczyny wędruje czasami ścieżką wzdłuż lasu.

Wydawało mi się, że ciocia puści do mnie oko. Ale na jej twarzy malowała się powaga. To właśnie wtedy poczułam w sobie ducha przekory. Postanowiłam, że kiedy zapadnie zmrok, wymknę się z domu i pobiegnę do tego modrzewia. Oderwę kawałek gałęzi i pokażę ciotce na dowód, że żadne duchy tam nie straszą.

Uważałam, że to bujdy

Kiedy zapadł zmrok, po cichu podniosłam się z posłania, założyłam ubranie i ostrożnie wymknęłam się z domu. Panowały kompletne ciemności. Całe szczęście, że świetnie orientowałam się w terenie.

Nawet psów nie było słychać. Gdyby moja ciotka tu była, na pewno powiedziałaby, że to ze strachu przed zjawami. Moim zdaniem chodziło po prostu o niską temperaturę. Po krótkiej chwili zobaczyłam modrzew. Jego sylwetka wyróżniała się spośród innych drzew, sprawiając naprawdę niepokojące wrażenie.

Patrząc na to wszystko, nietrudno było dać wiarę w istnienie zjaw, które przybywają wymierzyć nam karę za przewinienia. Rozmyślając o tym, próbowałam złapać jedną z gałęzi, ale straciłam równowagę i runęłam na ziemię. Przywalenie głową w wystający korzeń sprawiło, że przez moment byłam kompletnie zamroczona.

Ze snu wyrwało mnie ptasie świergotanie i turkot nadjeżdżającej furmanki. Uniosłam się lekko i zobaczyłam dziwną postać trzymającą lejce. Ten nietypowy woźnica trzymał flaszkę i śpiewał sprośne przyśpiewki.

Poderwałam się na równe nogi i zawołałam, żeby się uciszył, bo pobudzi całą okolicę. W tej samej chwili dostrzegł moją obecność. Momentalnie cisnął butelką, wydał z siebie przerażający wrzask, szybko się przeżegnał i walnął konia batem. Przestraszone zwierzę popędziło w stronę wioski.

Starałam się zachować ciszę, gdy dotarłam do domu. Następnego dnia milczałam na temat tego, co mnie spotkało. Uznałam, że nie ma sensu przekonywać cioci o nieistnieniu zjaw. Postanowiłam pozostawić nietknięte te dziecięce reminiscencje, przepełnione strachem i niewytłumaczalnymi uczuciami.

Reklama

Justyna, 23 lata

Reklama
Reklama
Reklama