„W Grecji czekałam na oświadczyny, a dostałam złamane serce. Miałam oglądać pierścionek na palcu, a nie gorszące sceny”
„Zatrzymałam się. Serce uderzyło mocno. Maciek. Stał kilka metrów ode mnie. Z tą rudą instruktorką jogi. Jej ręka była na jego ramieniu. Śmiała się, a potem... potem się nachyliła. I pocałowała go. Zamarłam. Jakby całe powietrze wywiało z mojego ciała. Nie drgnęłam. Nie mogłam. On... On też ją objął”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy zaczęłam to czuć. Że to może być ten moment. Że po tylu latach z Maćkiem, po rozmowach o wspólnym domu, dzieciach, jabłoni w ogrodzie i kotku na tarasie, czas na coś więcej. Na konkrety. Na pierścionek. Nie byłam już przecież dziewczyną do zabawy – miałam trzydzieści lat, stabilną pracę, uporządkowane życie. I kochałam Maćka. Serio. Ale coraz częściej czułam, że coś we mnie dojrzewa. Potrzeba bezpieczeństwa, nie bajki.
– Musimy kiedyś pojechać gdzieś dalej, tak naprawdę razem – rzucił kiedyś mimochodem, kiedy leżeliśmy na kanapie i oglądaliśmy powtórkę „Titanica”.
– Myślisz o Grecji? – zapytałam wtedy żartem. – Zawsze chciałam zobaczyć Santorini.
Uśmiechnął się. Nic nie odpowiedział. Ale tydzień później miałam bilety na mailu i rezerwację hotelu. Santorini. Dwa tygodnie tylko we dwoje. Bez jego telefonów z pracy, bez moich spotkań z klientami. Wiedziałam, że to musi być TO. W mojej głowie wszystko układało się jak w scenariuszu – zachód słońca, on klęka, mówi coś o naszej przyszłości, ja płaczę.
Pierwszego dnia po przylocie Maciek był… inny. Nieobecny. Nie patrzył mi w oczy tak często jak kiedyś. Często wychodził sam na spacery. Mówił, że się regeneruje. Próbowałam nie robić z tego afery – przecież może być zmęczony, spięty przed czymś dużym. Może sam czuje ciężar tego, co ma się wydarzyć?
Zorganizowałam kolację na plaży. Wino, owoce morza, zachód słońca. Wszystko przygotowałam. Nie chciałam go przyciskać, ale miałam nadzieję, że się odważy.
Tylko… coś mnie w środku uwierało. Ten jego zamyślony wzrok. Komórka chowana zbyt szybko do kieszeni. Jakby coś ukrywał. Ale nie. Przecież to Maciek. Mój Maciek. Czekałam na bajkę. Nawet nie wiedząc, że właśnie siedzę na progu koszmaru.
To nie miało tak być
Usiadłam przy stoliku na plaży, trzymając kieliszek z białym winem. Po drugiej stronie stolika Maciek był wpatrzony w morze. Cisza, która między nami zapadła, nie była romantyczna. Była... gęsta.
– Pięknie tu, prawda? – zaczęłam niepewnie.
– Mhm – mruknął, nie odrywając wzroku od horyzontu.
Przygryzłam wargę. Tyle razy wyobrażałam sobie ten moment. Że spojrzy mi w oczy, weźmie za rękę. Że coś powie. Cokolwiek.
– Maciek... – Nachyliłam się lekko w jego stronę. – Zastanawiałeś się kiedyś, jakby to było... tak na serio? My dwoje. Na zawsze?
Uniknął mojego spojrzenia. Wyciągnął telefon, przesunął coś palcem, po czym odłożył go z powrotem na stół.
– Przecież jesteśmy razem – odpowiedział cicho.
– Ale... ja nie chcę być tylko razem. Chcę być żoną. Chcę... – zacięłam się. – Chcę mieć pewność.
Wziął łyk wina. Milczał.
– Maciek, czy ty kiedyś planujesz się oświadczyć? – wypaliłam w końcu. Bo ile można się domyślać?
Spojrzał na mnie krótko. Uśmiechnął się nerwowo.
– Iza... to nie takie proste. Ja... – Potarł twarz dłońmi. – Może nie teraz, dobrze? Nie dziś. To miał być fajny wieczór...
Zabolało. Jakby ktoś wylał mi zimną wodę za kołnierz. Kiwnęłam głową.
– W porządku – powiedziałam z uśmiechem, który kosztował mnie więcej, niż chciałam przyznać.
Po chwili zorientowałam się, że zabrakło wina. I że druga butelka została w pokoju.
– Pójdę po nią – rzuciłam. – Chcesz coś jeszcze?
– Nie, nie, wszystko mam.
Nie mogłam w to uwierzyć
W pokoju usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Chciało mi się płakać. Miałam tak wielkie oczekiwania, a wspólny wieczór nie przebiegał po mojej myśli. Siedziałam, zastanawiając się, czy w ogóle mam po co wracać na plażę. Nie wiem, ile czasu minęło. Myślałam, że Maciek się zorientuje i wróci do hotelu. Ale wciąż byłam sama. W końcu wstałam i postanowiłam wrócić.
Ruszyłam przez ogród hotelowy, skrótem. Noc była ciepła, pachniało jaśminem. I wtedy go zobaczyłam.
Zatrzymałam się. Serce uderzyło mocno. Maciek. Stał kilka metrów ode mnie. Z tą rudą instruktorką jogi. Jej ręka była na jego ramieniu. Śmiała się, a potem... potem się nachyliła. I pocałowała go. Zamarłam. Jakby całe powietrze wywiało z mojego ciała. Nie drgnęłam. Nie mogłam. On... On też ją objął.
Wróciłam na plażę. Powoli. Mechanicznie. Wino zostało w hotelu. Usiadłam na piasku, dalej od stolika. Patrzyłam w fale. Może to nie było to, co widziałam? Może się pomyliłam? Tylko że znałam go. Zbyt dobrze.
Czułam się jak idiotka
Obudziłam się o świcie. Nie spałam dłużej niż godzinę. Leżałam na kanapie na tarasie, z kocem przewleczonym przez nogi i głową ciężką jak kamień. Myślałam. Albo raczej próbowałam nie myśleć.
Około siódmej weszłam do pokoju.
Maciek siedział na łóżku i przewijał coś w telefonie. Na widok mnie zamarł.
– Cześć – powiedział ostrożnie.
– Z kim się całowałeś wczoraj w ogrodzie? – zapytałam, prosto z mostu.
Podniósł wzrok.
– Iza, to... nie było tak, jak wyglądało.
– Nie? – Zbliżyłam się. Ręce mi się trzęsły. – To była twoja siostra? Ciocia z Niemiec? Może jakaś aktorka, która po prostu się przewróciła i wpadła na ciebie przypadkiem?
– Przestań. To nie tak.
– To JAK?
Zamilkł. Przesunął dłońmi po twarzy. Odłożył telefon.
– To... to była Iwona.
– Iwona?
– Moja była dziewczyna. Pracuje teraz tutaj. Prowadzi zajęcia z jogi. Spotkaliśmy się przypadkiem w recepcji.
– I co, przypomniały wam się stare czasy? – syknęłam.
– Iza, to ona mnie pocałowała. To... to nie było zaplanowane. Nic nie znaczyło.
– Ale nie odepchnąłeś jej.
Milczenie.
– Nie. Bo... nie wiedziałem, co robię. Zaskoczyła mnie. Po prostu...
– Po prostu co, Maciek? – zaczęłam krzyczeć. – Po prostu jesteś idiotą? Po prostu nie masz kręgosłupa? Po prostu zdradziłeś mnie, kiedy czekałam na ciebie z winem i marzeniami o pierścionku?!
– Przysięgam ci, to nic nie znaczyło. To było tylko...
– …tylko pocałunek?! – przerywałam mu, coraz bardziej wściekła.
Wstałam. Zaczęłam chodzić po pokoju.
– Miałam cię za poważnego faceta. Za człowieka, z którym można planować życie. A ty co? Dałeś się złapać przez byłą dziewczynę w legginsach.
– Iza, ja cię kocham. Przysięgam.
– Wiesz co? Przysięgi zostaw sobie na ślub. Z nią. Może ci się uda tym razem nie całować przypadkowo innych w recepcji.
Wyszedł z pokoju. Ja zostałam sama. Stałam i patrzyłam w ścianę. Czułam się jak idiotka. Nie tylko dlatego, że widziałam to na własne oczy. Tylko dlatego, że chciałam nie widzieć.
Chciałam to wyjaśnić
Znalazłam ją na plaży, przed południem. Siedziała na macie do jogi i rozciągała nogi w sposób, który miał wyglądać niewinnie. W ręku trzymała koktajl z mango, na twarzy miała tę samą minę, jak wczoraj – trochę wyniosłą, trochę obojętną.
– Iwona? – podeszłam bliżej.
– Tak? – spojrzała na mnie z ukosa.
– Możemy porozmawiać?
Westchnęła i skinęła głową, bez entuzjazmu.
Usiadłam obok, czując jak mięśnie w ciele drżą. Nie z wysiłku.
– Widziałam was wczoraj – powiedziałam. – I chciałabym wiedzieć, co to było.
Spojrzała mi prosto w oczy. Nie uciekała wzrokiem.
– Pocałunek – odpowiedziała bez zawahania.
– Dlaczego?
– Bo miałam ochotę. A Maciek nie wyglądał na kogoś, kto powie „nie”.
– Wiedziałaś, że jesteśmy razem.
– Wiedziałam, nie wiedziałam… Co za różnica….
– I co? Nie miało to dla ciebie znaczenia?
Wzruszyła ramionami. Zamilkła na chwilę.
– Maciek i ja byliśmy kiedyś parą. Rozstaliśmy się, ale... chemia została. Spotkaliśmy się nagle, po latach. I… stało się. – Przerwała. – Nie szukam dramy, Iza. Nie chcę go. To był impuls. Ale też nie będę udawać, że nic się nie wydarzyło.
Wstałam. Czułam, że więcej nie muszę słyszeć. Nie miałam do niej pretensji. Nie była mi nic winna. Ale Maciek... On miał być tym, który powie „nie”.
Mogłam zrobić tylko jedno
Wróciłam do pokoju i zaczęłam pakować walizkę. Maciek wszedł w trakcie. Zatrzymał się w drzwiach.
– Co robisz?
– Wracam do Polski.
– Iza, nie... Proszę cię, nie rób tego.
– Maciek, ty już dość zrobiłeś. Ja tylko podjęłam decyzję, która powinna zapaść już dawno.
– Kocham cię. To był błąd. Chwilowy. To nic nie znaczyło.
Odwróciłam się do niego z walizką w dłoni.
– Dobrze, że się wydarzyło teraz. A nie po ślubie. Nie chcę budować życia z kimś, kto nie potrafi odmówić starej znajomej, gdy ta się do niego przytula.
– Daj mi szansę to naprawić.
– Nie umiem. Nie chcę.
Minęłam go bez słowa. I po raz pierwszy od dawna poczułam, że idę we właściwą stronę.
Pozbyłam się złudzeń
Lotnisko w Atenach było głośne i zatłoczone, ale ja słyszałam tylko własne myśli. Siedziałam przy brudnym stoliku w strefie odlotów, popijając rozwodnioną kawę i patrzyłam w ekran telefonu. Przypomnienia, wiadomości, zdjęcie Maćka sprzed tygodnia z podpisem: „Gotowi na naszą grecką przygodę”. Chciałam je usunąć. A potem nie chciałam. W końcu tylko zablokowałam ekran.
Obok mnie usiadło jakieś dziecko, może ośmioletnie. Jadło chipsy i patrzyło na mnie z ciekawością.
– Dlaczego pani jest smutna? – zapytało, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Uśmiechnęłam się. Cicho.
– Bo właśnie zrozumiałam, że długo oszukiwałam samą siebie.
Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Wyciągnęła z torebki jednego chipsa i położyła go na mojej dłoni. Potem wróciła do zabawy na tablecie. Patrzyłam na ten chips przez chwilę, jakby to był jakiś znak. Może był.
W samolocie wpatrywałam się w chmury. I w końcu odważyłam się pomyśleć głośno:
– To nigdy nie był idealny związek.
Pamiętam, jak na początku Maciek mówił, że potrzebuje dużo przestrzeni. Że nie lubi rozmawiać o emocjach. Że nie będzie mnie codziennie tulił na pożegnanie. I mówił to w taki sposób, że brzmiało to jak... dojrzałość. A ja – zakochana – łykałam to jak prawdę objawioną. I tłumaczyłam sobie: taki jest, nie każdy musi być wylewny.
Ale prawda była taka, że od początku coś we mnie się kurczyło przy nim. Coś cicho mówiło: „To nie to”. A ja to zagłuszałam. Bo kochałam go. I miałam nadzieję, że on mnie też.
A teraz? Teraz czułam ból. Głęboki, tępy. Ale gdzieś pod nim – coś jeszcze. Cień ulgi. I początek... siły?
Nie byłam już dziewczyną, która będzie czekać w nieskończoność, aż ktoś się zdecyduje. Nie chciałam być tą, co nagina się do czyichś potrzeb i czeka na mężczyznę z pierścionkiem jak na zbawienie.
Nie chciałam już żyć w iluzji.
Pokochałam siebie na nowo
Wróciłam do Polski w sobotę po południu. Lotnisko w Krakowie pachniało deszczem i kawą z automatu. Zmęczona, niewyspana, z opuchniętymi oczami, ale... dziwnie spokojna. Nikt na mnie nie czekał. I dobrze. Tego potrzebowałam.
Nie odebrałam od Maćka, choć dzwonił siedem razy. Pisał też. „Tęsknię.” „Chciałem wszystko wyjaśnić.” „Nie tak to miało wyglądać.” Usunęłam wiadomości bez czytania do końca.
Pierwsze dni po powrocie były trudne. Budziłam się i przez chwilę łudziłam, że wszystko było tylko koszmarem. Ale potem patrzyłam na swoje walizki, jeszcze nierozpakowane, i wiedziałam, że to nie sen.
Nie rozmawiałam z nikim. Wyłączyłam powiadomienia. Pracowałam zdalnie. Leżałam w łóżku i płakałam. I myślałam o tym, ile rzeczy w naszym związku ignorowałam. Jego znikanie na całe wieczory. Jego tajemnice. Uciekanie od tematów, które były dla mnie ważne.
Po tygodniu poszłam do jubilera.
– Dzień dobry. Szukam pierścionka. Ale nie na zaręczyny. Dla siebie – powiedziałam.
Sprzedawca spojrzał zaskoczony, ale nie pytał. Wyszłam z małym, złotym pierścionkiem z kamieniem, który kojarzył mi się z kolorem greckiego nieba. Zapłaciłam gotówką.
W domu założyłam go na palec serdeczny lewej ręki. Pochyliłam się nad dłońmi i szeptem powiedziałam:
– Dla mnie. Bo ja jestem ważna. Najważniejsza.
I po raz pierwszy od dawna poczułam, że coś się zaczyna. Nowe życie. Bez Maćka. Bez złudzeń. Ale z pewnością siebie i miłością... do siebie samej.
Izabela, 30 lat
Czytaj także:
- „Randkowałam z bratem mojego eks i myślałam, że to miłość jak z filmu. Owszem, ale zamiast romansu wyszedł dramat”
- „Rodzice chowali mnie pod kloszem. Tak na mnie chuchali i dmuchali, że nie wiedziałam, czym jest dorosłe życie”
- „Najpierw był pociąg do Rijeki, a później pociąg do nieznajomego. Mąż w końcu się dowiedział o nasionku w moim ogródku”