Reklama

Stałam przy ekspresie, czekając na kawę z mlekiem, gdy nagle Anka złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę przebieralni.

Reklama

– Wspominałam ci, byś dołączyła do związków zawodowych, prawda? No mówiłam ci przecież.

– Daj mi spokojnie zaparzyć kawę – westchnęłam. – Związki to ostatnia rzecz, której teraz potrzebuję.

– Gdybyś należała do związku, to przed chwilą dostałabyś wiadomość, że planują zamknąć nasz dział.

– Słucham?! Jak to zamknąć?!

Zobacz także

– No normalnie! Ja sobie poradzę, ale co ty zrobisz w tej sytuacji to pojęcia nie mam – Anka przygryzła wargę.

Wystraszyłam się

Przejmowała się, bo zdawała sobie sprawę z tego, że mój los nie należy do najszczęśliwszych.

Kiedy mój związek małżeński dobiegł końca, zostałam sama z chłopcami. Mąż opuścił kraj i zupełnie zapomniał o swoich dzieciach. Utrzymywaliśmy się wyłącznie z moich zarobków.

Gdybym teraz straciła etat… Miałam na utrzymaniu dwóch synów, więc odkładanie pieniędzy graniczyło z cudem. W ciągu miesiąca od pobrania ostatniej pensji zostałabym bez grosza przy duszy. Ale gdzie znaleźć nowe zatrudnienie? Pracodawcy tylko redukują etaty, a przyjmować nikogo nie zamierzają!

Kiedy myślałam, że za chwilę stanę się bezrobotna, wylecę z mieszkania, bo nie będę miała jak zapłacić za czynsz, a dzieciaki zabierze mi opieka, Anka zaczęła mną potrząsać.

– Głupia jesteś, idź w końcu do tego ortopedy, który już prawie rok temu mówił ci o zabiegu na kręgosłup. Potem weźmiesz sobie zwolnienie…

– Chciałabyś, żeby ktoś ci grzebał przy kręgosłupie? I tak teraz wszystkie zabiegi są wstrzymane. Wiesz, ile się namęczyłam, żeby pójść z chłopakami do dentysty? – chodziłam w tę i z powrotem po szatni. O Boże! I co ja teraz zrobię, co teraz?

– Oddychaj głęboko, wdech i wydech, wdech i wydech… – ledwo słyszałam, co mówi moja przyjaciółka.

Zrobiłam to, co mi kazała i stopniowo mój umysł zaczął działać sprawniej. Na pewno da się coś wymyślić. Innego wyjścia nie ma. Przez siedem długich dni wypatrywałam informacji od koleżanki. Będąc członkinią związków, wiedziała więcej niż pozostali zatrudnieni.

Zostałam na lodzie

No i stało się – jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość, że likwidują nasz dział. Ledwie dwójka pracowników dostanie przeniesienie do innego działu, a pozostali, łącznie ze mną, wylądują na bezrobociu. Jedynym plusem było to, że pracodawca zwolnił nas z konieczności przychodzenia do pracy przez okres wypowiedzenia, więc czekały mnie trzy miesiące jako takiego oddechu…

Mój czas na znalezienie zatrudnienia kończył się w zastraszającym tempie. Relatywnego, bo dawałam z siebie wszystko. Dzień w dzień, od rana do wieczora. Przeglądałam ogłoszenia w necie, w prasie, rozpytywałam wśród znajomych, rodziny, sąsiadów. Rozsyłałam swoje CV na prawo i lewo, po kilkadziesiąt sztuk co tydzień, mając nadzieję na jakiś odzew. Bez względu na to, czy oferta pasowała do moich umiejętności, stawiałam się na spotkania rekrutacyjne, z których wracałam wykończona i przygnębiona.

– Niełatwo jest samotnej mamie znaleźć robotę, nie? – zagadnęłam przyjaciółkę, nie oczekując odpowiedzi. – Żeby jeszcze chociaż godziny pracy były normalne, bez ciągłych weekendów i zmian. A jak już się trafi coś w miarę, to pensja ledwo starcza, żeby opłacić wszystkie rachunki…

Ze strachem spoglądałam w kalendarz, zdając sobie sprawę, jak niewiele czasu zostało mi na poszukiwanie zatrudnienia. Jakby tego było mało, od rana wydzwaniał do mnie jakiś numer z Warszawy. Pewnie kolejna natrętna oferta pożyczki. Mają nosa do wyszukiwania osób w trudnej sytuacji, normalnie jakiś radar!

To był dar niebios

– Halo? – prawie krzyknęłam do telefonu, zirytowana, że ktoś tak uparcie próbuje się dodzwonić.

– Dzień dobry, kontaktuję się w związku z ofertą zatrudnienia, na którą pani aplikowała…

Momentalnie się wyprostowałam.

– Taaak?

O rany, niewiele brakowało, a straciłabym szansę!

– Chciałbym zadać jedno pytanie… Ubiegała się pani o pracę jako asystentka, jednak pani umiejętności znacznie przewyższają wymagania na tym stanowisku.

Zależy mi na zatrudnieniu – przyznałam otwarcie.

– Nasza firma może zaproponować pani dużo ciekawszą posadę, ale w głównej siedzibie, w stolicy. Czy brała pani pod uwagę taki wariant?

Oniemiałam na chwilę.

– Nie rozważałam zmiany miejsca zamieszkania… – z trudem wydusiłam z siebie słowa.

Wyślę pani propozycję i proszę to przemyśleć. W najgorszym razie możemy jeszcze porozmawiać o posadzie sekretarki, o którą się pani ubiegała.

Oferta pracy, którą przeczytałam, kompletnie mnie zaskoczyła. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Wyglądało na to, że ta posada byłaby dla mnie nie lada wyzwaniem. Musiałabym podnosić swoje kwalifikacje i kierować niewielkim zespołem ludzi. Do tego atrakcyjne wynagrodzenie i godziny pracy dostosowane do funkcjonowania przedszkola.

Dostałam nową szansę

Zastanawiałam się, czy ktoś sobie ze mnie nie żartuje albo czy to nie jest jakaś ukryta kamera. Jedyne, czego nigdy nie brałam pod uwagę, to wyprowadzka z mojego rodzinnego miasteczka…

– Czyś ty oszalała? Taka szansa zdarza się raz w życiu! Łap ją i ruszaj w drogę! – Anka wręcz na mnie wrzeszczała, kiedy podzieliłam się z nią swoimi obawami. – W najgorszym razie zawsze możesz wrócić. Chociaż musiałabyś chyba kompletnie postradać zmysły, żeby ze stolicy wracać do naszej pipidówy. Tam masz o niebo więcej perspektyw! I przypominam ci, gdybyś przypadkiem zapomniała, że to dotyczy także facetów.

No dobra, co tu dużo gadać, i tak byłam w kropce, więc pomyślałam: :raz kozie śmierć, zadzwonię”. Wybrałam numer. A niedługo potem pojechałam na spotkanie do Warszawy. Kiedy wracałam do domu, byłam totalnie zaskoczona, bo dostałam pracę, o jakiej nawet nie śniłam.

Miałam zaledwie trzy tygodnie na przeniesienie swojego dotychczasowego życia do ogromnej metropolii, w której byłam tylko raz, kiedy zwiedzałam ogród zoologiczny z moimi synami.

O rany, to były absolutnie szalone tygodnie! Poszukiwania mieszkania, zapisywanie dzieciaków do przedszkola, pakowanie całego dobytku, wysyłanie paczek i przewożenie tego wszystkiego, co się uzbierało na przestrzeni lat.

Moi mali chłopcy nie mogli się doczekać dnia przeprowadzki. Nie myśleli jeszcze o tym, że poza ekscytującą nowością, czekają ich też trudności związane z nieznanym otoczeniem. Ja jednak wyruszałam pełna nadziei, która była silniejsza od wszelkich obaw.

Postanowiłam zaryzykować

Kawalerka nie zachwycała metrażem, ale sprawiała wrażenie przytulnej. „Na początek w zupełności wystarczy”, pomyślałam, chowając ciuchy do szuflad i wieszając je na wieszakach. Do pracy miałam kawał drogi, ale tutejsza komunikacja miejska to zupełnie inna bajka niż u nas – funkcjonuje jak w zegarku. Za to do przedszkola mieliśmy dosłownie dwa kroki, a tuż pod klatką znajdował się plac zabaw.

– Serdecznie witamy w naszym zespole – powitała mnie pani, która zadzwoniła do mnie niecały miesiąc temu z propozycją szansy na nowy start. – Liczę na to, że będzie się tu pani dobrze pracowało.

Zanim dobiegł końca okres próbny, miałam już pewność, że przedsiębiorstwo zaoferuje mi stałe zatrudnienie. Radość rozpierała mnie od środka, ponieważ to był dowód na to, że dobrze radzę sobie na posadzie, która wymagała logicznego rozumowania, skutecznego przydzielania obowiązków innym oraz wyszukiwania sposobów na optymalizację dotychczasowych procesów.

W poprzednim miejscu zatrudnienia zdążyłam zapomnieć, jak bardzo lubię mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Tutaj z każdym kolejnym dniem mogłam na nowo testować swoje umiejętności.

– W twoim życiu przydałby się jeszcze ktoś wyjątkowy… – westchnęła Anka podczas naszej wieczornej rozmowy telefonicznej.

– Mam wokół siebie mnóstwo ludzi, nie martw się – starałam się udawać, że nie wiem, o co jej chodzi, mimo że w głębi duszy rzeczywiście odczuwałam czasami samotność.

Brakowało mi towarzystwa

Szczególnie że synowie z dnia na dzień coraz bardziej tęsknili za autorytetem taty. Gdy układali się do snu, w domu robiło się nienaturalnie pusto i cicho. Dobrze by było porozmawiać z kimś, wtulić się.

Pewnego takiego wieczora, gdy panowała niczym niezakłócona cisza, dobiegło mnie stukanie w drzwi. Kiedy je uchyliłam, moim oczom ukazał się mężczyzna z sąsiedztwa, którego kojarzyłam z widzenia. Jego mieszkanie mieści się piętro nad moim.

– Chciałbym panią przeprosić za najście – rzekł, posyłając mi pełen skrępowania uśmiech. Zaczerwienił się przy tym uroczo. – Również od niedawna tu mieszkam. Pomyślałem, że być może chciałaby pani zacieśnić więzy z kimś z klatki… Chętnie przyniósłbym w prezencie butelkę wina, ale obawiałem się, że mogłaby to pani opacznie zrozumieć, dlatego… przyniosłem tylko tego arbuza – to powiedziawszy, zaprezentował trzymany w dłoniach owoc.

Jego policzki oblały się jeszcze intensywniejszą czerwienią. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, mimo że był to chyba najbardziej nieporadny podryw, z jakim kiedykolwiek się spotkałam. Chociaż może wcale nie taki nieporadny, skoro przyniósł oczekiwany efekt?

Z pozoru niepozorny i raczej nieśmiały Łukasz emanował jednak niezwykłym ciepłem i troską. Zaczął wpadać do nas coraz częściej, a chłopcy szybko go zaakceptowali i traktowali jak członka paczki. Moje samotne wieczory również odeszły w niepamięć…

Gdyby przed rokiem ktoś mi powiedział, co przyniesie przyszłość, uznałabym go za szalonego. A tu wystarczyło zaryzykować, powierzyć swój los siłom wyższym, ufając, że wiedzą, co dla nas najlepsze. Przyjąć do wiadomości, że kiedy fortuna się do nas uśmiecha, to niekoniecznie szyderczo.

Reklama

Wiktoria, 38 lat

Reklama
Reklama
Reklama