Reklama

Kiedy wybierałam się po psa z interwencji, wszyscy pukali się w czoło.

Reklama

– Chcesz wziąć pitbulla z pseudohodowli? – pytali z dezaprobatą. – Przecież ty nic nie wiesz o tym psie! To niebezpieczna rasa, a tu do tego jeszcze pies zaniedbany i po przejściach.

– Właśnie dlatego go adoptuję. – Byłam stanowcza. – Tego psa nikt nie chce, a jak pójdzie do schroniska, nie będzie miał szans na adopcję z taką przeszłością. Ja mam warunki, podwórko i dużo czasu.

Wiedziałam, że dam radę

Drako był niewykastrowanym samcem, który swojemu właścicielowi służył do celów rozpłodowych. Córka mojej znajomej, dziewczyna działająca w fundacji tropiącej rozmnażalnie zwierząt i ratującej psy i koty traktowane jak fabryki szczeniaków czy kociaków, powiedziała mi o ośmiu małych pitbullach do zabrania. Siedem szczeniąt plus wycieńczona kolejnymi ciążami sunia.

Zobacz także

– Ach, jest jeszcze jeden – przypomniała sobie Dora. – To samiec, bardzo ładny pies. Był ojcem wszystkich szczeniaków w tej pseudohodowli. Tylko jest jeden problem…

Problemem było to, że Drako całe swoje życie spędził w klatce tak ciasnej, że ledwie się mógł w niej obrócić. Był niewykastrowany, żeby mógł płodzić potomstwo, a to podnosiło jego poziom agresji. Ponoć tolerował tylko suczki. Po jednym spojrzeniu w jego stronę wiedziałam, że to będzie mój pies.

– Miała pani kiedyś do czynienia z pitbullami? – zapytała wolontariuszka fundacji. – To wymagająca rasa. Oczywiście piesek zostanie wykastrowany, ale nadal będzie wymagał treningu skoncentrowanego na wyeliminowaniu agresji. Na pewno sobie pani poradzi?

Odpowiedziałam twierdząco na oba pytania. Tak, wiedziałam, że dam radę i tak, kiedyś miałam pitbulla. Wiedziałam, na co się piszę. To mądre, energiczne zwierzęta, które rzeczywiście są bardzo dominujące i nieraz agresywne, ale jeśli się je odpowiednio wychowa i ułoży, potrafią być łagodnymi i pogodnymi towarzyszami zabaw nawet małych dzieci.

Drako przyjechał do mnie w swojej klatce. Warczał w niej i się kulił na zmianę.

– On nigdy nie był socjalizowany – powiedziała Dora. – Traktowano go jak rzecz, służył wyłącznie pomnażaniu dochodu. Nie zna spacerów ani głaskania… Biedny, prawda? Mam nadzieję, że uda się pani przekonać go, że z ludźmi można się zaprzyjaźnić.

Postrzegali go nieco inaczej niż ja

Wpuściłam Drako na spory, ogrodzony teren, gdzie miał budę, miski i zabawki, a potem po prostu weszłam tam do niego.

– Hej, mały, posiedzę tu trochę, dobrze? – zagadnęłam i usiadłam na tyle daleko, by nie czuł się zagrożony, ale na tyle blisko, by był zaciekawiony.

To była bzdura, że ten pitbull był agresywny. Może kiedyś rzucał się na kratę i szczekał, bo po prostu dostawał szału w ciasnej klatce. Kiedy zobaczył, że może biegać, obwąchiwać teren i wylegiwać się w słońcu, ani mu do głowy nie przyszło warczeć czy atakować kobietę w rogu jego kojca.

Po raz pierwszy podszedł i dał się pogłaskać po trzech dniach. Po pięciu chciał się przytulać, a po dwóch tygodniach biegał za piłką po całym ogrodzie, a kiedy pieliłam grządki, siadał obok mnie i usiłował podepchnąć swój wielki łeb pod moją dłoń.

Niestety, sąsiedzi postrzegali mojego psa nieco inaczej niż ja. Dla nich Drako był przedstawicielem rasy uznanej za niebezpieczną i otwarcie żądali, żebym… wzięła go na łańcuch.

– Mowy nie ma! – odmówiłam sąsiadce, która kiedyś sama trzymała psa na łańcuchu, aż interweniowała fundacja Dory.

– Mój teren jest ogrodzony, a na furtce wisi ostrzeżenie „Uwaga, zły pies”. O ile ktoś tu nie wejdzie nieproszony, to mój pies mu nic nie zrobi.

– Taaa? – Malinowska wzięła się pod boki. – A co jak na przykład kot kogoś z sąsiadów wejdzie na pani podwórko, ha? Przecież ten bydlak z miejsca go rozszarpie! Tego pani chce, tak?

Wiedziałam, że Drako nigdy nie miał do czynienia z kotami, więc nie mogłam ręczyć za jego reakcje. I rzeczywiście, okoliczne koty łaziły gdzie chciały i potrafiły prześlizgnąć się przez najmniejszą szczelinę w ogrodzeniu.

– No właśnie! Widzę, że do pani dotarło, że ma tu pani niebezpieczne zwierzę! – Sąsiadka aż promieniała satysfakcją na widok mojej niepewnej miny.

Mój Drako był potencjalnym zabójcą

Pokochałam mojego pitbulla, ale zaczęłam się zastanawiać, co zrobię, jeśli faktycznie jakiś kot wagabunda zechce pozwiedzać moje podwórko, a Drako się to nie spodoba.

Nie wiem, czy to było jakieś działanie pani Malinowskiej, złośliwa plotka czy co, ale kilka dni po tamtej wizycie miałam następną. Tym razem przyszła nastolatka z domu na końcu wsi. Wiedziałam, że przyjechała do dziadków na wakacje, które właśnie dobiegały końca.

– Dzień dobry, proszę pani, szukam kotki – przywitała się przez parkan. – Taka czarno–biała z plamką na lewym oku. Zniknęła przedwczoraj. Nie widziała jej pani?

– To kot twoich dziadków? – upewniłam się. – Jeśli tak, to nie martw się, wróci.

– Nie jest dziadków. Po prostu przychodzi do nas do domu i ja jej daję jedzenie, jak u nich jestem. Ale ona zawsze przychodziła na noc, spała ze mną… – Dziewczynkę wyraźnie coś męczyło. – Boję się, że może… no, że jakiś pies ją dopadł czy coś…

Nie mogłam tego nie skojarzyć z teorią Malinowskiej, jakoby mój Drako był potencjalnym zabójcą kotów. Doskonale wiedziałam, że we wsi wszyscy się znają i jedno głupio rzucone podejrzenie szybko może zamienić się w pewność.

– Nie widziałam twojej kotki, przykro mi. – Zakończyłam rozmowę.

To było rano i chociaż miałam całkowitą pewność, że zaginiona kotka nie była na moim terenie, to jednak przez cały dzień towarzyszył mi niepokój, że kiedy odgarnę krzaki albo wejdę na grządkę, znajdę małe ciałko. Czyż nie mówiono mi, że Drako tolerował tylko suczki? Niestety pitbulle są znane z tego, że przywiązują się do ludzi, ale wobec innych zwierząt są przeważnie niechętne, a nawet agresywne. Ostatecznie to rasa wykorzystywana do walk psów.

Wieczorem nieco się uspokoiłam i przestałam nerwowo sprawdzać, czy Drako czasem nie ma śladów krwi na pysku. Zaczęłam jednak rozmyślać, czy na pewno nie powinnam go jednak trzymać w zamknięciu.

Wybrała budę Drako

Około jedenastej w nocy usłyszałam, jak pies szczeka. Nigdy się tak nie zachowywał, spał grzecznie w budzie i witał mnie podskokami dopiero rano.

– Co jest, piesiu? – zapytałam, wychodząc do niego.

Był wyraźnie pobudzony. Kręcił się w kółko, odbiegał, oglądał się za siebie, wracał, znowu odbiegał.

– O co chodzi? – Ruszyłam za nim.

Pobiegł w stronę swojej budy, co chwila sprawdzając, czy podążam za nim. Nie rozumiałam, dlaczego mnie tam prowadzi. Kiedy podszedł bliżej, nie wszedł do środka, tylko stanął obok i czekał, aż ja coś zrobię. To było tak dziwne, że kucnęłam i zajrzałam do środka.

W budzie Drako, pitbulla z pseudohodowli, oskarżanego o mordercze instynkty… spokojnie leżała czarno–biała kotka i karmiła sześć dopiero co urodzonych kociątek. Tak, bezpańska kocica wybrała budę Drako jako najbezpieczniejsze miejsce do tego, by się okocić. A on nie dość, że jej na to pozwolił, to jeszcze pobiegł po mnie, bym się zajęła kocią rodziną!

Tej nocy Drako spał przy moim łóżku, a następnego dnia poszłam do sąsiadów z końca wsi powiedzieć im, że mogą zabrać ode mnie swoją kotkę.

– Jaka ona tam nasza! Przyłaziła tu, bo wnuczka ją dokarmiała. – Żachnęła się sąsiadka. – Ale możemy pomóc. Dobrze, że Amelka już pojechała. Zenek, ty wiesz, co masz zrobić. No, idźże z sąsiadką, tylko worek weź!

Poczułam, że blednę. Sąsiadka właśnie ustalała z mężem, że kocięta trzeba... zliwkidować! Natychmiast oznajmiłam, że nic z tego. Kotka i jej młode zostaną u mnie, aż będą gotowe, by je oddać w dobre ręce.

– A jak tam sobie chcecie. – Machnęła ręką sąsiadka. – My byśmy pomogli, ale jak nie, to nie.

Hopek – najlepszy kumpel

I tak zostałam przybraną mamą szóstki kociąt. Koteczkę nazwałam po swojemu – Mufcia, każde z małych też dostało imię. Ponieważ Mufcia konsekwentnie przenosiła w pyszczku swoje młode po trzech próbach umieszczenia ich w wielkim koszu w przedpokoju, w końcu przestałam je wyjmować z budy, którą najwyraźniej uznała za swój dom. Drako przeniósł się na stałe na dywanik koło mojego łóżka i śpi przy mnie każdej nocy. Za to dni spędza, pilnując kociej rodziny. Dzisiaj kocięta mają siedem tygodni i ciężko je utrzymać w jednym miejscu. Drako się z nimi bawi, pozwala im się gryźć po uszach i polować na swój ogon, maluchy dosłownie włażą mu na głowę i bywa, że tam zasypiają, a on leży z takim psim uśmiechem, bojąc się poruszyć. Mufcia ociera się o niego i mruczy jak traktor, najwyraźniej uważając go za wujka swoich dzieci.

Na kociaki mam już chętnych, Mufcia jest kotem wychodzącym, więc tylko zawiozę ją do sterylizacji i na szczepienia, a potem niech sobie eksploruje teren jak do tej pory. Zostawię nam też kociaka imieniem Hopek. Drako go wyraźnie faworyzuje spośród rodzeństwa i nie wyobrażam sobie, bym miała oddać do adopcji jego najlepszego kumpla. Coś czuję, że Hopek nie będzie długo szukał sobie legowiska. Myślę, że buda Drako będzie wystarczająco duża dla nich obu!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama