Reklama

Szczerze mówiąc, od dawna mam tej całej przyjaźni powyżej uszu. Najchętniej mocno potrząsnąłbym Baśką i przywołał ją do porządku, mówiąc: „Sorry, mała, od tej pory radzisz sobie sama. Mam dosyć ciągłego pocieszania cię i wysłuchiwania opowieści o kolejnym chłopaku”.

Reklama

Ale oczywiście tego nie zrobię, bo nie ma na świecie takiej drugiej jak ona… Ma w sobie to coś, co zauważa się dopiero od trzeciego wejrzenia. Znam ją od czasów podstawówki, więc owo urokliwe coś zdołałem zauważyć już z tysiąc razy, a ono co gorsza zdążyło wywrzeć na mnie kolosalne wrażenie. Żadna inna nie jest w stanie na dłużej go zaćmić. Może za mało się staram? Jednak co ja poradzę, że dałem się Baśce oczarować jako siedmiolatek i tak mi zostało do dzisiaj…?!

Kiedyś nosiłem za nią tornister, teraz siatki z zakupami. Pocieszam po kolejnym nieudanym romansie, wynoszę jej śmieci, podrzucam kanapki do pracy. Pamiętam o jej urodzinach, imieninach i innych ważnych uroczystościach. Chwalę, gdy odnosi sukcesy, ganię, jeśli coś sknoci (ale nie za mocno, bo się złości albo wpada w melancholię) i kupuję za nią prezenty na święta. Moja rola polega na łączeniu w jednej osobie funkcji pogotowia ratunkowego, mamusi, telefonu zaufania, kumpla oraz lokaja wiernego niczym pies.

Czy mi to odpowiada? Musi, ale tylko dlatego, że ją kocham. Tylko co mi po tym, skoro ona nie dostrzega we mnie materiału na chłopaka?

W czerwonej kiecce wyglądała obłędnie

– Witeczku, pójdziesz ze mną na wesele? Stach nawalił…

Zobacz także

– I zostałaś sama – domyśliłem się.

.Wpadłem życzyć jej tylko dobrej zabawy – i zamurowało mnie z wrażenia, gdy ją zobaczyłem w obcisłej czerwonej sukience.

– Wyglądasz pięknie – zachwyciłem się. – Ale nie pójdę z tobą.

– Dlaczego? Nie bądź taki, nie psuj mi imprezy – rzuciła, nawet nie odrywając spojrzenia od lustra.

– Ja ci psuję? Chyba żartujesz! To ten twój chłopak nawalił.

– Jesteś zły, że od razu cię nie zaprosiłam, tak? Przecież sam rozumiesz, nie możemy wszędzie chodzić razem.

– Rozumiem. Ale i tak nie pójdę. Mam już plany na wieczór.

– To coś nowego – zdziwiła się szczerze. – A jakie, jeśli mogę wiedzieć? Bo ubrany jesteś mało wyjściowo.

– Nigdzie nie wychodzę. Mam cztery filmy, kupiłem wór prażonej kukurydzy, piekę kurczaka… Właśnie! Muszę już iść, bo zaraz mi się przypali.

I wyszedłem, zostawiając ją z tym jej zdziwieniem przed lustrem.

Jednak tuż za drzwiami oparłem się o ścianę i wolno wypuściłem powietrze. Potem kolejny wdech i znowu wydech, i jeszcze raz…

O rany, ależ ona wyglądała w tej kiecce! Ten kolor! I to rozcięcie… Wdech i wydech. Tylko spokojnie. Ruszyłem do siebie. Pięć pięter i będzie dobrze, zapomnę, jak wyglądała. Naprawdę muszę z tym skończyć, bo inaczej zawału dostanę. Wdech i wydech.

Jak na bardzo bliskich przyjaciół przystało, mieszkamy naprawdę blisko siebie, a dokładnie w jednym bloku. Ona na piątym, ja na dziesiątym piętrze. To ona wpadła na pomysł, żebyśmy wykupili mieszkania w sąsiedztwie. Przekonała nawet moich rodziców do zaciągnięcia kredytu dla synka.

– Moich już namówiłam – zakomunikowała mi z triumfem w głosie.

Już ósme piętro. Wdech i wydech. Dla swojego dobra powinienem wyznać jej prawdę. Tylko jak?

Przez kawałek wieczoru obejrzałem dwa filmy i zjadłem pół worka prażonej kukurydzy, popijając ją piwem. Właśnie zabierałem się do kurczaka i kolejnego piwa, kiedy rozległ się dzwonek u drzwi.

I co? Nie dla mnie spokojny wieczór

Stała uśmiechnięta, podsuwając mi pod nos szampana.

– To dla ciebie. Impreza była do kitu, więc się zmyłam.

– Kurczak stygnie – przerwałem jej.

Weszła i usiadła w fotelu naprzeciwko mnie.

– Co się z tobą dzieje? – zapytała.

– Może dam ci kieliszek?

– Po co? I nie zmieniaj tematu. Naprawdę mnie martwisz. Masz dopiero dwadzieścia sześć lat i siedzisz przed telewizorem. Czy w ogóle masz jakąś dziewczynę?

– Yhy – odparłem, obgryzając udko i myśląc intensywnie. – Mam.

– Masz?! I czemu nic nie mówisz? Jaka jest? Od kiedy się spotykacie? Gdzie się poznaliście? – uspokoiła splątany język kilkoma kolejnymi łykami szampana.

– Jest niesamowita. Znam ją… No, już dość długo. Zamierzam się z nią ożenić. Jak najszybciej.

– No co ty? – zająknęła się, moja wiadomość wyraźnie nią wstrząsnęła. – W ciąży z nią jesteś czy co? Skąd taki pośpiech?

– Bo ją kocham i uważam, że nie ma na co dłużej czekać.

– Aha – mruknęła wyraźnie niezadowolona. – Czemu nic o niej nie słyszałam? Znamy się kopę lat, a ty ani mru-mru. Może ona nie istnieje? Wymyśliłeś ją, żeby mi zrobić na złość?

– Nie – uśmiechnąłem się złośliwie i rozerwałem skrzydełko. – Nie wymyśliłem. Ona jak najbardziej istnieje, a że nic o niej nie wiesz? Cóż, a co ty, Basiu, w ogóle o mnie wiesz? Przecież w tym naszym układzie to ty jesteś od gadania, a ja od słuchania i…

– I czemu ją przede mną chowasz? – przerwała mi jak zwykle i poruszyła się niespokojnie w fotelu. – Pewnie jest brzydka, co? Ale jeżeli ma dobre serce, to uroda jest mniej ważna, prawda? Tylko czemu jej nie znam? – patrzyła na mnie w dziwny sposób, chociaż może to bąbelki uderzyły jej do głowy.

Zamilkła na całe pięć minut. Przyglądała się, jak pożeram kurczaka. Może biła jakiś rekord?

– Poczęstujesz się? – zapytałem lekkim tonem, chcąc zmienić temat, choć wiedziałem, że nie znosi kurczaka.

– Nie… A może? – odpowiedziała bez przekonania i znowu zamilkła.

– A ja? Co będzie ze mną, jak się ożenisz? – wypaliła.

– A co ma być? – zabrałem się do skrzydełek (lubię je najbardziej, więc zawsze zostawiam na koniec).

– Kto będzie moim przyjacielem? Kto się będzie mną opiekował? Kto mnie wysłucha? Pocieszy?

– Nadal będę twoim przyjacielem, ale co do opieki, to faktycznie nie będziesz już mogła tak się mną wysługiwać jak do tej pory – uśmiechnąłem się.

Wymyśliła rozwiązanie…Nie ze mną te numery!

Wpatrywała się we mnie wyraźnie zszokowana.

– Posłuchaj, już wiem. Skoro musisz się ożenić, to ożeń się ze mną! – wykombinowała na poczekaniu i bardzo z siebie zadowolona rozparła się w zabytkowym fotelu mojej babci. – Dobrze to wymyśliłam, prawda?

– Chyba sobie kpisz? Do końca życia musiałbym za ciebie sprzątać, robić obiady, kupować prezenty dla twoich rodziców. Nie ma mowy! Poza tym na żonę to ty się nadajesz tak samo jak na zakonnicę. A ja mam pewne wymagania wobec towarzyszki życia!

– Jakie? – zapytała zaskoczona.

– Chcę partnerki, nie wariatki. Może jestem naiwny, ale nie głupi. Nigdy mnie nie słuchasz, a może ja też mam jakieś problemy, wątpliwości, może potrzebuję rady? Co? Świat nie kręci się tylko wokół ciebie.

Spojrzała na mnie, jakby mi nagle wyrosły czułki zamiast uszu.

– Ty rady? Mógłbyś otworzyć biuro porad. Zresztą chyba już takie posiadasz – wypaliła i nagle zreflektowała się. – Jesteś najbardziej samowystarczalnym człowiekiem, jakiego znam. Dlatego będziemy wspaniałą rodziną: najbardziej bezradna kobieta i najbardziej samodzielny facet.

– Ta… Jasne! – parsknąłem. – A widzisz siebie w roli matki? W rodzinie, wcześniej czy później, pojawiają się dzieci. Niemowlaki. Takie małe wrzeszczące stworzenia, które ciągle czegoś chcą, ale nie umieją o siebie zadbać.

Czyżby dla odmiany stała się zazdrosna?

Zapadła cisza. Basia wstała i zaczęła krążyć po pokoju. Niektórym chodzenie pomaga w myśleniu.

– Trudne pytania zadajesz. W ogóle strasznie się ostatnio trudny zrobiłeś. To przez tę twoją… jak jej tam? – spytała oskarżycielsko i nagle usiadła naprzeciwko mnie. – No więc, przyznaję, na razie nie widzę siebie w roli matki. Tylko na razie, zaznaczam, bo mnie zaskoczyłeś. Ale obiecuję, że się zmienię. Jak Boga kocham! Będę myła okna, odkurzała, gotowała i piekła ciasteczka! Nauczę się zmieniać pieluchy i tak dalej, tylko wannę mógłbyś ty przejąć.

– Co cię tak wzięło? Mój ślub to nie koniec świata – rzuciłem od niechcenia.

– Koniec! – jęknęła i klapnęła na powrót w fotelu. – Właśnie zdałam sobie z tego sprawę. Bo wiesz… Ja… No niech to diabli! Ja cię kocham – wyznała tonem zawstydzonej dziewczynki.

– Mam w to uwierzyć?! – parsknąłem szyderczo. – Wymykam ci się z rąk, więc nagle odkrywasz, że mnie kochasz. Nie myślałem, że jesteś aż tak wyrachowana!

– Bo nie jestem – wyraźnie się zasmuciła. – Po prostu wiem, że tylko ze mną będziesz szczęśliwy. Dorastaliśmy razem, ja znam każdą twoją tajemnicę, a ty moją. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Ty poukładany, ja roztrzepana, ty odpowiedzialny, ja zabawna, ty…

Wściekłem się na całego.

– Kochasz mnie, tak?! – wrzasnąłem. – I jednocześnie co rusz w twoim życiu pojawia się jakiś nowy facet!

– To palanty, oni się nie liczą! – zapewniła, upijając łyk wody z cytryną.

– Dla mnie się liczą – warknąłem mało przyjaźnie. – Ktoś tam powiedział, że przyjaźń to jedna dusza w dwóch ciałach, a miłość to dwie dusze w jednym ciele. Doszedłem do wniosku, że w naszym wypadku, jakkolwiek bym liczył, tych ciał jest zdecydowanie za dużo.

– To znaczy, żądasz wierności?

– Żądam!

– I chciałbyś ze mną, no wiesz…

Zsunęła się na skraj fotela i zmysłowo oblizała karminowe usta.

– Tak, chciałbym – przyznałem się.

– A jak ci się spodoba, to się ze mną ożenisz? – zmrużyła oczy.

– A co to, sprzedaż wiązana?

– Muszę wiedzieć – upierała się. – Już masz moją duszę, a jak jeszcze weźmiesz ciało, a potem ożenisz się z tą, jak jej tam, to co mi zostanie?

– Z Baśką – sprecyzowałem.

Zaskoczyła po jakiejś minucie.

– Baśką? Ona ma tak samo na imię jak ja? I jest niesamowita… I znasz ją długo?… Zaraz, zaraz… – przyjrzała mi się uważnie, po czym wybuchnęła śmiechem. – Przecież to ja!

– No właśnie – spoważniałem.

Długo mierzyliśmy się wzrokiem w całkowitym milczeniu.

– Znaczy, że mi się oświadczasz? – zapytała w końcu. – A jeśli odmówię?

– To cię wyrzucę i nigdy więcej nie wpuszczę. I nie będę się z tobą kochał. Nigdy, choćbyś mnie o to błagała.

– Przekonałeś mnie!

Co będę dużo mówił. Noc z Basią była taka sama, jak ona – niesamowita. A kiedy leżeliśmy obok siebie, marząc o wspólnej przyszłości, moja dziewczyna otarła się o mnie i poprosiła słodko:

Reklama

– Czy oprócz czyszczenia wanny mógłbyś też ewentualnie szorować klozet? I śmieci czasami też mógłbyś wyrzucać, kochanie, co?

Reklama
Reklama
Reklama