Reklama

Próbowałem ułożyć sobie życie w Polsce. Nie było tak, że od razu porzuciłem nasz kraj i pojechałem w poszukiwaniu zawodowego szczęścia do Anglii. Nie, wcale nie. Pracowałem w różnych miejscach: w pizzerii, w mieszalni farb, w hurtowni butów. Moich rodziców nie było stać, żeby pomagać mi w utrzymaniu się w mieście, więc musiałem studiować zaocznie. Oczywiście, jednocześnie pracowałem.

Reklama

Myślałem, że przemęczę się na tych niskopłatnych posadach i jak tylko zrobię dyplom, to znajdę coś lepszego. Tego czegoś lepszego szukałem przez pół roku. W końcu straciłem cierpliwość i skończyły mi się pieniądze, więc znów musiałem wziąć taką pracę, jaką podsunął los.

Wtedy postanowiłem wyjechać

Oferta była dość ciekawa. Miałem sprzedawać części do ciężarówek. Warunki były takie, że zakładam firmę i pracuję na swoim z prowizją od sprzedaży. Ile wypracuję, tyle mam. Niestety, nie było mowy o żadnym płatnym chorobowym. Ale postanowiłem zaryzykować. Wyliczyłem sobie, że jeśli będę pracował 10–11 godzin dziennie, to zarobię tyle, że opłacę sobie mieszkanie, starczy na wyżywienie oraz jakąś rozrywkę od czasu do czasu. Byłem dobrej myśli.

Niestety, polska rzeczywistość podcięła mi skrzydła. W firmie nie dostałem swojego samochodu, więc musiałem brać taki, jaki akurat był wolny. A że czasem nie było żadnego, to klienci czekali, złościli się i w końcu rezygnowali z zamówień. Swoje auto dostałem po trzech miesiącach, ale było tak stare, że ciągle się psuło. A o każdą naprawę trzeba było prosić się w centrali. Odpowiedź przychodziła po dwóch, trzech dniach od zgłoszenia awarii. W te dwa, trzy dni siedziałem i nic nie robiłem. Uciekały pieniądze. W końcu szlag mnie trafił i doszedłem do wniosku, że się marnuję. Wtedy właśnie postanowiłem wyjechać z kraju.

Znałem angielski na tyle dobrze, że udało mi się zatrudnić jako sprzedawca w sklepie z butami w Londynie. Pomogło mi doświadczenie przywiezione z Polski. I muszę przyznać, że tu zupełniej inaczej traktuje się człowieka. Płacili nam bardzo dobrze, za wysoką sprzedaż były premie. Szybko dałem się poznać jako rzetelny pracownik. Wyróżniałem się sumiennością i zaangażowaniem. Sam się dziwiłem, że ci Angole tacy nieruchawi i tacy mało z tej pracy zadowoleni. Zresztą, chyba mnie nie lubili, bo kiedy któryś z nich coś zawalił, to szef pouczał go i pokazywał na mnie:

Zobacz także

– Weź się, chłopie, w garść, popatrz na Marka, jak pracuje. Wszyscy moglibyście być tak zaangażowani – upominał ich po angielsku, kulturalnie, ale zdecydowanie.

Szef często mnie chwalił i sięgał po mój przykład, przywołując do porządku resztę załogi. Mimo to naprawdę się zdziwiłem, kiedy po pięciu miesiącach zaproponował mi stanowisko kierownika sklepu.

– Jeszcze nie miałem u siebie kogoś, kto pracowałby z takim zaangażowaniem. Chciałbym, żebyś poprowadził sklep. Dasz radę? – zapytał mnie któregoś dnia.

A mnie mowę odebrało. Otworzyłem usta i nie potrafiłem nic powiedzieć.

– Wiedziałem, że się zgodzisz – zaśmiał się rubasznie.

Tu mnie docenili

No i zostałem kierownikiem sklepu. Pracowało mi się na tym stanowisku bardzo dobrze. Czułem, że się spełniam, że w końcu wykorzystuję moje zdolności. W Polsce zrobiłem przecież dyplom właśnie z zarządzania. Szło mi naprawdę nieźle. Usprawniłem działanie sklepu, wprowadziłem kilka zmian, które spowodowały wzrost przychodów. Po czterech miesiącach otrzymałem podwyżkę. Kiedy szef powiedział mi, że dostanę więcej pieniędzy, znów nie mogłem w to uwierzyć. Z Polski wywiozłem przeświadczenie, że nie ma pracodawcy, który nie chciałby cię wykorzystać. Że podwyżki dostaje się tylko po długiej walce albo po uniżonych prośbach.

Wszystko szło wspaniale. Gdybym tylko tak nie tęsknił za domem. I gdyby w domu tak nie tęsknili za mną. Zwłaszcza mama, której byłem jedynym synem. Miałem dwie siostry, ale one były bliżej z tatą. Mamie łamał się głos za każdym razem, jak do niej dzwoniłem.

– A dobrze ci tam? – pytała.

– Dobrze, mamo, nawet bardzo! – odpowiadałem z entuzjazmem.

– Beze mnie ci dobrze? – żartowała, choć w jej głosie pobrzmiewał smutek.

– Oj, mamo, przecież wiesz.

– No wiem, wiem. Ale jeść mógłbyś lepiej. Widziałam zdjęcia. Chudyś! Pewnie za dużo pracujesz.

Tak wyglądały te nasze rozmowy. Po każdej z nich długo dochodziłem do siebie. Mama urodziła mnie późno, więc teraz już dochodziła siedemdziesiątki. Robiła się z niej babcia, która potrzebowała coraz więcej opieki i bliskości syna. „No cóż. Coś za coś” – ciężko wzdychałem i wracałem do swoich zajęć.

Taka okazja może się nie powtórzyć

Przez cały rok właśnie praca była dla mnie w Anglii wszystkim. Nie spotykałem się ze znajomymi, nie chodziłem na miasto, tylko pracowałem. Uczyłem się zarządzania już nie tylko w teorii, ale w praktyce. W końcu nawet zacząłem zajmować się księgowością sklepu.

Było mi z tym dobrze, dopóki któregoś dnia nie zadzwonił do mnie facet, który pracował w firmie poszukującej dobrych pracowników na zlecenie innych firm. Powiedział mi, że sieć sklepów z obuwiem szuka menadżera. Nie było mi źle u mojego szefa, ale połechtało mnie to, że zostałem zauważony i chciałem zobaczyć, jak będzie wyglądała taka rozmowa. Poszedłem.

Nie byłem nawet zdenerwowany. Lubiłem dotychczasowe zajęcie i wcale nie czułem presji, żeby je zmieniać. Za to ludzie z tej sieciówki, którzy prowadzili ze mną rozmowę kwalifikacyjną, nie kryli dobrego zdania o mnie i poważnego zainteresowania zatrudnieniem mnie w swojej firmie. Znów okazało się, że w normalnym świecie, jeśli jesteś dobry, sumienny, to cię docenią. To było przyjemne.

Długo rozmawialiśmy o tym, co miałbym robić, gdybym się u nich zatrudnił. Czułem się doceniony i kuszony. Zwłaszcza, gdy padła suma, za którą miałbym pracować. Była naprawdę przyzwoita. A do tego chcieli, żebym zajął się znacznie większym sklepem niż ten, którym kierowałem do tej pory. Sklepem, który miał dopiero powstać, więc stworzyłbym go od samego początku. Ciekawe wyzwanie. Ale i tak się wahałem, bo nie chciałem tak wystawić mojego dotychczasowego szefa. Powiedziałem im to, oczywiście.

– To bardzo szlachetne z pana strony – powiedział starszy pan, który przedstawił się jako koordynator sieci sprzedaży. – To powoduje, że tym bardziej nam na panu zależy. Ale zrozumiemy pana odmowę i nikt nie będzie się czuł urażony. Mieliśmy tylko wrażenie, że skusi pana okazja powrotu do kraju – uśmiechnął się.

– Że co, proszę? Nie rozumiem… – naprawdę nie wiedziałem, o czym on mówi.

– No, do Polski. Do Warszawy. To chyba niedaleko miejsca, w którym się pan urodził.

– Proszę mi wybaczyć, ale dlaczego miałbym jechać do Warszawy?

– Bo tam właśnie otwieramy sklep, którym miałby pan kierować – on też był teraz zdziwiony.

– Czyli miałbym pracować dla was w Warszawie?

– A nie powiedzieliśmy panu tego jeszcze? – spojrzał na mnie, a potem na swoją koleżankę.

– Wydawało mi się, że tak, ale może rzeczywiście uznaliśmy, że to już panu wiadomo – dodała kobieta, a mnie zrobiło się gorąco i straciłem całą pewność siebie, którą miałem do tej pory.

– Nie, nie było mi wiadomo… – wydukałem pełen napięcia.

Mężczyzna się uśmiechnął, bo właśnie zorientował się, że przyjąłem jego ofertę.

– To co? Chyba nie ma co dłużej negocjować. Witamy na pokładzie – podał mi rękę nad stołem, przy którym siedzieliśmy, a ja ją uścisnąłem.

Najważniejsze, że wracam do rodziny

Byłem w szoku. Dostałem od nich przed wyjściem dokumentację, potrzebne kontakty i wypisaną na kartce datę kolejnej z nimi rozmowy. Już o konkretach, bo pracę przyjąłem. Zapisali mi wszystko i śmiali się z mojego rozkojarzenia. A ja naprawdę byłem w szoku. Nie wiedziałem, że coś takiego może mi się przydarzyć. No cóż, marzenia się spełniają, ale… poza naszym krajem. Musiałem zatrudnić się w angielskiej firmie, żeby móc żyć godnie w swoim kraju. Zasmuciła mnie ta myśl, ale tylko na chwilę, bo zaraz pomyślałem o domu. O tym, że wracam do mamy. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do niej.

– No cześć, mamo – powiedziałem weselej nawet niż chciałem.

– Jezus Maria, synku, a coś ty taki radosny. Co się stało? – zapytała.

Reklama

– Usiądź, proszę. Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia…

Reklama
Reklama
Reklama