„W lesie spotkałam byłego i moje serce zadrżało. Był jak stary robaczywy grzyb, którego nie da się już oczyścić”
„Rozstaliśmy się kilka lat temu. Było w tym tyle gniewu, krzyków, wyzwisk – słów, których nie da się cofnąć, chociaż czasem bardzo bym chciała. I niby nienawidzę go za tamten dzień, za to, że zostawił mnie z poczuciem, że jestem nic niewarta, jednak, gdy mijam te same drzewa, czuję w sercu coś na kształt tęsknoty”.

- Redakcja
Trzydziestka to niby taki wiek, w którym powinnam czuć się już dorosła, stabilna, pogodzona ze sobą i światem. A ja? Ja wciąż uciekam. Uciekam przed ludźmi, przed pytaniami, przed własnymi wspomnieniami. Dlatego znowu przyszłam do lasu. Tutaj cisza jest inna niż gdziekolwiek indziej – przyjemna, jakby oplatała mnie niewidzialną pajęczyną. Każdy krok na miękkim mchu brzmi jak zwolniony oddech, a zapach igliwia koi bardziej niż najdroższe perfumy.
Mówią, że ludzie chodzą do lasu po grzyby, na spacer, dla zdrowia. Ja przychodzę tu, żeby nie słyszeć samej siebie. A jednocześnie to właśnie tutaj najgłośniej słyszę echo przeszłości. Bo przecież kiedyś nie chodziłam tu sama. Byliśmy razem – ja i Kamil. On zawsze udawał, że się zna na wszystkim. Że odróżnia maślaka od podgrzybka, że wie, gdzie rosną najdorodniejsze jagody. W rzeczywistości gubił się w tych dróżkach szybciej niż dziecko na targu. A ja, na przekór, prowadziłam nas wciąż dalej, śmiejąc się z jego bezradności. Śmiech… jak dawno go w sobie nie słyszałam...
Rozstaliśmy się kilka lat temu. Było w tym tyle gniewu, krzyków, wyzwisk – słów, których nie da się cofnąć, chociaż czasem bardzo bym chciała. I niby nienawidzę go za tamten dzień, za to, że zostawił mnie z poczuciem, że jestem nic niewarta… a jednak, gdy mijam te same drzewa, czuję w sercu coś na kształt tęsknoty. Jakby wspomnienia były bardziej żywe niż teraźniejszość. Może dlatego wracam tutaj, żeby sprawdzić, czy jeszcze pamiętam tamtą siebie. A może, żeby wreszcie odważyć się spojrzeć prawdzie w oczy.
Próbowałam ukryć emocje
Szłam leśną ścieżką, unosząc wzrok ku koronom drzew, kiedy nagle usłyszałam trzask gałęzi. Zamarłam. Początkowo pomyślałam, że to sarna albo zając, ale po chwili dostrzegłam sylwetkę. Zrobiło mi się gorąco, jakby nagle ktoś przyłożył mi rozżarzone żelazo do karku. To był on. Kamil. Stał kilka metrów przede mną, trzymając w ręku koszyk na grzyby. Tak samo jak kiedyś, tylko włosy miał krótsze, a w spojrzenie mniej beztroskie.
– Ola? – jego głos zabrzmiał dziwnie, jakby nie dowierzał.
– No proszę… – uniosłam brew. – Zgubiłeś się znowu? Jak za dawnych czasów?
Zobaczyłam, jak kąciki jego ust unoszą się lekko, ale zaraz potem odciął się chłodnym tonem:
– A ty dalej potrafisz popsuć każdą chwilę swoją gadaniną.
Serce zaczęło mi bić szybciej, choć próbowałam ukryć emocje. Patrzyłam na niego, jakbym chciała sprawdzić, czy to naprawdę on. Przecież minęło tyle lat, a ja wciąż reagowałam na jego obecność tak samo – nerwowo, gwałtownie.
– Nie wiedziałam, że las to twoja trasa. Zawsze wolałeś kanapę i telewizor – powiedziałam z drwiną, a w środku poczułam ukłucie niepokoju.
– Czasy się zmieniają – odparł sucho, jakby każde słowo kosztowało go za dużo. – A ty? Dalej robisz ludziom wykłady na każdym kroku?
Zacisnęłam usta. Powinnam była odejść i nie wdawać się w tę wymianę zdań, ale coś mnie trzymało. Jakby niewidzialna siła kazała mi stać i walczyć o ostatnie słowo. W mojej głowie aż huczało: „Dlaczego zawsze tak reagujemy? Dlaczego nawet po latach każde spotkanie brzmi jak kłótnia, jak niedokończona bitwa?”. Spojrzałam mu prosto w oczy i przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że też się waha. Ale zaraz na jego twarzy pojawiła się ta stara, znana mi maska obojętności.
– Nie zatrzymuję cię – powiedział. – Pewnie masz kogoś ważniejszego, kto czeka.
Zaskoczył mnie tym zdaniem, choć próbowałam nie dać po sobie nic poznać.
– A ty? – rzuciłam ostro. – Znalazłeś w końcu kogoś, kto znosi twoje humory?
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak dawni przeciwnicy, którzy wciąż nie potrafią odłożyć broni.
Dumę trzymałam jak tarczę
– Widzę, że dalej nie umiesz sobie darować wbijania szpilek – Kamil westchnął, ale w jego głosie nie było rezygnacji, tylko chłodna kpina. – Nic się nie zmieniłaś.
– A ty się zmieniłeś? – uniosłam głos, nim zdążyłam się powstrzymać. – Dalej udajesz, że jesteś ofiarą, podczas gdy to ja musiałam podnosić się po wszystkim.
Zmrużył oczy, a jego palce zacisnęły się na uchwycie koszyka.
– O, zaczyna się. Ola i jej wielka historia cierpienia. Zawsze dramatyzowałaś. Zawsze ty najbardziej poszkodowana.
– Nie dramatyzowałam! – wybuchłam. – Kiedy potrzebowałam, żebyś był obok, miałeś ważniejsze sprawy! Pamiętasz? Ja walczyłam o codzienność, a ty… ty wtedy odszedłeś.
Na jego twarzy pojawił się cień, ale szybko ukrył go pod szyderczym uśmiechem.
– Bo kto by wytrzymał z tobą? Każdy dzień był walką. Ciągle chciałaś, żebym czytał w twoich myślach i domyślał się, co masz na sercu. A jak nie, to krzyk.
– Krzyk? – poczułam, jak serce ściska mi się w gniewie. – To było wołanie o ciebie! Ale ty byłeś zbyt zajęty, żeby to usłyszeć.
– I znowu to samo – Kamil potrząsnął głową. – Wszystko moja wina. Ty święta, ja potwór.
Przez sekundę miałam ochotę podejść i walnąć go pięścią w pierś, żeby poczuł, ile bólu noszę w sobie. Ale zamiast tego wyprostowałam się i spojrzałam mu w oczy.
– Może dlatego, że nigdy nie miałeś odwagi przyznać się do winy. Ani razu.
Milczał przez chwilę, a potem prychnął.
– Chyba zapominasz, że nie byłem jedynym, który wtedy zawalił. Ty też potrafiłaś zranić. Wbijasz słowa ostrzejsze niż nóż i jeszcze udajesz, że to tylko obrona.
Poczułam, jak drży mi podbródek, ale nie chciałam, żeby widział moje łzy. Dumę trzymałam jak tarczę, choć każde jego słowo wbijało się we mnie jak strzała. Dlaczego to wciąż tak bolało? Dlaczego nawet po latach nadal miało znaczenie, co on o mnie myśli? Stałam naprzeciwko niego, zbyt dumna, by ustąpić i zbyt poraniona, by odpuścić.
Poczułam, jakby czas się cofnął
Napięcie między nami wisiało jak gęsta mgła, którą dałoby się kroić nożem. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, wbić kolejną szpilę, ale nagle zapadła cisza. Zamiast gniewnych słów rozległ się tylko śpiew ptaków i szelest liści poruszanych lekkim wiatrem. Kamil spuścił wzrok, a ja odetchnęłam głębiej. W tej ciszy coś się poluzowało.
– Pamiętasz… – odezwał się niespodziewanie. – Jak wtedy zgubiliśmy koszyk grzybów?
Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale obraz sprzed lat sam wrócił. Koszyk pełen podgrzybków, moje okrzyki triumfu i on – brodzący w błocie po kolana, z miną, jakby zaraz miał umrzeć ze złości.
– Jak mogłabym zapomnieć – parsknęłam. – Wlazłeś w bagno jak jakiś amator i jeszcze kazałeś mi cię ratować.
Kamil uniósł brwi.
– Bo ty, wielka znawczyni lasu, prowadziłaś nas wprost w tę kałużę.
– Kałużę? – roześmiałam się. – To było bagno! Prawie cię wciągnęło, a ja musiałam wyrwać cię za rękę, cała ubłocona od stóp do głów.
– I darłaś się wtedy tak, że echo niosło się po całym lesie – dodał z rozbawieniem. – Pamiętam, jak jakiś starszy grzybiarz patrzył na nas jak na wariatów.
Śmiech wyrwał się ze mnie, choć jeszcze chwilę wcześniej byłam wściekła. To było dziwne uczucie – pozwolić sobie na chwilę lekkości w jego obecności.
– I koszyk został w bagnie – powiedziałam, ocierając oczy. – A tyle się napracowaliśmy.
– Nie koszyk był najważniejszy – mruknął, jakby bardziej do siebie niż do mnie.
Zaskoczył mnie tym, ale udawałam, że nie dosłyszałam. Lepiej było zatrzymać się na tym wspomnieniu, półżartobliwych docinkach i śmiechu, niż znowu rozdrapywać stare rany. Przez moment poczułam się tak, jakby czas się cofnął. Jakbyśmy byli tamtą parą sprzed lat – kłócącą się, ale też potrafiącą śmiać się z własnej głupoty. I to było niebezpieczne. Bo nagle znów zatęskniłam.
Nie mogłam mu wybaczyć
Usiedliśmy na chwilę na zwalonej kłodzie. Nie wiem, kto pierwszy zaproponował, żeby przystanąć – może oboje poczuliśmy, że ten śmiech, choć krótki, coś w nas poruszył i trzeba było odsapnąć. Kamil odłożył koszyk obok siebie i długo patrzył w ziemię. W końcu powiedział cicho:
– Ola… ty mnie wciąż nienawidzisz?
Zamarłam. Pytanie zawisło między nami jak ciężar, którego nie umiałam unieść.
– To nie jest takie proste – odpowiedziałam wymijająco. – Nienawiść… to duże słowo. Ale tak, bywały dni, kiedy życzyłam ci wszystkiego najgorszego.
Uniósł na mnie wzrok. W jego oczach mignęło coś, czego nie potrafiłam nazwać – może żal, może tęsknota.
– Myślałem, że z czasem odpuścisz. Że zapomnisz.
– Zapomnieć? – głos mi się załamał. – Jak można zapomnieć, że zostawiłeś mnie w momencie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam?
– Ola… – zaczął, ale przerwałam mu gwałtownie.
– Nie było cię, kiedy walił mi się świat. Zniknąłeś, jakby wszystko było moim problemem, moim dramatem, a nie naszym wspólnym życiem!
Odwróciłam się, żeby nie widział, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam być twarda, ale z każdym słowem coś mnie załamywało.
– Wiesz… – odezwałam się po chwili ciszy. – Czasem myślę, że bardziej niż samej straty nie mogę ci wybaczyć tego uczucia pustki, jakie po tobie zostało. Bo przecież pamiętam też dobre chwile. Tyle ich było. I właśnie dlatego to tak cholernie boli.
Kamil nie odpowiedział od razu. Zdjął czapkę i przesunął dłonią po włosach, jak zawsze, gdy był spięty.
– Nigdy nie byłem dobry w mówieniu o tym, co czuję – przyznał w końcu. – Ale to nie znaczy, że mi nie zależało.
Zacisnęłam pięści. Część mnie chciała uwierzyć, a część krzyczała, że to tylko puste słowa. Las milczał razem z nami, jakby czekał, kto pierwszy odważy się powiedzieć prawdę.
Poczułam dziwną ulgę
Siedzieliśmy wciąż na tej samej kłodzie, jakby czas się zatrzymał. Nikt nie miał odwagi wstać ani przerwać tej dziwnej, ciężkiej ciszy. Tylko ptaki gdzieś nad nami śpiewały wbrew wszystkiemu, jakby chciały udowodnić, że świat idzie dalej, niezależnie od naszych poranionych serc. Kamil odchrząknął, a jego głos zabrzmiał niepewnie, prawie szeptem:
– Wiesz… żałuję. Naprawdę żałuję niektórych słów, które wtedy padły. Takich, których nie da się cofnąć.
Spojrzałam na niego uważnie. W jego twarzy nie było kpiny, tylko zmęczenie i coś na kształt skruchy. Moje serce zabiło szybciej.
– Nie tylko ty raniłeś – odpowiedziałam powoli. – Ja też mówiłam rzeczy, których dziś się wstydzę. Byłam wściekła, osaczona… i chciałam, żebyś poczuł ten sam ból.
Na jego ustach pojawił się blady uśmiech, smutny, bez radości.
– No cóż, udało ci się. Czułem. I chyba wciąż trochę czuję.
Poczułam, że robi mi się duszno. Bo przecież to była prawda – oboje mieliśmy swoje winy. Oboje zniszczyliśmy coś, co kiedyś było piękne.
– To dziwne – mruknęłam po chwili. – Siedzimy tu, po latach i nadal rozmawiamy tak, jakbyśmy dopiero wczoraj się rozstali.
– Może dlatego, że tak naprawdę nigdy tego nie domknęliśmy – odpowiedział. – Zostawiliśmy wszystko w połowie, jak porzucony dom w środku budowy.
Spojrzałam w dal, na ścieżkę ginącą między drzewami. Miał rację. Może właśnie dlatego spotkanie bolało i koiło jednocześnie.
– Ale wiesz, Kamil – powiedziałam cicho – domy nie zawsze da się dokończyć. Czasem lepiej pozwolić, żeby zarosły chwastami.
Kiwnął głową, jakby rozumiał. Nie próbował przekonywać mnie do niczego, nie obiecywał, że mogłoby być inaczej. I w tym milczeniu było coś, co dziwnie rozbroiło napięcie. Przez chwilę siedzieliśmy obok siebie bez słów. I choć wiedziałam, że między nami nigdy już nie będzie powrotu, poczułam ulgę – jakby ciężar, który dźwigałam latami, choć trochę zelżał.
W głowie miałam mętlik
Wstałam pierwsza. Potrzebowałam ruchu, oddechu, przestrzeni między sobą a Kamilem. On też podniósł się z kłody, ale nie próbował iść obok mnie – jakby wiedział, że teraz muszę odejść sama. Ścieżka prowadziła mnie ku wyjściu z lasu, a każdy krok wydawał się cięższy niż poprzedni. W głowie miałam mętlik. Nie wiedziałam, czy to spotkanie było dobre, czy złe. Z jednej strony wróciły stare rany, rozcięte na nowo słowami, które znów ukłuły mnie w samo serce. Z drugiej – śmiech, ten jeden krótki moment lekkości, obudził we mnie coś, co uważałam za martwe.
Zatrzymałam się na chwilę i odwróciłam. Kamil stał dalej, patrzył w ziemię, jakby sam walczył ze swoimi demonami. Nie pomachałam, nie pożegnałam się. Nie chciałam gestów, które mogłyby coś sugerować. Po prostu ruszyłam dalej, zostawiając go między drzewami – tak, jak kiedyś zostawiłam go w swoim życiu. Las kończył się nagle, ustępując miejsca polanie. Światło słońca uderzyło mnie w twarz i zamrugałam, jakby budząc się z dziwnego snu. Poczułam, że coś się we mnie poluzowało. Może nie pojednałam się z nim, ale pojednałam się z własnymi wspomnieniami.
Zrozumiałam, że dawne uczucia nigdy do końca nie umierają. One zostają – w zakamarkach serca, w śmiechu, który potrafi jeszcze czasem uciec mimo woli. Ale to nie znaczy, że można do nich wrócić. Niektóre drogi, nawet jeśli wciąż widoczne między drzewami, prowadzą tylko w przeszłość. Odeszłam więc, niosąc w sobie mieszaninę ulgi i smutku. A może to właśnie był początek pogodzenia się z tym, co było.
Aleksandra, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Z naszego wspólnego konta zaczęły znikać drobne kwoty. Gdy zabrakło na czynsz, żona zdradziła mi swój sekret”
- „Po rozwodzie mąż zostawił mi dziecko i puste konto. Gdy stanęłam na nogi, nagle chciał zgrywać miłego tatusia”
- „Od lat grałam idealną córkę, ale miałam ochotę krzyczeć. Za maską grzecznej dziewczynki ukrywałam brzydkie tajemnice”