„W lodówce pusto, a mąż kupuje nowe narzędzia. Jeszcze trochę i tego małżeństwa nie naprawią żadne kombinerki”
„Początek końca zaczął się w sobotę rano. Szymon oglądał bajki, Lena bawiła się kredkami, a ja z kubkiem kawy zeszłam do garażu po worek z praniem. I wtedy ją zobaczyłam. Leżała na stole warsztatowym, jeszcze w folii, z przyczepioną cenówką: 369 zł. Multiszlifierka. Jeszcze jedna. Czwarta? Piąta? Wzięłam ją do ręki jak jakiś dowód zbrodni. – Tomek!!! – wrzasnęłam”.

- Redakcja
Czasem sobie myślę, że moje życie to taki niekończący się paragon z Biedronki. Długa lista drobiazgów, których nikt nie zauważa, ale jak przychodzi do płacenia, to wychodzi z tego mała katastrofa.
– Dzieci, cicho! – syknęłam przez zaciśnięte zęby, stojąc przy kasie, próbując policzyć, czy zmieścimy się w tych przeklętych 82 złotych, które zostały na karcie do końca tygodnia. – Nie, Lena, nie dziś. Nie bierz jogurtu. Może następnym razem.
Jogurt wrócił na półkę. Taki z Elsą. Lena się rozpłakała. Szymon zaczął warczeć pod nosem, że jego koledzy codziennie dostają Kinder Bueno. A ja? Ja próbowałam zachować godność, licząc grosze i ignorując spojrzenia ludzi w kolejce.
Nie podobało mi się to
Wróciłam do domu z siatką, w której był chleb, margaryna, dwa jajka, mleko i samotne jabłko. Tomek już był. Jak zwykle. W drzwiach już uśmiechnięty od ucha do ucha.
– Zgadnij, co kupiłem? – zapytał, a ja od razu wiedziałam, że zgadywać nie chcę.
– Tylko nie mów, że kolejne narzędzie… – powiedziałam zmęczonym głosem, stawiając siatkę na stole.
– Ale to nie byle co! Klucz dynamometryczny! Promka była, stówa taniej!
Stówa. Na jogurty dla Leny na dwa miesiące. Na dwie paczki pieluch. Na coś dla mnie – choćby zwykłą bluzkę, która nie pamięta czasów ciąży.
– Karolina, nie patrz tak. Przyda się. Ty się nie znasz.
– Jasne – burknęłam i poszłam do łazienki, zamknąć się na chwilę.
Później, przy kawie, powiedziałam o tym Basi.
– On znowu coś kupił – zaczęłam, nie kryjąc frustracji.
– Karola… ty naprawdę masz świętą cierpliwość. Ja bym już eksplodowała.
– A co mam zrobić? Przecież nie chcę awantury przy dzieciach. Ale już naprawdę nie daję rady. Wiesz, ile razy w tym miesiącu coś „musiał” kupić? Wiertarka udarowa, pistolet do kleju, teraz ten klucz. Nawet nie wiem, gdzie on to wszystko trzyma.
– Wiesz co, ty się męczysz z dzieciakami, z budżetem, a on... on sobie urządza warsztat marzeń. I co najgorsze – nie robi z tego użytku. Ile on tych narzędzi faktycznie użył?
– Właśnie! – prychnęłam. – Ani jednej półki w łazience nie zrobił. Tylko kupuje, składa do pudełka i „może się przyda”.
Basia spojrzała na mnie jakby z litością, a ja poczułam, że zaraz się rozkleję.
I może to właśnie był początek tego wszystkiego. Tego, że zaczęłam liczyć. Każdą złotówkę. Każde jego zakupy. I każdy swój powód odejścia.
I wtedy ją zobaczyłam
Początek końca zaczął się w sobotę rano. Szymon oglądał bajki, Lena bawiła się kredkami, a ja z kubkiem zimnej kawy zeszłam do garażu po worek z praniem. I wtedy ją zobaczyłam. Leżała na stole warsztatowym, jeszcze w folii, z przyczepioną cenówką: 369 zł. Multiszlifierka. Jeszcze jedna. Czwarta? Piąta?
Wzięłam ją do ręki jak jakiś dowód zbrodni.
– Tomek!!! – wrzasnęłam tak, że dzieci przybiegły przestraszone.
– Co się dzieje? – zapytał, zjawiając się w drzwiach w dresach i zadowoloną miną.
– Co to jest?! – machnęłam urządzeniem przed jego twarzą. – Serio, Tomek?! Kolejna zabawka?
– To multiszlifierka… – zaczął niewinnie.
– Wiem, co to jest. Ale po co ci piąta?! Masz warsztat pełen elektrośmieci, nic nie działa, nic nie kończysz! W łazience od dwóch lat nie ma półki, ale za to mamy sprzęt do budowy domu!
– Karolina, przesadzasz… – jęknął.
– Przesadzam?! – zapytałam już przez zęby. – Nie mogę sobie kupić zwykłego jogurtu bez przeliczania, a ty wydajesz prawie cztery stówy na coś, co zaraz wyląduje pod pajęczynami!
– To moje pieniądze też! – odburknął.
– Nasze, Tomek. Mamy dzieci, rachunki, kredyt! A ja się czuję, jakbym ciągle tylko gasiła pożary, których ty nawet nie widzisz!
Rzuciłam narzędzie na stół. Głucho stuknęło o blat. Nie powiedział nic. Tylko odwrócił się i wyszedł.
A ja stałam tam jeszcze chwilę, z piekącymi oczami i uczuciem, że coś właśnie się rozsypało. I że to wcale nie była tylko szlifierka.
To było w tym wszystkim najgorsze
Chciałam załatwić to jak dorosły człowiek. Bez krzyku. Bez dzieciaków, które kulą się w kącie. Poczekałam, aż wieczorem położyliśmy Lenę i Szymka spać, nalałam herbaty i usiadłam przy stole.
– Tomek, możemy pogadać?
– Karola, jestem zmęczony – rzucił bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Po co ci to wszystko? – zapytałam wprost. – Te narzędzia, sprzęty, pudła, które się piętrzą w garażu?
Zamilkł. Przewinął coś na ekranie.
– No mów. Bo ja nie rozumiem. Tyle tego masz. Części nierozpakowane. Po co?
– To nie twoja sprawa – mruknął, nadal nie patrząc.
– Jak to nie moja?! – uniosłam się. – Przecież za to płacimy z naszego budżetu!
– Z moich pieniędzy! – podniósł głos. – Ty pracujesz na pół etatu. Gdybym ja nie zarabiał, nie mielibyśmy z czego żyć.
– Aha. Czyli skoro ty przynosisz więcej, to możesz kupować, co chcesz, a ja mam się nie odzywać, tak?
– Nie o to mi chodziło…
– A o co? Żebym ci jeszcze dziękowała, że mogę ci wyprać koszulkę i kupić ci mleko do kawy?
Cisza. Spojrzał na mnie krótko, bez słowa.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho. – Że ty już nawet nie próbujesz ze mną rozmawiać. Chcesz mieć swój święty spokój, swoje zabawki, a ja mam tylko jakoś przetrwać od wypłaty do wypłaty. Z dziećmi. Z tabelką wydatków. Bez jogurtu dla córeczki.
Wstałam od stołu. On został. W tym samym miejscu. Jakby ta rozmowa nawet go nie dotknęła.
A ja czułam, że oddalamy się od siebie każdego dnia. I że jeśli czegoś nie zmienimy, to nawet najlepszy klucz dynamometryczny tego nie naprawi.
Miałam ochotę go przytulić
Zawsze zostawiał niedomknięte drzwi do garażu. Wiedziałam, że tam jest, zanim jeszcze usłyszałam szuranie. Ruszyłam po skarpetki do pralki. Przeszłam korytarz i wtedy usłyszałam jego głos.
– …no i nie wiem, stary. Czuję, że niczego nie kontroluję. W robocie mnie cisną, w domu wszystko na głowie Karoliny. A te narzędzia to jedyne, co jeszcze ogarniam. Kupuję, rozpakowuję… i mam wrażenie, że coś należy tylko do mnie.
Zatrzymałam się.
– No nie, nic z tego nie używam. A niby kiedy? Dzieci, kolacja, rachunki… Ale jak zamawiam to nowe ustrojstwo i otwieram paczkę, to chociaż przez chwilę czuję się jak ktoś. Jak facet, który jeszcze coś ma.
Nie słyszałam drugiego głosu. Musiał mówić przez telefon. Przez chwilę miałam ochotę wejść tam i go przytulić. Ale coś mnie zatrzymało.
Bo z jednej strony go rozumiałam. A z drugiej… dlaczego musiałam się o tym dowiedzieć przypadkiem?
Wróciłam do kuchni z mokrymi skarpetkami i głową pełną pytań. A potem nie wytrzymałam.
– Słyszałam, jak mówiłeś przez telefon – powiedziałam, gdy wrócił. – Wiem, że to twoja „przestrzeń wolności”. Ale czemu nie powiedziałeś mi tego wcześniej?
– Bo ty tylko liczysz pieniądze – odpowiedział cicho.
Spojrzał na mnie. Inaczej niż zwykle. Jakby pierwszy raz od dawna coś zrozumiał.
Miałam wrażenie, że walczy sam ze sobą
Siedzieliśmy przy kuchennym stole jak obcy ludzie. W ciszy. Talerz po kolacji wciąż stał między nami – zimna jajecznica i niedojedzona kromka chleba.
– Tomek… – zaczęłam, ale nie wiedziałam, co dalej. On mnie wyręczył.
– Wiesz, że w pracy nie jestem już nikim? – spojrzał na mnie krótko. – Kiedyś mnie szanowali, teraz tylko wymagają. Klient, target, tabelka. Nawet jak coś zrobię dobrze, nikt nie powie: „dobra robota”. Tylko: „czemu nie szybciej?”
Zamilkł. Czekałam. Miałam wrażenie, że walczy sam ze sobą.
– A w domu… też czuję się oceniany. Jakby wszystko, co robię, było nie tak. Narzędzia kupuję, bo to jedyny moment, kiedy coś wybieram dla siebie. Coś planuję. Coś kontroluję. To… jak oddech.
Przez chwilę słyszałam tylko cichy brzęk lodówki.
– A ja? – zapytałam. – Wiesz, kiedy ja oddycham? Raz na tydzień. Jak dzieci śpią, a ty siedzisz w garażu. Wtedy mam godzinę, żeby być sobą. Nie matką. Nie księgową naszego budżetu. Po prostu Karoliną.
Pochylił głowę. Jakby wstyd mu było patrzeć mi w oczy.
– Nigdy nie prosiłam cię o wakacje na Majorce. Chciałam tylko, żebyś raz na miesiąc zrobił obiad. Albo zapytał: „Jak się dziś czujesz?”
Nie odpowiedział. Tylko pokiwał głową.
A ja nie wiedziałam, czy to znaczy „rozumiem”, czy „masz rację”, czy po prostu „już za późno”.
Trochę mi ulżyło
Zawinęłam się w kurtkę, choć było ciepło. Powiedziałam, że wychodzę do Basi na kawę, ale tak naprawdę musiałam wyrzucić z siebie to wszystko, co kisiłam od miesięcy. Ona już czekała na ławce pod blokiem.
– No dawaj, mów – rzuciła. – Bo widzę, że zaraz pękniesz.
– Już nie wiem, czy go kocham, czy tylko się przyzwyczaiłam. Czy jestem wkurzona, czy po prostu zmęczona. I wiesz co? On dzisiaj pierwszy raz powiedział coś prawdziwego. Że kupuje te narzędzia, żeby chociaż przez chwilę czuć, że ma kontrolę. Że coś w życiu należy do niego.
Basia milczała chwilę. W końcu westchnęła.
– Czasem ludzie się mijają. Żyją razem, ale nie słuchają się, nie widzą. A potem budzisz się obok kogoś i nie wiesz, kim on jest. I nie wiesz, kim ty jesteś.
– To właśnie czuję. Jakbyśmy żyli obok siebie, ale każde w innym świecie. A ja ciągnę wszystko. Budżet, dzieci, emocje. A on sobie kupuje wiertarki i mówi, że to na później. A ja nie mam „później”. Ja mam „teraz” i muszę się spinać, żeby starczyło do pierwszego.
– Karola… nie musisz ciągnąć wszystkiego sama.
– Ale jak nie ja, to kto? Tomek kupi sobie kolejną piłę.
Basia przytuliła mnie bez słowa. I choć trochę mi ulżyło, wiedziałam, że to nie ona musi zdecydować, co dalej. To ja muszę.
Karolina, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pękłam z dumy, bo inne matki zazdrościły mi idealnej córki. Jej nauczycielka 1 zdaniem rozbiła mój świat na kawałki”
- „W sadzie pozwoliłam mu zerwać zakazany owoc. Szeptał mi czułe słówka, a po słodkie jabłuszka chodził do innej”
- „Myślałam, że pasujemy do siebie jak kurki do jajecznicy. Już planowałam randkę ze śniadaniem, ale się przeliczyłam”