Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się postarałam z dekoracjami. Owszem, lubiłam święta, ale tym razem wyjątkowo się przyłożyłam. To miały być nasze ostatnie święta w tym mieszkaniu. Na wiosnę planowaliśmy przeprowadzkę. Siedziałam na kanapie i właśnie kończyłam pakować małe paczuszki ze słodyczami dla dzieci znajomych, kiedy wszedł. Bez kurtki, bez zakupów, bez nawet jednego „cześć”. Stał w progu i patrzył na mnie, jakby miał mi coś ogłosić. Spojrzałam na niego i poczułam, że coś wisi w powietrzu.

– Muszę ci coś powiedzieć.

W tej jednej sekundzie wiedziałam już wszystko. Bo serce wie swoje. Po prostu w jednej chwili wiesz. I nie możesz przestać się dziwić, że twoje ręce wciąż trzymają wstążkę, jakby nic się nie stało. A przecież się stało.

Byłam wściekła

– Odchodzę – powiedział to tak sucho, jakby informował mnie, że skończyło się mleko.

W pierwszej chwili parsknęłam śmiechem. Takim nerwowym, wymuszonym, bo mózg odmówił przyjęcia tych słów.

Co ty mówisz? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Odchodzę. Spakuję się jutro. Dziś... dziś jeszcze zostanę, jeśli pozwolisz.

Spojrzałam na niego, próbując ogarnąć, o co tu chodzi. Czekoladowy Mikołaj wystawał z reklamówki pod stołem. Z kuchni pachniało cynamonem. I nagle – „odchodzę”.

– I ty mi to mówisz teraz? W mikołajki?! – wybuchłam. – Naprawdę uznałeś, że to najlepszy moment?!

– Nie ma dobrego momentu na takie rzeczy – odparł, odwracając wzrok. – Nie chciałem cię ranić, ale też nie chcę cię dłużej okłamywać.

– A jak długo mnie okłamujesz? – zapytałam chłodno. – Ile to już trwa?

Zawahał się. I wtedy zrozumiałam – nie „poznał kogoś”. On już z nią był. Od miesięcy.

– Trzy... cztery miesiące – przyznał w końcu. – Nie planowałem tego. To się po prostu wydarzyło.

– Tak, pewnie. „To się wydarzyło” – syknęłam. – I niby kto to jest? Ktoś z pracy? Młodsza? Lepsza?

Zacisnął usta. Milczenie mówiło wszystko. Odwróciłam się i poszłam do kuchni. Musiałam się czegoś chwycić, bo inaczej upadłabym na ziemię. Mikołajki, psia mać. A on mi właśnie wywrócił życie do góry nogami.

Spojrzał na mnie bez emocji

W kuchni udawałam, że coś robię, byle nie patrzeć mu w oczy. Słyszałam, jak powoli stąpa po parkiecie. Cisza była głośniejsza niż nasze kłótnie.

– Przepraszam. Wiem, że to nieporęcznie. Tylko nie mogę dłużej tak żyć. Udawać – odezwał się w końcu zza moich pleców.

– Udawać? Że masz żonę, dom, życie? – odwróciłam się gwałtownie. – Obudziłeś się dzisiaj z wyrzutami sumienia czy ona ci kazała „wreszcie załatwić to z Martą”?

Zacisnął palce na oparciu krzesła.

– To nie tak. Po prostu... wszystko między nami wygasło. Ty to przecież też musiałaś czuć.

Czułam, że jesteśmy zmęczeni. A nie że czas się pakować i... – ugryzłam się w język. – Że pora zaczynać nowe życie z jakąś laską.

– Nie mów o niej „laska”, proszę.

– O, czyli już ją bronisz. Super. Masz rację, nie będę się zniżać do poziomu twojej kochanki. Chociaż... jak ją nazywasz? Kochanie? Słonko? Myszko?

– Przestań.

Czego się spodziewałeś? Że zrobię ci herbatę i powiem „no pewnie, idź, szukaj szczęścia”?

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie.

– Nie zabiorę wszystkiego. Zostawię ci mieszkanie – rzucił cicho. – Chcę tylko spakować ubrania. I papiery.

– Papiery? – zapytałam. – A rozwód? Też sobie już zaplanowałeś?

Spojrzał na mnie bez cienia emocji.

– Tak. Już złożyłem pozew.

Czułam się okropnie

Stałam tam jak idiotka. Z dłoni ciekła mi woda, skapując na podłogę, ale nie ruszyłam się ani o centymetr. Jakby każde moje drgnięcie miało uruchomić jakąś lawinę. Spojrzałam na niego jeszcze raz – stał wyprostowany, jakby miał bronić swojej decyzji jak muru.

– Ty to naprawdę załatwiłeś... po cichu – powiedziałam powoli. – Pozew, decyzja, kochanka. Wszystko zaplanowane. A ja? Dowiaduję się na końcu, przy okazji. Jakbyś zapomniał, że jestem w tym małżeństwie od piętnastu lat.

– Właśnie dlatego nie chciałem dłużej cię oszukiwać – powiedział cicho.

– Och, nie rozczulaj się nad sobą. Zrobiłeś to z troski, tak? Żeby mnie nie bolało?

Nie odpowiedział. Zaczął się krzątać, jakby chciał już teraz spakować wszystko i wyjść. I może lepiej – bo każda jego obecność w tym mieszkaniu była jak kolejne ukłucie.

– A co z naszymi planami? – rzuciłam za nim. – Z przeprowadzką? Z kredytem? Z tym że mieliśmy pojechać w czerwcu nad morze?

Zatrzymał się. Odwrócił. I powiedział coś, co mnie dobiło.

– Może właśnie w tym problem. Że wszystko u nas było „kiedyś”. „W czerwcu”, „za rok”, „jak spłacimy”. Z nią... wszystko dzieje się teraz.

– Oczywiście – parsknęłam. – Bo ona nie zna jeszcze twojego chrapania i na pewno nie widziała, jak wyglądasz w skarpetkach do sandałów. Nowość zawsze pachnie ekscytacją.

Zamilkł. Wiedziałam, że nie wygra tej rozmowy. Tyle że ja też nie czułam się wygraną.

Chciało mi się płakać

Zostawił mnie tego samego wieczoru. Nie miałam pojęcia, gdzie poszedł, i nie zamierzałam pytać. Po prostu wyszedł z jedną torbą. A ja? Usiadłam na kanapie i zaczęłam bez sensu przeglądać telefon, jakby tam mogła być odpowiedź. W pewnym momencie zadzwoniła Magda, moja najlepsza przyjaciółka. Oczywiście wyczuła w sekundę, że coś się stało.

– No mów. Co się wydarzyło?

– Mikołajki życia – warknęłam. – Adam właśnie oświadczył, że odchodzi. Ma inną. A pozew o rozwód jest już złożony. Czyż to nie urocze?

– Żartujesz...

– Nie. I nie wiem, co mnie bardziej wkurza – że odchodzi czy że zrobił to z takim chłodnym spokojem. Jakby wymieniał router, a nie żonę.

Po drugiej stronie cisza.

– Wiesz co, czułam, że coś jest nie tak. Ostatnio, jak byliście u nas... Patrzył na ciebie jakoś... dziwnie.

– Dziwnie?

– Jakbyś była częścią wystroju. Tylko nie chciałam ci mówić. Może nie miałam odwagi. Przepraszam.

Zacisnęłam szczękę. Łzy w oczach paliły, ale się nie poddałam.

– Dobra. Nie będę się rozklejać. Jutro idę do prawnika.

– Jesteś pewna? Może jeszcze...

– Nie. On już złożył pozew. I dobrze. Skoro on to zrobił z zimną krwią, ja zrobię z klasą.

– Masz moje pełne wsparcie. Jak tylko chcesz – przyjeżdżam.

– Dzięki. Dam sobie radę. Wiesz... jestem zła, ale nie złamana.

Wtedy pierwszy raz pomyślałam: to koniec. Może też początek.

Nie potrzebowałam empatii

W kancelarii pachniało kawą i starym drewnem. Starsza pani z recepcji spojrzała na mnie ponad okularami i zapisała coś w zeszycie.

– Mecenas Nowak za pięć minut. Proszę usiąść – powiedziała.

Usiadłam. Czułam się jak uczennica na dywaniku. Choć przecież to nie ja zawaliłam ten egzamin z małżeństwa. Drzwi się otworzyły.

– Pani Marta? Zapraszam – mężczyzna w garniturze uśmiechnął się uprzejmie, ale bez zbędnych czułości. I dobrze. Nie potrzebowałam empatii. Potrzebowałam sprawiedliwości.

Usiadłam. Mecenas włączył laptopa.

– Proszę powiedzieć, co się wydarzyło.

– W mikołajki mąż oznajmił, że ma kochankę i odchodzi. Pozew złożony. Chcę to przyspieszyć. I nie chcę mu ułatwiać.

– Rozumiem. Rozumiem, że dzieci państwo nie mają?

– Nie. Mamy tylko wspólny kredyt i mieszkanie.

– Kredyt na obojga?

– Tak. A mieszkanie… mieszkanie chce zostawić mnie.

Prawnik uniósł brwi.

Ma pani to na piśmie?

– Nie, a powiedział to.

– To może nie wystarczyć. Ludzie potrafią zmienić zdanie, gdy tylko w grę wchodzą pieniądze.

– Dlatego tu jestem – powiedziałam twardo. – Chcę, żebyśmy to załatwili szybko i... po mojemu.

Mecenas uśmiechnął się kątem ust.

Podoba mi się pani determinacja.

– Dziękuję. Mąż miał swoją „nową” wersję życia. Ja mam nową wersję siebie.

Odzyskałam siebie

Minęły trzy miesiące. W sam raz, żeby przestać płakać pod prysznicem i zacząć się śmiać z głupich żartów o rozwodach. Nie sądziłam, że potrafię się podnieść. A jednak. Rozwód był szybki. Adam nie walczył. Podpisał wszystko, jakby chciał mieć to już z głowy. Ostatni raz widziałam go w sądzie.

Dobrze wyglądasz – rzucił, zanim weszliśmy na salę.

– Wiem – odpowiedziałam. – To efekt uboczny odzyskiwania wolności.

Nie uśmiechnął się. Nie potrafił. Ja już umiałam. Wieczorem spotkałam się z Magdą. Przyniosła ciasteczka i pudełko po lodach wypełnione… ulotkami do salonów SPA.

Teraz ty sobie wybierasz – powiedziała. – Nowe włosy? Nowa twarz? A może... nowy facet?

– Bez przesady. Jeszcze nie teraz – uśmiechnęłam się. – Ale fryzjer? Czemu nie?

– I wyjazd w maju. Tylko my. Zero facetów. Zero dram.

Popatrzyłam na nią, na swoją przyjaciółkę, i zrozumiałam jedno: straciłam męża. Odzyskałam siebie. I świat, w którym nie muszę czekać, aż ktoś inny uzna, że jestem warta lepszego życia.

– Wiesz, Magda? On myślał, że odejście mnie złamie, a to mnie tylko wzmocniło.

– A ja ci to mówiłam już pierwszego dnia.

I miała rację.

Marta, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama