„W mikołajki nie chciałam niespodzianek, a tym bardziej wizyty teściów. Jednak to ich prezent wzruszył mnie do łez"
„Od kilku miesięcy czuję, jakby ktoś wypuścił ze mnie powietrze. Praca mnie dobija, w domu ciągle coś trzeba, a dzisiejsze mikołajki są ostatnią rzeczą, na którą mam siłę. Najchętniej zakopałabym się pod kocem i wyłączyła telefon. Niestety teściowie nawet w ten dzień nie chcą mi odpuścić".

- Redakcja
Jestem Justyna. Od kilku miesięcy czuję, jakby ktoś wypuścił ze mnie powietrze. Praca mnie dobija, w domu ciągle coś trzeba, a dzisiejsze mikołajki są ostatnią rzeczą, na którą mam siłę. Najchętniej zakopałabym się pod kocem i wyłączyła telefon. Niestety teściowie nawet w ten dzień nie chcą mi odpuścić. Odkąd pokłóciłam się z Teresą w sierpniu o „nasz brak przywiązania do tradycji”, każde spotkanie przypomina egzamin, do którego zawsze podchodzę nieprzygotowana. Każde jej spojrzenie ocenia, każde słowo poprawia. A dziś miałam po prostu odpocząć. Marek stał w kuchni oparty o blat, niby spokojny, a jednak spięty.
– Justyś, może wpadną tylko na chwilę… – zaczął, a ja już wiedziałam, że on znowu nie potrafi powiedzieć „nie”.
– Ja nie chcę ich dziś widzieć, Marek. Naprawdę nie.
Poczułam, jak głos mi drży, choć wcale nie chciałam brzmieć słabo.
– To tylko Mikołajki… – mruknął.
– Właśnie. Tylko. Dla ciebie. Dla mnie to stres.
Kubek zadźwięczał o blat, kiedy go odstawiłam. Czułam narastające poczucie winy: że przesadzam, że powinnam być milsza, bardziej „rodzinna”. Ale dziś? Nie mam z czego dawać.
I wiedziałam jedno – jeśli Teresa stanie pod naszymi drzwiami, pęknę.
To tylko odwiedziny
Marek siedział przy stole, udając, że czyta coś w telefonie, ale widziałam, jak jego noga nerwowo podryguje. Atmosfera była tak gęsta, że czułam ją na skórze.
– To powiesz im, czy mam sama zadzwonić? – zapytałam chłodno.
Marek westchnął.
– Nie wiem, Justyna… Mama się obrazi.
Parsknęłam.
– A ja? Mnie można obrażać? Mnie można dociskać?
Podniósł wzrok.
– Nie dociska. Tylko… troszczy się.
– Troszczy?! – podeszłam bliżej, czując, jak we mnie buzuje. – Ostatnio „troszczyła się” tak, że pół drogi powrotnej płakałam, bo stwierdziła, że kobieta po trzydziestce powinna już wiedzieć, co to znaczy prowadzić dom.
Marek skrzywił się, ale milczał. Ta jego bierność była jak oliwa dolana do ognia.
– Czasem mam wrażenie, że ona bardziej rządzi tym domem niż ja! – wyrzuciłam z siebie.
– Nie przesadzaj.
Te dwa słowa. Najgorsze, jakie mógł powiedzieć.
– Przesadzam? Serio? – głos mi zadrżał. – Wszystko usprawiedliwiasz, wszystko jej wybaczasz, a ja mam się tylko uśmiechać.
Marek odłożył telefon.
– Nie chcę awantury.
– Nie chodzi o awanturę Marek! Ty nie potrafisz postawić granicy! Ani jej, ani sobie!
Odsunął krzesło, jakby chciał wyjść.
– Daj spokój. To tylko odwiedziny.
– Dla ciebie! Bo gdy ona tu wchodzi, ja czuję się jak intruz we własnym domu.
Zapadła cisza. Tak ciężka, że aż bolało. I w tej ciszy dotarło do mnie coś jeszcze gorszego: on tego nie widzi. On naprawdę nie widzi mnie.
Rodzina nie musi się zapowiadać
Nie minęła godzina od kłótni, kiedy usłyszałam pukanie. Najpierw delikatne, potem bardziej natarczywe. Spojrzałam na Marka. Zbladł.
– Nie… powiedziałeś im, prawda? – wysyczałam.
– Nie zdążyłem… – mruknął, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć.
Drzwi otworzyły się zbyt szybko, jakby czekali tylko, aż wstaniemy z kanapy. Teresa, cała w czerwieni, z torbami świątecznych „drobiazgów”.
Władek za nią, z równie pełną torbą i ciepłym, przepraszającym spojrzeniem.
– No jak to, przecież mikołajki! – zawołała Teresa, wchodząc już bez zaproszenia. – Przynieśliśmy tylko drobiazgi!
Uśmiechnęłam się teatralnie.
– Mogła pani zadzwonić…
– A po co? – machnęła ręką Teresa. – Rodzina nie musi się zapowiadać.
Władek szturchnął ją lekko łokciem, jakby próbował złagodzić sytuację.
– Justynko, mamy pierniki, upiekliśmy rano… – dodał cicho.
– Mamo, tato… mogliście dać znać. Justyna jest zmęczona – wtrącił się Marek.
Teresa spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
– Młoda kobieta i zmęczona? Oj tam, oj tam.
Robiłam dobrą minę do złej gry, ale w środku gotowałam się jak garnek na pełnym ogniu.
– Herbaty? – zapytałam.
– O, świetnie! – Teresa już zdejmowała płaszcz i rozsiadała się w salonie jak u siebie.
Marek schował twarz w dłoniach. Widziałam to tylko ja.
Może wcale ich dobrze nie znałam
Siedzieliśmy przy stole, kiedy Teresa zaczęła nerwowo skubać rękaw swetra. To nie było w jej stylu. Zwykle mówiła od razu, bez wahania.
– Justynko… – zaczęła, ale głos jej zadrżał.
Władek podniósł torbę, którą dotąd trzymał przy nogach. Wyjął z niej małe pudełko przywiązane kokardą. Położył je przede mną delikatnie. Marek spojrzał na rodziców zdezorientowany.
– O co chodzi?
Teresa wzięła głęboki oddech.
– Justyna… my wiemy, że ostatnio… nie było nam po drodze.
To brzmiało zbyt poważnie. Już szykowałam się na krytykę, na „powinnaś bardziej”, na całą tę świąteczną moralizatorską papkę. Tymczasem otworzyłam pudełko, a w nim moim oczom ukazał się album w starym, beżowym płótnie.
– To…to dla Ciebie.
– Dla mnie? – zmarszczyłam brwi.
Teresa skinęła głową.
– Zauważyłam, że w waszym domu nie ma twoich zdjęć z dzieciństwa.
Serce uderzyło mi mocniej.
– Wzięłam je od twojej mamy. – przerwała cicho.
Odsunęłam papier drżącymi dłońmi. Na pierwszym zdjęciu – ja, może czteroletnia, z krzywo obciętą grzywką, trzymająca długopis jak skarb. Na drugiej fotografii w parku z mamą. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Przeglądałam zdjęcie po zdjęciu i łza kręciła mi się w oku.
– Taki symboliczny prezent, mam nadzieję, że ci się podoba.
Coś we mnie pękło. To był drobiazg, ale tak bardzo osobisty, tak trafiony w moje serce, że nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Patrzyli na mnie w ciszy. Nawet Teresa – zwykle głośna jak hejnał – patrzyła z niepewnością, jakby bała się, że zrobiła o jeden krok za daleko. A ja siedziałam między nimi, ze ściśniętym gardłem, rozdarta między wzruszeniem a poczuciem winy. Bo może wcale ich dobrze nie znałam.
Jesteś częścią naszej rodziny
– Justynko… ja wiem, że czasem mówię za ostro. – Jej głos był jakby mniejszy niż zwykle. Ale nie chciałam, żebyś odsunęła się od nas na dobre. A ja… nie umiem inaczej.
Władek położył jej rękę na ramieniu. Bardzo rzadko zabierał głos, ale teraz zrobił to łagodnie, z prostotą, która trafiała prosto w człowieka.
– Justynko, my naprawdę… chcemy, żebyś wiedziała, że jesteś częścią naszej rodziny.
Te słowa uderzyły we mnie bardziej, niż chciałam.
– A ja miałam wrażenie, że cokolwiek zrobię, jest źle. Że na każdym kroku jestem przez was… oceniana.
Oczy Teresy zaszkliły się. A ja czułam mieszankę emocji: ulgę, wzruszenie i wdzięczność. Wszystko naraz. Poszłam do kuchni po herbatę. Za chwilę przyszedł Marek.
– Justyś… możemy porozmawiać? – zapytał ostrożnie.
Skinęłam głową.
– Przepraszam, że to tak wyszło. – zaczął. – Nie umiałem… ogarniać was wszystkich naraz. Ciebie. Ich. Tego napięcia. Ja… od dziecka byłem uczony, żeby nie robić problemów. Żeby „nie podnosić głosu”, „nie psuć atmosfery”. Mama zawsze miała silniejszy charakter. A ja…
– Nauczyłeś się znikać. – dokończyłam za niego.
Miałam łzy w oczach
Po chwili dodał ciszej:
– Ale nie chcę znikać przy tobie. Od dziś chcę być dla ciebie lepszym partnerem, na jakiego naprawdę zasługujesz.
Miałam łzy w oczach.
– Marek, ja nie chcę wojny z twoją matką. Nigdy jej nie chciałam. Tylko… miałam wrażenie, że w tej rodzinie jestem dodatkiem, nie częścią.
– Wiem. Żałuję, że zrozumiałem to tak późno.
Usiadł bliżej, dotknął mojej dłoni.
– Może nie rozwiążemy tego dziś. Może nie jutro. Ale… chcę spróbować naprawdę.
To nie była wielka deklaracja. Nie było fajerwerków. Ale w jego głosie było coś, czego długo brakowało: prawda. Poczułam, jak napięcie powoli ze mnie schodzi. Nie całkowicie. Ale wystarczająco, by zrobić krok do przodu, a nie kolejny krok wstecz.
Justyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa odstawia cyrk i daje mi rady ze średniowiecza. Nie dociera do niej, że nie chcę wychować córki na potulną gosposię”
- „Teściowa codziennie rano biega do kościoła na roraty. W pierwszej ławce adoruje nie tylko Najświętszy Sakrament”
- „Teściowa dała nam pieniądze na zakup domu, a teraz się w nim panoszy. Mam wrażenie, że to ja jestem tu intruzem”