Reklama

Nazywam się Dominika. Mam dwadzieścia siedem lat, mieszkam w Warszawie, w dwupokojowym mieszkaniu, które nadal spłacamy razem z Michałem. Od czterech lat jesteśmy parą — taką z tych spokojnych, przewidywalnych, które inni uważają za „dobrze rokujące”. I chyba właśnie to „przewidywalne” ostatnio zaczęło mnie męczyć. Chociaż sama nie umiem tego nazwać. Bo przecież wszystko jest niby dobrze. Michał jest czuły. Stabilny. Dobry. Z tych, co pamiętają, jaki ser jogurtowy lubisz i których mikołajki wciąż cieszą.

A ja? Ostatnio chodzę jakaś przygaszona. Zmęczona pracą, ludźmi, sobą, a w dodatku moim związkiem. Czuję, że między mną a Michałem od dawna brakuje te "iskry". I właśnie tego poranka, gdy pakowałam walizkę na firmowy wyjazd szkoleniowy, poczułam coś jeszcze — taki delikatny, dziwny niepokój, jak przed burzą. Nie wiedziałam dlaczego. Przecież to tylko dwa dni. Żadna wielka rzecz.

– Domi, chodź na chwilę – usłyszałam Michała z przedpokoju.

Wyszedł do mnie, trzymając w rękach pudełko owinięte w papier w renifery.

– Ale... przecież mikołajki są jutro – zaśmiałam się.

– Wiem, ale chcę, żebyś otworzyła teraz. Zanim wyjedziesz.

Usiadłam na kanapie, a on podał mi paczkę. W środku był miękki, gruby szalik w moim ulubionym odcieniu zieleni. I paczka ciastek, takich, które kupował mi zawsze, kiedy miałam zły dzień.

– Wracaj szybko. Jakoś bez ciebie pusto – powiedział, poprawiając mi włosy.

– To tylko dwa dni. Nawet nie zauważysz – odpowiedziałam.

Kłamałam. Bo już wtedy czułam, że coś jest nie w porządku. Nie wiedziałam jeszcze, że za dwa dni zawali mi się cały świat. I że nigdy nie zapomnę tych mikołajek.

Tego wieczoru coś się we mnie zmieniło

Przyjechaliśmy do hotelu późnym popołudniem. Było chłodno, lekko mgliście, a na parkingu unosił się zapach mokrych liści. W recepcji panował zgiełk ludzi z naszej firmy, wszyscy roześmiani i w specyficznym nastroju, który pojawiał się zawsze wtedy, gdy ktoś inny płacił za kolację i nocleg. Ja czułam tylko zmęczenie, które próbowałam je przykryć uśmiechem. Po krótkim ogarnięciu rzeczy w pokoju zeszłam do restauracji. Stół był długi, zastawiony przekąskami i napojami.

Usiadłam obok Marka, który zawsze żartował zbyt głośno, ale potrafił słuchać, kiedy nikt inny nie miał cierpliwości. Rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach, o pracy, o pogodzie, o tym, jak bez sensu jest organizować szkolenie w grudniu. Nagle poczułam ciepło na ramieniu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jego dłoń, która niby przypadkowo spoczęła na oparciu mojego krzesła. Nie odsunął jej. Wmawiałam sobie, że przecież nic się nie stanie. Zawsze mówiłam, że znam swoje granice, a jednak tego wieczoru coś się we mnie zmieniło. Usłyszałam głos Marka blisko mojego ucha, był zdecydowanie bliżej niż powinien. Poczułam intensywny zapach jego perfum. Po kolacji wylądowaliśmy u niego w pokoju.

Wróciłam do domu późnym popołudniem. W autobusie było duszno, a ja miałam wrażenie, że każdy mijający mnie człowiek widzi na mojej twarzy coś, czego ja sama nie potrafiłam nazwać. Kiedy weszłam do mieszkania, Michał już zapalał światełka na małym drzewku, które co roku ustawialiśmy przy oknie.

– Jak było? – zapytał, podchodząc do mnie.

– Normalnie. Intensywnie. Zmęczona jestem – odpowiedziałam szybko i zdjęłam kurtkę, unikając jego wzroku.

Michał i tak zauważył, że coś jest nie tak.

– Jesteś jakaś… nieobecna – stwierdził cicho.

– Naprawdę? Może zmęczona – wymamrotałam.

Nie pytał dalej, ale widziałam, że coś go niepokoi. Zajmował się swoimi rzeczami, a ja chodziłam po mieszkaniu jak ktoś, kto nie wie, gdzie jest jego miejsce. W głowie miałam jedną scenę: pobudkę w hotelowym łóżku. Obok Marka. Tego samego dnia wieczorem Michał zapytał jeszcze raz:

Na pewno wszystko w porządku?

– Tak – skłamałam.

Czułam, jak napięcie we mnie narasta. Wiedziałam, że długo tak nie wytrzymam. Nie umiałam jednak zrobić nic poza udawaniem normalności.

Właśnie zniszczyłam wszystko

Michał wytrzymał do kolejnego wieczoru. Siedziałam w salonie z kubkiem herbaty, której nawet nie spróbowałam. Telewizor grał, ale niczego nie widziałam. Wtedy usłyszałam jego kroki. Stanął naprzeciwko mnie, ręce trzymał w kieszeniach bluzy.

Musimy porozmawiać – powiedział spokojnie, aż za spokojnie.

– O czym? – zapytałam, choć przeczuwałam kierunek, w jakim to zmierza.

Usiadł naprzeciwko, wpatrzony we mnie z taką uwagą, że poczułam, jakby powietrze zgęstniało.

– Coś się dzieje. Wiem to od samego początku, odkąd wróciłaś. Nie udawaj, proszę.

Milczałam, zaciskając palce na kubku.

– Znam cię. Wiem, kiedy kłamiesz – kontynuował. – Powiedz mi prawdę. Czy zrobiłaś coś na wyjeździe?

Chciałam zaprzeczyć, chciałam odwrócić wzrok, chciałam wstać i uciec, ale nic z tego nie zrobiłam.

– Nie kłamię… tylko… nie umiem… – wydusiłam.

– Powiedz – powtórzył, nachylając się odrobinę do przodu. Jego głos nie był surowy, był… błagalny.

Wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Obudziłam się w łóżku z Markiem – powiedziałam. – Nie chciałam, żeby tak było. Nie wiem, jak to się stało. Ja… ja… – głos mi się załamał.

Siedział nieruchomo. Przez moment myślałam, że nie zrozumiał. A potem zobaczyłam, jak jego twarz powoli traci wszystko, co było na niej do tej pory. Ciepło. Zaufanie. Bliskość. Została tylko cisza. Twarda, obca. Wstał bez słowa. Podszedł do wieszaka, wziął kurtkę. Nie spojrzał na mnie, a ja nie potrafiłam się ruszyć. Zatrzymał się w progu, jakby chciał coś dodać, zapytać, zaprzeczyć, ale nic takiego nie nastąpiło. Wyszedł. Drzwi trzasnęły tak mocno, że poczułam drżenie w podłodze. Zostałam sama.

W środku czułam pustkę

Gdy drzwi się zamknęły, nie ruszyłam się nawet o centymetr. Siedziałam tak długo, że herbata w kubku zrobiła się lodowata, a w mieszkaniu zapadła cisza. Powinnam była pobiec za nim. Powiedzieć coś jeszcze. Chociaż jedno zdanie, byle inne niż to, które rozbiło wszystko. Ale nie potrafiłam nawet wstać. W głowie miałam szum, który zagłuszał każdą myśl. Po godzinie zadzwoniłam. Raz. Drugi. Trzeci. Telefon milczał. Napisałam krótką wiadomość, kolejną i jeszcze jedną. Odpowiedzi nie było. Zdesperowana zadzwoniłam do przyjaciółki. Odebrała od razu.

– Domi? Co się stało? – zapytała, zanim zdążyłam otworzyć usta.

– On wyszedł… powiedziałam mu… wszystko – wykrztusiłam, a głos od razu mi się załamał.

Po drugiej stronie zapadło krótkie, ciężkie milczenie.

– Domi… czemu mu to zrobiłaś? – usłyszałam w końcu.

– Nie wiem. Nie wiem. Chciałabym wiedzieć – odpowiedziałam, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach, tak szybko, że nie nadążałam ich wycierać.

Próbowałam pracować. Udawać normalność. Włączyłam komputer, odpisałam na jedno służbowe zdanie i już po chwili widziałam ekran przez wodę w oczach. Wyszłam z mieszkania, żeby zaczerpnąć powietrza. Chodziłam po osiedlu bez celu, aż zapadł zmrok. Wróciłam i znowu próbowałam zadzwonić. Nic. Noc była długa. Każdy dźwięk windą na klatce sprawiał, że zrywałam się z nadzieją, że to on. Ale to nigdy nie był on. W środku czułam pustkę tak dużą, że miałam wrażenie, że jeśli ktoś mnie dotknie, rozpadnę się na kawałki. Czas płynął, ale nie przynosił ulgi. Tylko coraz wyraźniejszą świadomość, że to dopiero początek.

Wiem, że nie cofnę tego, co zrobiłam

Minęło kilka dni. Każdy z nich był taki sam: pobudka z ciężarem w klatce, sprawdzanie telefonu, cisza. Praca wykonywana automatycznie, jakbym była w środku jakiegoś snu, z którego się obudzić. Michał nie wracał. Nie odpisywał. Nie odbierał. Brakowało nawet sygnału, że przeczytał. Piątego dnia obudziłam się z myślą, że nie wytrzymam już tej niepewności. Wbrew zdrowemu rozsądkowi pojechałam pod jego pracę. Wiedziałam, że to zły pomysł. Wiedziałam, że może nie chcieć mnie widzieć. Ale musiałam spróbować. Stałam przy wejściu, czekając, aż wyjdzie. Wyszedł kilkanaście minut później, rozmawiając z kimś z biura. Kiedy mnie zobaczył, przerwał rozmowę. Spojrzał na mnie krótko, bez emocji, jakby patrzył na kogoś, kto nie powinien tam być.

Musimy porozmawiać – powiedziałam i poczułam, jak drży mi głos.

– Nie mamy już o czym – odpowiedział spokojnie, prawie obojętnie.

Zrobiłam krok w jego stronę.

– Proszę… pozwól mi wyjaśnić. Nie tłumaczyć się, po prostu… powiedzieć, co czuję.

– Już wszystko wiem – uciął.

– Nie wiesz, co się działo tamtej nocy… nie wiem tego nawet ja. To był błąd. Najgorszy. I wiem, że nie cofnę tego, co zrobiłam, ale…

Przerwał mi ruchem dłoni.

– Nie chodzi tylko o to, co zrobiłaś. Chodzi o to, co zniszczyłaś – powiedział, patrząc gdzieś obok mnie, jakby nie chciał spotkać się ze mną wzrokiem. – Zawaliłaś wszystko, co budowaliśmy.

Chciałam go zatrzymać, złapać za rękę, zrobić cokolwiek, ale on po prostu odszedł, tak zwyczajnie, tak spokojnie, jakby kończył rozmowę o czymś drobnym, a nie o naszym życiu. Zostałam przed budynkiem sama, z uczuciem, że to już nie kryzys, tylko koniec.

Sama siebie zawiodłam

Wróciłam do pustego mieszkania późnym popołudniem, gdy zaczynało się ściemniać. Światełka na małym drzewku wciąż świeciły, tak samo jak tego dnia, kiedy pakowałam prezent dla Michała i udawałam, że wszystko jest w porządku. Teraz ich ciepłe światło tylko podkreślało ciszę, która wypełniała każdy kąt. Usiadłam na kanapie i wzięłam do rąk szalik, ten od niego, pięknie miękki, w kolorze, który zawsze wybierałam. Pachniał jego wodą po goleniu. Przyłożyłam go do twarzy, ale nie potrafiłam go założyć. Trzymanie go bolało, jakby zapach mógł mnie cofnąć do momentu, w którym jeszcze byliśmy „my”, jeszcze mieliśmy plany, jeszcze wierzyliśmy, że Mikołajki coś znaczą.

Patrzyłam w okno i próbowałam zrozumieć, w którym momencie naprawdę zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy przestałam zauważać drobiazgi. Może wtedy, gdy mówiłam, że jestem zmęczona, ale tak naprawdę byłam czymś innym — przytłoczona sobą. Może gdy szukałam zapomnienia w głupiej zabawie, zamiast przyznać, że coś jest nie tak. Chciałam napisać tę historię, żeby odnaleźć ten moment, ale im więcej wracam pamięcią, tym bardziej widzę, że to nie był jeden dzień, tylko długa droga, po której szłam z zamkniętymi oczami.

Nie wiem, czy Michał wróci. Może potrzebuje czasu. Może już podjął decyzję. A może za tydzień zapuka do drzwi, a ja będę stała tam z sercem w gardle. Tego nie jestem w stanie przewidzieć. Wiem tylko jedno: te mikołajki, które miały być kolejnymi ciepłymi, spokojnymi świętami, stały się końcem pewnego życia, do którego już nie wrócę. Najgorsze było to, że sama siebie zawiodłam.

Dominika, 27 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama