Reklama

„Widok starszego pana absolutnie mnie zaskoczył. Był ubrany w skromny szary sweter, spodnie od garnituru, miał siwiutkie, przerzedzone włosy i głębokie bruzdy na policzkach. Mężczyzna był dobrze po siedemdziesiątce.”

Reklama

– Dzień dobry, szanownej pani – przywitał się elegancko. – Byłem na dziś zapisany. Wnuczka dzwoniła – musiał dostrzec malujące się na mojej twarzy zdziwienie.

– Oczywiście, po prostu nie wspomniała, o kogo chodzi. Proszę wybaczyć – tłumaczyłam się. – Najczęściej przychodzą tu kobiety. Ale zapraszam do pokoju.

Poprowadziłam mężczyznę w kierunku kanapy i foteli, pozwalając mu wybrać miejsce. Usiadł w fotelu.

– Napije się pan kawy? – zaproponowałam. – Herbaty? Albo czegoś zimnego?

Zobacz także

– Jeśli to nie kłopot, poproszę herbatę – uśmiechnął się. – Ale żadne tam ziółka czy owocowe historie. Piję mocną czarną herbatę z trzema łyżeczkami cukru.

Utracona miłość sprzed lat

Jego głos był dźwięczny i doniosły. Uświadomiłam sobie, że właśnie tak mówią osoby, które słabo słyszą. Postanowiłam o tym pamiętać podczas sesji. Z filiżanką mocnej i słodkiej herbaty w ręce usadowiłam się naprzeciwko starszego mężczyzny. Podziękował za napój, pochylił się, a na koniec z tylnej kieszeni spodni wyciągnął brązowy portfel.

– To zdjęcie mojej żony, Zofii – położył na stole czarno-białą fotografię przedstawiającą dziewczynę z burzą loków wokół twarzy. – W zasadzie, byłej żony.

Zauważyłam, że z czułością wpatruje się w miniaturowy portret kobiety. Zdjęcie miało legitymacyjne wymiary i zapewne zostało wyrwane z jakiegoś starego dokumentu.

– Byliście małżeństwem? – zapytałam.

– Tak, cztery lata. Potem się rozwiedliśmy. To było pięćdziesiąt lat temu, ale dopiero niedawno zrozumiałem, jaki byłem niedojrzały. Dość powiedzieć, że młodo się pobraliśmy i szybko rozstaliśmy. Stchórzyłem. Uciekłem z miasta. Nie chciałem spotykać Zosi w parku czy w autobusie. Przeniosłem się na drugi koniec Polski, bo tam znalazłem pracę. Po dwóch latach miałem już drugą żonę, a potem trójkę dzieci i wnuki. Czas szybko mijał. Zestarzałem się u boku mądrej i dobrej kobiety, której jednak nigdy prawdziwie nie pokochałem.

– Bo wciąż miał pan w sercu Zosię?

– Tak… To była trudna miłość. Romantyczna, namiętna i burzliwa. Nie umieliśmy nad nią zapanować. Żadne z nas nie potrafiło pójść na kompromis.

– Czy druga żona zna tę historię?

– Nie zna i już nie pozna. Zmarła pół roku temu. Widzi pani… – mężczyzna spojrzał na mnie wyblakłymi, niemal przejrzystymi oczami. – Niełatwo zranić kogoś, kto jest dobry, czuły i oddany. Nie umiałem tego zrobić. Barbara, druga żona, była ze mną szczęśliwa. Mieliśmy piękne życie. Rodziły się dzieci, a potem wnuki. Nie chciałem tego psuć.

– Czy może mi pan wyjawić cel tej wizyty?

– To trochę nietypowe – starszy pan wyglądał na zakłopotanego. – Chciałbym, żeby mi pani pomogła odnaleźć grób byłej żony.

Te słowa mnie zaskoczyły.

– Nie może pan po prostu zapytać, gdzie ją pochowano? – zdziwiłam się.

Mężczyzna pokręcił przecząco głową.

– Nie ma pan najlepszych relacji z rodziną Zofii? – zrozumiałam wreszcie.

– Niestety – westchnął. – Gdy wyjechałem, kontakt się urwał. Nie dziwię się Zofii. Była na mnie wściekła. Ja na nią też. Później, gdy złość minęła, napisałem do niej. List wrócił z adnotacją, że adresat nieznany. Wtedy nie było telefonów, maili… Dałem sobie spokój. Miałem Baśkę i dzieciaki. Ale teraz, gdy zostałem sam, postanowiłem odnaleźć Zofię. Miesiąc temu zacząłem poszukiwania. Nie trafiłem jednak na żaden trop. Sąsiedzi wymarli albo się przeprowadzili. Zresztą, Zofia zapewne ponownie wyszła za mąż i zmieniła nazwisko. Postanowiłem więc poprosić o pomoc jedną z wnuczek. Podałem jej, na wszelki wypadek, panieńskie nazwisko żony. Wnuczka szukała w internecie i w końcu trafiła na jakiegoś bratanka czy jego syna. Miał to samo nazwisko. Odpisał po kilku dniach, żeby nie szukać Zofii, bo dawno nie żyje. I tyle. Potem nie odpowiedział już na żadną wiadomość. A mnie bardzo zależy – mężczyzna posmutniał. – Chciałbym usiąść przy jej grobie i wszystko wytłumaczyć. Przyznać, jak bardzo byłem głupi. Przeprosić i błagać o wybaczenie. Czuję, że i mnie zostało już niewiele czasu.

– Nie wiem, czy będę umiała panu pomóc – przyznałam szczerze. – Szukanie zmarłych różni się od szukania żywych. Żywi ludzie mają aurę, wysyłają wibracje. Martwi kontaktują się w inny sposób.

– Przyniosłem zdjęcie. Proszę, niech pani spróbuje – wyciągnął rękę z wyblakłą fotografią.

– Myślę, że właściwszym sposobem byłoby przywołanie ducha Zofii – zasugerowałam. – Mógłby pan wtedy osobiście o wszystko zapytać, przeprosić.

– O Boże – jęknął słabym głosem. – Nie wiem, czy jestem na to gotowy. Wywoływanie duchów trochę mnie przeraża.

– Niepotrzebnie. Bać trzeba się żywych, a nie umarłych. Zresztą, będę tu. Jako medium, przewodniczka i opiekunka. To jak? Zgadza się pan?

– Dobrze – jego głos stał się słaby i cichy. – Zgadzam się.

Spotkanie z duchem żony

Zaciągnęłam żaluzje, a potem grube aksamitne kotary. W pokoju zapanował mrok. Rozjaśniał go jedynie słaby płomień świeczki. Usiadłam obok staruszka i chwyciłam jego żylastą dłoń. Tuż przed nami, na małym stoliczku, leżało zdjęcie.

„W jej spojrzeniu jest tyle życia” – przeszło mi przez myśl. Przymknęłam oczy, by wyostrzyć inne zmysły. Oczyściłam umysł ze zbędnych wrażeń, a potem zdecydowanym głosem poprosiłam ducha Zofii o przybycie. Czekałam. Ręka siedzącego obok mężczyzny zadrżała. Delikatne impulsy przechodziły z jego ciała do mojego.

– Jeśli kiedykolwiek kochałaś tego mężczyznę, przyjdź – ponaglałam.

Zdjęcie zaczęło wysyłać dziwne wibracje. Między mną, staruszkiem i fotografią kobiety wytworzyło się nietypowe pole. Nie miałam jednak czasu, by się nad tym zastanowić, bo nagle powietrze w pokoju zgęstniało i zaczęło intensywnie falować. Na początku mogłam poczuć jedynie zmianę temperatury i nowe wibracje. Później usłyszałam szelest.

– Zbliża się – wyjaśniłam klientowi. – Proszę się nie bać. Nie wiem jeszcze czy duch się zmaterializuje. Czasami zmarli wolą pozostać po drugiej stronie. W cieniu. Wtedy kontaktują się przez medium.

– Chyba wolałbym, żeby tak się stało. Nie wiem, czy chcę zobaczyć zjawę.

– Za późno – uścisnęłam dłoń mężczyzny, by dodać mu otuchy. – Już tu jest.

Na pojednanie nigdy nie jest zbyt późno

Energia wokół nas zgęstniała. Można to było porównać do przebywania w ciasnym i parnym pomieszczeniu bez okien. Czułam, że zaczynam się pocić.

– Witaj, Tadeuszu – kobiecy głos był słaby, ledwo słyszalny. – Nie sądziłam, że tak szybko się spotkamy.

Patrzyłam w stronę okna, bo to stamtąd dobiegał dźwięk. Na tle ciemnych zasłon zamajaczyła drobna postać. Mój klient milczał. Pomyślałam, że wszystkiemu winny jest jego słaby słuch.

– Zdziwiony? – kobieta wyraźnie przejęła inicjatywę. – Przecież chciałeś skontaktować się z nieżyjącą żoną.

– Barbara! – w głosie mężczyzny usłyszałam smutek i przerażenie. – Ja… Przepraszam cię. Za wszystko. To nie tak…

– Nie musisz mi nic tłumaczyć. Tu, gdzie jestem, wszystko jest prostsze. Osiągnęłam spokój. Nie martwię się już o to, że nigdy mnie nie kochałeś. Byłeś dobrym mężem i wspaniałym ojcem. Po prostu… Ona była pierwsza. I jedyna. Cały czas to wiedziałam. Wolałam jednak udawać. Tak było lepiej dla wszystkich. A ponieważ tak bardzo starałeś się, by mnie nie zranić, pomogę ci. Kobiety, której szukasz, nie ma w zaświatach. Zofia wciąż żyje.
Po tych słowach duch Barbary zdematerializował się.

Siedzieliśmy w milczeniu. Nie wiem nawet, kiedy zdjęcie Zofii znalazło się w moich rękach. Poczułam nagły przypływ wibracji. Przed moimi oczami, niczym w kinie, pojawiły się sekwencje zdarzeń. Już wiedziałam.

Reklama

– Panie Tadeuszu – uścisnęłam jego dłoń. – To prawda. Zofia żyje. Zaraz po rozwodzie wróciła do panieńskiego nazwiska i wyprowadziła się z waszego starego mieszkania. Wkrótce potem urodziła dziecko. Mężczyzna, którego wnuczka odnalazła w internecie, ma dziś pięćdziesiąt lat. Wychował się bez ojca. To jego powinien pan prosić o przebaczenie. Jeszcze nie jest za późno.

Reklama
Reklama
Reklama