„W mojej skrzynce pojawiały się dziwne koperty. Prawda o mojej matce, którą w nich znalazłam, złamała mi życie”
„Wydarzyło się coś, co sprawiło, że zaczęłam mieć ciarki. Kiedy wróciłam z porannego spaceru, zajrzałam do skrzynki pocztowej. Był tam list, zwykła koperta, bez znaczka, bez adresu nadawcy. W środku jedno zdanie, zapisane starannym pismem: Wiem, co się stało w 2005 roku. Czas, żebyś i ty wiedziała”.

- Redakcja
Codzienność mnie uspokaja. Lubię ją taką, jaka jest – niezmienna, przewidywalna. Poranki z kawą, popołudnia przy komputerze, bo pracuję zdalnie jako redaktorka, i wieczorne spacery z moim psem, Felkiem. Mam trzydzieści kilka lat i mieszkam w bloku na spokojnym osiedlu. Żadnych wielkich dramatów, żadnych niespodzianek. Tak właśnie lubię.
Mój kontakt z sąsiadami ogranicza się do grzecznościowych „dzień dobry” i „do widzenia”. Chociaż jest jedna osoba, która przekracza tę granicę zbyt często – pani Wanda z parteru. Starsza pani, zawsze ciekawska. Wie, kto kiedy wychodzi, kto co przyniósł z dyskontu, i o której wrócił. Parę razy przyłapałam ją, jak przez szparę w zasłonie obserwowała mnie, gdy szłam z psem. Dziwnie się z tym czułam.
Tydzień temu wydarzyło się coś, co sprawiło, że zaczęłam mieć ciarki. Kiedy wróciłam z porannego spaceru, jak zwykle zajrzałam do skrzynki pocztowej. Był tam list – zwykła koperta, bez znaczka, bez adresu nadawcy. W środku jedno zdanie, zapisane starannym, równym pismem: „Wiem, co się stało w 2005 roku. Czas, żebyś i ty wiedziała.”
Zamarłam. Ten rok coś znaczył. Wtedy właśnie, po jednej kłótni, zerwałam kontakt z rodziną. Ale o tym nie wiedział nikt… nikt z obecnych w moim życiu.
Tego samego dnia spotkałam panią Wandę na klatce. Zatrzymała mnie spojrzeniem i, jakby od niechcenia, rzuciła:
– O, pani Natalia. Redaguje pani jeszcze te książki, prawda? Musi być pani bardzo dokładna. Zawsze pani była, nawet jako dziecko.
Zmarszczyłam brwi.
– Skąd pani wie, co robiłam jako dziecko?
– Eee, różne rzeczy człowiek słyszy – odparła, z uśmiechem, który miał w sobie coś złowieszczego.
Wieczorem zadzwoniłam do Marty, mojej jedynej przyjaciółki.
– Słuchaj, dostałam dziś dziwny list… ktoś pisze, że wie, co się stało w 2005 roku. Ktoś wie rzeczy, o których nie mówiłam nikomu. Nawet to, że pracuję jako redaktorka...
– A może masz fana? – zaśmiała się Marta. – Może jakiś stary znajomy się zakochał i teraz cię śledzi?
– To nie jest zabawne – powiedziałam cicho. – Ten ktoś zna za dużo szczegółów...
Ktoś grzebał w moim życiu
Od tamtej pory skrzynkę sprawdzałam codziennie. I niemal codziennie znajdowałam kolejny list. Każdy – jak poprzedni – ręcznie pisany, bez podpisu, bez znaczka, bez śladu.
„Nie zapomniałaś o tym, co zrobiłaś w wakacje 2003?”
„Twoja matka wciąż czeka na wyjaśnienie.”
„Kłamstwa nie da się zakopać na zawsze.”
Z każdą kolejną wiadomością moje serce biło szybciej. Ktoś grzebał w moim życiu. W mojej przeszłości. W moich ranach, które ledwo się zabliźniły. Zaczęłam się bać. Nie wychodziłam już z psem wieczorem, tylko w dzień. Rolety zasłaniałam zaraz po zmroku. Felka trzymałam bliżej niż zwykle. Miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Może z klatki naprzeciwko? A może z mieszkania obok?
Pewnego popołudnia, kiedy wracałam z warzywniaka, zaczepił mnie pan Zbyszek z trzeciego piętra – ten z czapką z daszkiem i wiecznie utytłanym mopsem.
– Dzień dobry, pani Natalko. Widzę, że pani ostatnio taka zamyślona... wszystko w porządku?
– Tak, dziękuję – uśmiechnęłam się słabo.
Pan Zbyszek przysunął się trochę bliżej, konspiracyjnie ściszył głos:
– Tylko niech pani uważa. Wanda... ta z parteru... ona wszystko wie pierwsza. Wie pani, co się dzieje w osiedlu zanim jeszcze ktoś zdąży to pomyśleć. Pamięta każdy szczegół, każdy samochód, każde wejście i wyjście. I zapisuje. Podobno ma zeszyt!
– Zeszyt?
– Taki gruby, szkolny. I notuje. Kto z kim, kiedy, dlaczego. Że niby hobby, wie pani?
Skinęłam głową, a żołądek ścisnął mi się z lęku. Zaczęłam liczyć w głowie wszystkie momenty, w których mogła mnie obserwować. Czy mogła wiedzieć coś... więcej? Może znała moją matkę? Może... znała mnie z dzieciństwa? Wieczorem nie mogłam zasnąć. Chodziłam po mieszkaniu, zaglądałam za zasłony, nasłuchiwałam. I wciąż czułam jej wzrok. Jakby zza cienkich firanek ktoś cały czas patrzył.
Przysiadłam na kanapie, trzymając w dłoni jeden z listów. Palce mi drżały. Wzięłam głęboki oddech.
– Kto ty jesteś? – wyszeptałam sama do siebie. – Czego chcesz?
A potem w myślach zaczęłam przeglądać podejrzanych. Wanda była na szczycie mojej listy.
Chciałam sprawdzić czy to ona
Zebrałam się na odwagę po kolejnym liście. Tym razem było tam tylko jedno zdanie:
„Ona cię pamięta. Nie udawaj, że jej nie widzisz.”
Zeszłam na parter, trzymając w ręku pusty słoik po miodzie. Miał być pretekstem. Miałam zamiar pożyczyć cukier. I przyjrzeć się jej z bliska. Otworzyła niemal natychmiast – jakby stała za drzwiami, czekając, aż zapukam.
– O, pani Natalia. W czym mogę pomóc? – zapytała miękko, patrząc mi prosto w oczy.
– Dzień dobry... Przepraszam, że tak bez zapowiedzi. Zabrakło mi cukru, a piekę szarlotkę...
– Ależ oczywiście – uśmiechnęła się i gestem zaprosiła mnie do środka. – Proszę, wejdzie pani. Mam świeży. Sypki, nie zbrylony.
Jej mieszkanie pachniało lawendą i czymś jeszcze – czymś dusznym, ciężkim. Na komodzie stały dziesiątki ramek ze zdjęciami. Ale nie były to zwykłe rodzinne fotografie. Na większości widniały dzieci, chyba obce dzieci. I młode kobiety. Nie rozpoznawałam żadnej twarzy.
– Ma pani... duży album wspomnień – rzuciłam, udając rozluźnienie.
– Ach, lubię pamiętać – odpowiedziała spokojnie, przesypując cukier do mojego słoika. – Pamięć to wszystko, co zostaje, prawda?
Usiadłam. Dłońmi ścisnęłam kolana.
– A pani mieszka tu długo?
– Całe życie. Tu się urodziłam, tu dorastałam, tu zostanę. Wszystko tu znam – odpowiedziała, patrząc na mnie uważnie. – A pani? Skąd się pani do nas wprowadziła?
– Z centrum. Potrzebowałam ciszy... odcięcia – odpowiedziałam niechętnie.
Wanda kiwnęła głową.
– Niektórzy się odcinają, bo chcą zacząć od nowa. Inni – bo uciekają przed czymś, co ich goni. Pani jest tą drugą, prawda?
Zmroziło mnie. Spojrzałam na nią ostro.
– Pani Wando... Czy pani... pisze do mnie listy?
Jej ręka zamarła nad słoikiem. Przez chwilę wpatrywała się w cukier, potem powoli podniosła wzrok. Uśmiech zniknął.
– Jakie listy?
– Dostaję wiadomości. Ktoś zna moją przeszłość. Ktoś, kto wie rzeczy, których nie ma prawa wiedzieć. O dzieciństwie. O mojej rodzinie. O mnie.
Wanda wstała, odwróciła się. Zaczęła poprawiać serwetkę na komodzie, chociaż ta była idealnie ułożona.
– A może to sumienie pisze? – powiedziała cicho.
– Pani mnie zna, prawda? – wstałam, serce waliło mi jak młot.
Wanda odwróciła się i spojrzała mi prosto w oczy. Milczała przez chwilę, po czym powiedziała jednym tchem:
– Proszę iść już, pani Natalio. Mam chore zatoki. Duszno dziś. Źle się czuję. Do widzenia.
Bez słowa wzięłam słoik i wyszłam. Ale wiedziałam jedno: coś ukrywa. I właśnie potwierdziła, że zna prawdę.
Czułam, że mój świat sie wali
Tydzień później znów usłyszałam jej głos. Nie ze mną rozmawiała. Stałam w klatce schodowej, klucz już był w zamku, kiedy dobiegły mnie słowa z uchylonych drzwi do mieszkania Wandy.
– Ale przecież obiecałaś, że już nie będziesz... – zaczęła jakaś kobieta, chyba sąsiadka z góry.
– Nie mogę jej zostawić w tej niewiedzy – syknęła Wanda. – To nie jest już dziecko! Musi w końcu wiedzieć, kim jest!
Zamarłam. Trzymałam rękę na klamce, nie wchodząc do mieszkania. Po kilku sekundach usłyszałam, jak drzwi się zamykają. Nie myśląc wiele, zapukałam. Głośno, bezceremonialnie. Wanda otworzyła niechętnie. Była blada. Wpuściła mnie do środka bez słowa.
– Podsłuchałam. Wiem, że to pani pisze te listy. Wiem, że wie pani coś o mojej rodzinie. Niech pani mówi.
Stała przez chwilę z opuszczonymi ramionami, jakby się poddała.
– Twoja matka była moją przyjaciółką – powiedziała w końcu. – Przyjaciółką sprzed wielu lat. Przed tym wszystkim...
– Przed czym? – syknęłam.
Wanda westchnęła. Jej głos nagle zmiękł, jakby z niej zeszło całe napięcie.
– Twoja matka... ona nie była w stanie cię wychować. Po tym, co zrobiła. Ale ja wiedziałam. Ja byłam tam wtedy. Wiedziałam o wszystkim. O tragedii. O decyzji. O tym, jak cię oddano.
– Kłamiesz – wyszeptałam. – To niemożliwe...
– Nie kłamię, dziecko – powiedziała cicho. – Nie napisałam ci wszystkiego. Ale teraz już musisz się dowiedzieć.
Czułam, jak świat zaczyna się chwiać. Wanda znała moją matkę. Była częścią czegoś, co miało zostać zakopane. Ale nie zostało.
Kim ja właściwie jestem?
Usiadłyśmy przy stole. Wanda z trudem nalewała herbatę do filiżanek. Jej ręce drżały. Moje – też. Milczałyśmy przez chwilę, jakbyśmy obie wiedziały, że to, co za chwilę zostanie powiedziane, zmieni wszystko.
– Twoja matka miała wtedy dwadzieścia lat – zaczęła cicho Wanda. – Byłyśmy nierozłączne. Takie dwie szalone dziewczyny. Mieszkałyśmy w jednym pokoju w akademiku. Wtedy wydarzyło się… to. Ciąża. I nagle wszystko się rozpadło.
– Ojciec? – spytałam. Gardło miałam ściśnięte.
– Nie wiem. Naprawdę. Nigdy mi nie powiedziała, kto to był. Tylko płakała. Nie miała wsparcia. Rodzice ją odrzucili. Zostałam tylko ja.
Patrzyłam na Wandę, szukając w niej śladów tamtej historii.
– I oddała mnie. Tak po prostu?
– Natalia, ona była rozbita. Nie miała jak cię utrzymać, nie miała nawet gdzie mieszkać. Trafiłaś do rodziny zastępczej. A potem… potem twoja matka zniknęła. Próbowałam ją znaleźć. Przez lata.
– Dlaczego do mnie nie przyszła? Dlaczego nigdy się nie odezwała?
Wanda zamilkła. Spojrzała gdzieś ponad moim ramieniem.
– Może się bała. Może uznała, że tak będzie lepiej. Albo... może ktoś jej powiedział, że powinna zniknąć na zawsze.
Wstałam nagle. Z krzesłem, które zaskrzypiało dramatycznie.
– Nie chcę tego słuchać. Nie tak. Nie dzisiaj.
Wyszłam z jej mieszkania jak w transie. Szłam bez celu, z mokrymi oczami, ciężkim sercem i jednym pytaniem pulsującym w głowie: kim ja jestem?
Coś mnie zgniotło od środka
Wanda dała mi adres. Powiedziała, że to jedyne, co udało jej się zdobyć po latach poszukiwań. Kobieta, która – jeśli to wszystko prawda – była moją biologiczną matką, mieszkała w małym domku na przedmieściach. Zadzwoniłam wcześniej, używając imienia, które kiedyś nosiła. Głos po drugiej stronie był szorstki.
– A w jakiej sprawie?
– Rodzinnej – odpowiedziałam. – To ważne.
Zgodziła się. Bez cienia emocji. Dom był zwyczajny. Zbyt zwyczajny jak na miejsce, które mogło ukrywać tyle tajemnic. Otworzyła mi kobieta o surowej twarzy i przygaszonych oczach. Przez chwilę tylko mierzyłyśmy się wzrokiem.
– Wejdź – powiedziała krótko.
W środku pachniało kurzem i starą kawą. Usiadłam, nie wiedząc, jak zacząć. Ale ona mnie wyprzedziła.
– Wanda ci powiedziała, prawda?
Skinęłam głową.
– To prawda. Urodziłam cię. I oddałam. Nie musisz tego rozumieć. Nie musisz wybaczać.
– Dlaczego? – zapytałam z wysiłkiem. – Dlaczego mnie nie chciałaś?
Spojrzała na mnie długo. A potem tylko wzruszyła ramionami.
– Nie byłam gotowa. A może po prostu byłam słaba. I sama. A potem było już za późno. Życie potoczyło się dalej. Nie chciałam wracać do tamtego czasu.
– A teraz? Teraz też cię to nie obchodzi?
Zmrużyła oczy.
– Wiesz, nie każdy nadaje się na matkę. I nie każdy ma odwagę, żeby się przyznać. Ja nie miałam. Ale chociaż tobie się udało, prawda?
Nie odpowiedziałam. Zgniotło mnie coś od środka. Wyszłam bez słowa. Nie jestem już tą samą Natalią. Coś pękło bezpowrotnie.
Natalia, 32 lata
Czytaj także:
- „Ostatnio nie poznaję mojego syna. Był moim darem od Boga, a dziś daję za niego na tacę i wołam o pomstę do nieba”
- „Zaufałam siostrze, a ona oszukała mnie w obrzydliwy sposób. Okradła mnie nie tylko z pieniędzy, ale i godności”
- „Bart pozwał mnie do sądu, bo liczył na hojny spadek po rodzicach. Gdy usłyszał wyrok, szczęka opadła mu do podłogi”