Reklama

Nie wiem, czy jestem romantyczką z urodzenia, czy z przekory, ale odkąd pamiętam, marzyłam o ślubie jak z bajki – z białą suknią, z orkiestrą, z lampkami prosecco rozświetlającymi nocne niebo. Może to przez te wszystkie komedie romantyczne, które pożerałam jako nastolatka, może przez babcię, która opowiadała, jak pradziadek podjechał pod jej dom bryczką. Tak, wiem, XXI wiek, ale nie potrafiłam się oprzeć tej wizji.

Reklama

Marzyłam o ślubie

Z Michałem byliśmy razem prawie trzy lata. On był zupełnym przeciwieństwem mnie – spokojny, wycofany, cichy. Kiedy ja robiłam listę piosenek na wesele, on nie miał nawet zdania na temat koloru serwetek. Czasem miałam wrażenie, że to ja ciągnę ten wózek związku, że jego udział ogranicza się do obecności. Ale tłumaczyłam to sobie: „On po prostu ufa twoim wyborom”. I szłam dalej.

Od roku planowałam wszystko z zegarmistrzowską precyzją. Każdy detal był przemyślany. Suknię mierzyłam pięć razy – bo ta koronka miała idealnie opadać na ramiona. Na próbnym tańcu popłakałam się ze wzruszenia. Wieczór panieński był jak z filmu – tylko moje dziewczyny, prosecco i taniec do rana.

Anka, moja druhna i przyjaciółka od liceum, była przy mnie zawsze. Trochę zbyt często rozśmieszał ją Michał, trochę zbyt długo patrzyli sobie w oczy przy wspólnym gotowaniu… Ale ufałam jej. I sobie. Nie chciałam być zazdrosna.

Cieszyłam się tym

Pamiętam jedną rozmowę tuż przed ślubem, kiedy siedziałyśmy z Anką na tarasie i piłyśmy kawę:

– Wszystko idzie idealnie – powiedziałam z błyskiem w oku. – To będzie najpiękniejszy dzień mojego życia.

– Jeszcze chwila i będzie po wszystkim – zaśmiała się Anka.

– Coś ty, dopiero się zacznie! – parsknęłam i spojrzałam w niebo.

– Chyba że Michał ucieknie sprzed ołtarza – dodała żartem.

Wtedy przyszedł Michał, spojrzał na nas i rzucił swoim suchym tonem:

– Wolicie planować katastrofę niż ślub?

Anka wybuchła śmiechem.

– Ależ z ciebie pesymista! – mruknęła i stuknęła go łokciem w ramię.

Ja się tylko uśmiechnęłam. Bo wtedy naprawdę wierzyłam, że wszystko idzie zgodnie z planem.

To miał być najpiękniejszy dzień mojego życia. Pogoda dopisała jak na zamówienie. Niebo bez jednej chmurki, lekki wiatr poruszający koronkowym welonem, który mama przypinała mi rano z czułością, jakby to miało mnie ochronić przed wszystkim, co złe.

Niczego nie przeczuwałam

Goście już zaczęli się zbierać przed willą w lesie. Biała altana ozdobiona girlandami kwiatów, ścieżka wysypana płatkami róż, orkiestra strojąca instrumenty – wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zaplanowałam.

Czułam się jak w transie. Kiedy spojrzałam w lustro, sama siebie nie poznałam. Suknia idealnie układała się na ciele, delikatny makijaż podkreślał oczy. Byłam gotowa. Czekałam na ten moment przez dwanaście miesięcy – dwanaście miesięcy list, tabelek, telefonów, prób, decyzji i rezygnacji z własnych zachcianek, żeby wszystko było idealne. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam Michała. Stał przy wejściu do altany, w garniturze, który wybraliśmy razem. Patrzył na mnie, ale jego twarz była jakaś inna. Napięta. Oczy wbite gdzieś poza mną.

Podeszłam i uśmiechnęłam się niepewnie. On pochylił się i wyszeptał tak cicho, że ledwo usłyszałam:

– Nie mogę tego zrobić.

Zamarłam. Nie wiedziałam, co to znaczy. Myślałam, że żartuje. Spojrzałam na niego, czekając aż się uśmiechnie, ale on tylko cofnął się krok i dodał:

– Przepraszam.

Myślałam, że żartuje

Nie zdążyłam nic powiedzieć. Odwrócił się i odszedł w stronę lasu. Słyszałam, jak ktoś mnie woła, jak Anka mówi coś za plecami, jak jedna z ciotek próbuje coś tłumaczyć gościom. Ale ja już nie słyszałam nic. Stałam przed altaną z bukietem w rękach i patrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Michał.

Zrobiłam krok do przodu, a potem następny. Szłam do ołtarza sama, po ścieżce, którą mieliśmy iść razem. Goście wstali, jakby wszystko było w porządku, ale ja widziałam ich twarze – zdziwione, zaniepokojone, niektóre wręcz przestraszone. Orkiestra przestała grać. Cisza była jak wyrok.

W głowie miałam mętlik. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnie rozmowy z Michałem. Kilka dni temu nie chciał zdecydować, jakie wino podać do obiadu. Tydzień wcześniej nie odebrał przez pół dnia telefonu. Ale przecież tak zawsze było – nigdy nie był decyzyjny, nie nalegał, nie przekonywał. Nigdy nie chciał się spierać.

Zostawił mnie

Nie wychodziłam z mieszkania przez kilka dni. Telefon dzwonił bez przerwy – mama, ciotki, znajomi z pracy. Media społecznościowe pełne były zdjęć sprzed ślubu, gratulacji, które teraz paliły mnie w oczy. Usunęłam aplikację, wyłączyłam powiadomienia, ale to nie pomogło. Leżałam na kanapie, gapiłam się w sufit i nie mogłam zrozumieć, co się właściwie stało.

W końcu zadzwoniła Kaśka. Nie pytała, jak się czuję. Od razu przeszła do rzeczy.

– Widziałam ich na Instagramie Anki. Polecieli razem.

– Kogo?

– Michała i Ankę. Polecieli do Zanzibaru.

Zrobiło mi się słabo. Przez chwilę miałam wrażenie, że nie zrozumiałam.

– To była wasza podróż poślubna, prawda? – dodała Kaśka, choć wiedziała doskonale, że tak.

Zamknęłam oczy i nagle wszystko zaczęło się układać. Ich spojrzenia przy kuchennym stole. Śmiechy, które trwały chwilę za długo. Wieczory, kiedy zostawali sami, bo ja jeszcze coś kończyłam. Moje tłumaczenia, że się lubią, że to normalne. Byłam głupia.

Poczułam nie wściekłość, nie smutek, tylko coś gorszego – upokorzenie, że weszła mi do domu, do życia, a ja nie zauważyłam niczego.

Nie mogłam uwierzyć

Spotkałyśmy się kilka dni po jej powrocie. Zadzwoniła pierwsza. Nie przeprosiła, tylko powiedziała, że musimy pogadać. Przyszła do mnie do mieszkania, jakby to była zwykła wizyta. Miała lekki makijaż, włosy związane w niedbały kucyk. Usiadła na mojej kanapie bez zaproszenia. Ja stałam przy drzwiach, gotowa ją wyrzucić w każdej chwili.

– Nie chcę kłamać – zaczęła. – To nie było planowane. Po prostu tak wyszło.

– Od kiedy?

– Nie wiem… Może od tamtego weekendu w Bieszczadach. Pamiętasz? Michał się wtedy rozgadał przy ognisku… Było miło. To był impuls.

Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Spojrzałam na nią i nie poznałam osoby, która kiedyś znała moje największe sekrety.

– Impuls? – powiedziałam cicho. – Zniszczyliście mi życie, a ty mówisz o impulsie?

Anka spuściła wzrok, ale nie wyglądała na zawstydzoną.

– Nie chcieliśmy cię ranić. Serio. Ale przecież widziałaś, jak to wyglądało. Michał był z tobą, ale cały czas jakby obok. Ty wszystko planowałaś, kontrolowałaś… On czuł się zdominowany.

Parsknęłam śmiechem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.

– Więc go wyręczyłaś? Zabrałaś go na moją podróż poślubną i rozwiązałaś za niego wszystkie problemy?

Próbowała się tłumaczyć

Nie odpowiedziała. Wstała, rzuciła jeszcze coś o tym, że pewne rzeczy są po prostu nieuniknione, i wyszła, jakbyśmy rozmawiały o zmianie planów na weekend. Zostałam sama, z pustym spojrzeniem wbitym w zamknięte drzwi i z jedynym pytaniem w głowie: czemu tak długo wierzyłam, że mnie to nie dotyczy?

Wyprowadziłam się miesiąc po tamtej rozmowie. Znalazłam mieszkanie w innym mieście. Zaczęłam od zera – nowa praca, nowe znajome twarze, nowe rytuały. Każdego ranka budziłam się trochę spokojniejsza niż dnia poprzedniego, ale i tak nie potrafiłam zapomnieć. Blizna została.

Czasem zaglądałam na profile społecznościowe Michała albo Anki. Zdjęcia z podróży, z koncertów, z niedzielnych śniadań na balkonie. Wszyscy pisali, jak pięknie razem wyglądają. Patrzyłam na nich i nie czułam już złości. Raczej coś w rodzaju obcości. Jakby to byli bohaterowie serialu, którego kiedyś oglądałam, ale którego nowego sezonu nie chcę już widzieć.

Byłam silniejsza. Przeżyłam coś, co mogło mnie połamać. Ale wiedziałam też, że czegoś mi brakuje. Spokoju. Pewności. Tego, że kiedyś znowu będę potrafiła zaufać bez ciągłego oglądania się za siebie. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś kogoś pokocham. Ale jedno wiedziałam na pewno – jeśli tak, to nie będę już ślepa.

Magdalena, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama