„W naszym domu można jeść z podłogi, ale nie ma w nim już miłości. Żona wytarła ją razem z kurzem”
„– Dość! – wybuchłem. – Monika, nie mogę tak żyć! To nie jest dom, tylko miejsce pełne twoich zasad i zakazów! Czuję się jak więzień, a ty zachowujesz się jak strażnik! Nie tak miało wyglądać nasze życie!”.
- Redakcja
Z początku wszystko układało się pięknie. Byłem przekonany, że z Moniką stworzymy ciepły, prosty dom, w którym oboje znajdziemy wytchnienie. Urządzaliśmy mieszkanie wspólnie, starając się stworzyć miejsce, do którego chce się wracać. Były wieczory przy winie, spontaniczne wypady po nowe poduszki, a nawet drobne sprzeczki o wybór koloru ścian w salonie. Wszystko wydawało się wtedy takie lekkie, radosne – dom pachniał nowością i obietnicą dobrego życia.
Z czasem jednak coś zaczęło się zmieniać. Monika, z natury pedantyczna, stopniowo przejmowała kontrolę nad przestrzenią wokół nas. Najpierw żartowała, że „w końcu musi być tu czysto jak w laboratorium”, ale te słowa powtarzały się coraz częściej. Niby niewinne uwagi, lecz już wtedy czułem, że coś się za nimi kryje.
Na początku wydawało mi się to nawet urocze. Myślałem, że to przejściowa faza, że Monika po prostu potrzebuje trochę kontroli w swoim życiu. Z czasem jednak zamiłowanie do porządku zaczęło przeradzać się w obsesję, a ja – stopniowo – stawałem się kimś obcym we własnym domu.
Żona zaczęła się awanturować
Pierwszy raz zauważyłem, że coś jest nie tak, kiedy Monika zrobiła awanturę o brudny kubek zostawiony na blacie. Siedzieliśmy razem w kuchni, a ona nagle zauważyła maleńki ślad po kawie. Westchnęła ciężko i spojrzała na mnie tak, jakbym złamał jakieś niewypowiedziane prawo.
– Czy naprawdę tak trudno od razu po sobie sprzątać? – zapytała chłodno, odsuwając kubek na bok. – Zrozum, że tu ma być porządek.
– Monika, to tylko kubek. Dom to nie muzeum, nie da się tu wszystkiego trzymać pod kloszem – próbowałem ją uspokoić, ale poczułem, że rośnie we mnie irytacja.
Jeszcze niedawno wspólnie śmialiśmy się z takich drobiazgów, a teraz… nie poznawałem jej. Spojrzała na mnie z dziwną powagą, która wywołała ciarki na moich plecach.
– Jeśli dla ciebie tak wygląda porządek, to może po prostu nie powinniśmy być razem. Nie jestem twoją sprzątaczką, Adam – odpowiedziała ostro i wyszła z kuchni, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
Po tej rozmowie coś pękło. Zaczęły się pojawiać drobne uwagi, codzienne docinki – o źle postawiony talerz, o odbite palce na drzwiach. Zacząłem się zastanawiać, kiedy nasz dom przestał być miejscem relaksu, a stał się areną bezustannej kontroli.
Wprowadziła nowe zasady
Kilka dni później Monika oznajmiła mi, że wprowadza nowe zasady „dla dobra nas obojga”. Zasiadła przede mną przy stole z kartką, na której wypisała najnowsze reguły.
– Adam, od dziś w salonie nie chodzimy bez kapci i żadnych przekąsek na kanapie. Nasza sypialnia to miejsce tylko do spania – zero śladów po butach czy rozrzuconych ubrań – powiedziała, jakby ogłaszała jakieś prawo ostateczne.
– Monika, przesadzasz – westchnąłem. – To jest nasz dom, a nie wystawa w IKEI. Tutaj się żyje.
– Właśnie, że tu się żyje, Adam – odparła zimno, z tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem. – A żeby można było żyć komfortowo, musi być czysto. I nie rozumiem, dlaczego cię to denerwuje.
Czułem się, jakbym rozmawiał z kimś obcym. Przecież zawsze była taka wrażliwa, ciepła, pełna empatii… a teraz siedziała tu, traktując mnie jak ucznia, który nie spełnia podstawowych wymagań.
Próbowałem jeszcze raz dotrzeć do niej. Wstałem, podszedłem bliżej, położyłem dłoń na jej ramieniu.
– Monika, dom to miejsce, gdzie powinno być miejsce na bałagan. Na oddech. Dajmy sobie trochę luzu, proszę – powiedziałem cicho.
Odepchnęła moją rękę z irytacją.
– To właśnie próbuję robić, Adam. Próbuję nadać tej przestrzeni jakiś porządek, ale najwyraźniej ty tego nie szanujesz.
Chciałem się odstresować
Pomyślałem, że zaproszenie przyjaciół może trochę rozluźni Monikę i odciągnie ją od tej chorej manii. Od dawna nie mieliśmy gości, a kiedyś tak lubiliśmy wspólne wieczory. Kiedy powiedziałem Monice, że Michał i Justyna przyjdą na kolację, zauważyłem, że jej twarz się napina, ale nie powiedziała nic.
Wieczorem wszystko było jak zawsze – nastrojowe światło, talerze ustawione na stole, butelka wina czekająca na otwarcie. Michał i Justyna wpadli, uśmiechnięci, z torbą słodyczy i kwiatów. Michał od razu usiadł na kanapie w salonie i rozsiadł się wygodnie, sięgając po orzeszki, które zostawiłem na stoliku. Spojrzałem na Monikę – widziałem, jak zaciska szczękę.
– Przepraszam, Michał, ale… bez jedzenia w salonie, dobra? Lepiej zostańmy w kuchni – powiedziała, próbując się uśmiechnąć, ale w jej głosie wyczuwalna była nuta napięcia.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie. Justyna próbowała załagodzić sytuację, chichocząc nerwowo, a Michał tylko wzruszył ramionami i posłusznie przeszedł do kuchni. Jednak czułem, że atmosfera zrobiła się ciężka. Monika co chwilę przecierała blat, poprawiała kieliszki, a nawet w połowie wieczoru zaczęła wycierać zlew, jakby cokolwiek mogło tam zaburzyć „idealny” porządek.
Po wyjściu znajomych ledwo zdążyłem zamknąć drzwi, a Monika już wyciągnęła odkurzacz.
– Monika, przestań – powiedziałem zmęczonym głosem. – Ledwo co wyszli, nie musisz od razu sprzątać!
– Adam, czy ty nie widzisz, jak tu wygląda? Wszędzie ślady! – rzuciła, nie patrząc na mnie.
– Czy ty słyszysz, co mówisz? Ten dom to już nie jest dom, to jakieś więzienie!
Zacząłem się dusić
Monika przestała reagować na moje uwagi – jakby przestało ją obchodzić, że odgradza nas od siebie ta jej niewidzialna bariera perfekcji. Każdy dzień wyglądał podobnie: ja starałem się trzymać zasady, by nie zaczynać kłótni, a ona i tak znajdowała coś, co rzekomo robiłem źle. Raz przypadkiem zostawiłem kapcie przy wejściu do sypialni, a ona spędziła godzinę na szorowaniu podłogi, traktując mnie jak powietrze. Zacząłem czuć, że nasz dom staje się klatką – nie dla niej, a dla mnie.
Któregoś wieczoru, po kolejnej długiej ciszy, w której każde z nas było pochłonięte swoimi myślami, postanowiłem wyrzucić z siebie wszystko, co mnie dusiło.
– Monika, posłuchaj – zacząłem, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie. – To się nie może tak dalej toczyć. Cały czas czuję, jakbym miał zaraz coś zepsuć, jakbym w każdej chwili mógł… – urwałem, próbując dobrać właściwe słowa. – Jakbyś bała się nawet mojej obecności.
Podniosła wzrok znad książki, ale jej oczy były zimne.
– Jeśli tak się czujesz, to może… powinieneś odejść – odparła bez cienia emocji.
Przez chwilę myślałem, że nie usłyszałem jej dobrze.
– Serio? Monika, nie mów mi tego tak, jakbyś podawała prognozę pogody – odparłem z nutą złości. – Naprawdę myślisz, że to jest rozwiązanie? Po prostu mam odejść?
Milczała, a ja poczułem, że coś w środku we mnie pęka. To nie była ta Monika, którą znałem i kochałem. Między nami nie było już miłości. Patrzyłem na nią i coraz wyraźniej widziałem, że nie ma zamiaru się zmieniać, że jej obsesja na punkcie czystości jest silniejsza niż wszystko, co kiedykolwiek łączyło nas jako ludzi.
Tak się nie da żyć
Następne dni były dla mnie testem cierpliwości. W domu panowała cisza, która stawała się coraz bardziej nieznośna. Unikałem Moniki, wolałem wracać późno, tłumacząc to pracą, a gdy już byłem w domu, przemykałem jak cień, starając się nie zostawić śladu. Ale przecież nie da się tak żyć – czułem się, jakbym wchodził na palcach do własnego życia.
Pewnego wieczoru, po wyjątkowo długim dniu w pracy, wróciłem do domu i zobaczyłem Monikę na środku salonu. Stała tam, jak posąg, z dłońmi na biodrach, patrząc na drobny ślad po błocie, który najwyraźniej zostawiłem na podłodze.
– Tyle razy mówiłam, żebyś wycierał buty przed wejściem – zaczęła, ledwo powstrzymując się od krzyku. – Czy to tak trudne?
Nie wytrzymałem. Wszystko, co tłumiłem w sobie od tygodni, wypłynęło w jednej chwili.
– Dość! – wybuchłem. – Monika, nie mogę tak żyć! To nie jest dom, tylko miejsce pełne twoich zasad i zakazów! Czuję się jak więzień, a ty zachowujesz się jak strażnik! Nie tak miało wyglądać nasze życie!
Jej twarz stężała, a w oczach zobaczyłem gniew, ale też coś, czego nie widziałem wcześniej – lęk.
– Jeśli dla ciebie czystość i porządek to więzienie, to może naprawdę nie pasujemy do siebie – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Ja nie chcę żyć w brudzie i chaosie.
Patrzyłem na nią i zrozumiałem, że dotarliśmy do punktu, z którego nie było już powrotu. Wszystko, co kiedyś nas łączyło, rozwiało się gdzieś pomiędzy jej obsesją a moją frustracją. W głowie pojawiła się myśl, która była jak nieunikniony wyrok.
– Masz rację – powiedziałem powoli. – Może naprawdę to koniec.
Monika nie odpowiedziała. Oboje wiedzieliśmy, że to była nasza ostatnia rozmowa jako para.
Adam, 37 lat