Reklama

Mieszkam z Piotrem, moim mężem, na skraju wsi. Mamy dom z ogrodem, trochę drzew do rąbania, psa i dorosłą córkę, która wyfrunęła z gniazda. Teoretycznie – pełnia szczęścia. W praktyce… od lat żyję obok Piotra, a nie z nim. Nasze dni są ciche, ułożone, przewidywalne. Jak czerstwy chleb – da się zjeść, ale nie smakuje.

Reklama

Zimą jest najgorzej. Zima zawsze była dla mnie ciężka, ale odkąd Piotr przestał się mną interesować jako kobietą, a zaczął traktować jak współlokatorkę, stała się porą największej samotności. W tym domu zimno jest nie tylko w palcach i w nosie – najchłodniej bywa między nami. Każdego dnia przygotowuję śniadanie. Kładę je na stole. Czekam, aż Piotr przyjdzie z łazienki. Siada, je, nic nie mówi. Wstaje, wychodzi. Czasem rzuci „Dzięki”. Najczęściej – nic. Kiedyś próbowałam zaczynać rozmowę, teraz już tylko liczę łyżki cukru w jego herbacie. Dwie. Jak zawsze. Tego ranka było podobnie. Poza jednym detalem.

– Zimno dziś. Piec nie nadąża – powiedziałam, starając się nawiązać jakąkolwiek nić.

– Muszę do roboty. Wracam późno – odpowiedział sucho, nie podnosząc wzroku znad gazety, którą zabrał z kuchennego parapetu.

– Drewno kończy się w szopie. Potrzebuję pomocy, żeby wnieść z podwórka nową partię. Sama nie dam rady.

– Zobaczę, może w weekend.

– A co mam robić przez tydzień? Zamarznąć?

Piotr nie odpowiedział. Po prostu wstał, zarzucił kurtkę i wyszedł. Zostałam przy kuchennym stole. Z kubkiem już zimnej herbaty. Z tą samą pustką, co zawsze. A potem, gdy po południu próbowałam sama przetargać szczapy pod ganek, podszedł Marek – sąsiad zza płotu. Owdowiały jakieś trzy lata temu. Milczący, uprzejmy. Jednak tamtego dnia pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach coś więcej niż grzeczność. Ale o tym zaraz.

Byłam dla niego niewidzialna

– Piotr, możesz chociaż raz się zatrzymać i mnie wysłuchać?! – krzyknęłam, gdy wrócił z pracy i już w przedpokoju zdejmował buty.

– Znowu coś? – mruknął, rzucając kurtkę na oparcie fotela. – Dopiero co przekroczyłem próg.

– No właśnie! Jakbyś tylko próg przekraczał, a nie nasz dom. Jakby ci było wszystko jedno, co tu się dzieje. Nawet drewna nie chciało ci się wnieść, choć prosiłam!

– Powiedziałem, że zrobię to w weekend.

– Tak jak miałeś naprawić drzwi do łazienki? Albo zawieźć moją mamę na kontrolę? Piotr, do cholery, nie jestem służącą!

– Więc może przestań się tak zachowywać! – warknął i w końcu spojrzał na mnie. Ale nie było w tym spojrzeniu ani ciepła, ani skruchy. Tylko zmęczenie. I obojętność.

– Tak? A jak się zachowuję? Gotuję, sprzątam, pamiętam za ciebie o wszystkim. Przypominam ci, kiedy masz iść do dentysty, co masz kupić. A ty? Nawet nie zapytałeś, jak się czuję. Czy wszystko u mnie w porządku.

A co, źle się czujesz?

– To nie o zdrowie chodzi! Chodzi o to, że jestem w tym domu sama! Jak mebel. Jak ta cholerna szafka, którą przestawiasz, kiedy ci zawadza. Kiedy ostatni raz zapytałeś mnie, czego potrzebuję jako kobieta? Czy jeszcze mnie w ogóle widzisz?

Przez chwilę milczał. Myślałam, że powie coś... cokolwiek.

– Znowu dramatyzujesz – rzucił sucho i poszedł do łazienki.

Stałam w kuchni i nagle miałam ochotę rzucić kubkiem o ścianę, ale nie zrobiłam tego. Po prostu usiadłam i poczułam, jak łzy zaczynają mi spływać po policzkach. Nawet nie miałam siły ich wycierać. Byłam dla niego przezroczysta. Potrzebna, gdy trzeba było coś ogarnąć. Niewidzialna, gdy chodziło o bliskość. Tamtego wieczoru zaczęło się we mnie coś psuć. Pękać od środka.

Nie czułam się szczęśliwa

Pogoda tamtego dnia była typowo styczniowa – szaro, zimno, wilgoć wchodziła pod paznokcie. Na podwórku ślizgawka, a ja jak idiotka siłowałam się z taczką i szczapami drewna. Jedna z nich spadła i uderzyła mnie w goleń. Zaklęłam głośno, aż echo poniosło się między zabudowaniami.

– Pomóc? – usłyszałam zza płotu znajomy głos.

Podniosłam wzrok. Marek. W roboczej kurtce, z czapką zsuniętą na tył głowy i uśmiechem, jakiego dawno nie widziałam. Nie w tym domu.

– Nie trzeba – odburknęłam odruchowo, jakby wstydząc się, że mnie przyłapał na tej walce z drewnem i własną frustracją.

– Ale wyglądasz, jakbyś miała ochotę komuś tym drewnem przywalić – zażartował i podszedł bliżej.

Zaśmiałam się, mimo siebie. Chyba pierwszy raz od tygodni.

– No, może nie komuś, a czemuś. Ścianom. Powietrzu. Sobie – westchnęłam i odsunęłam włosy z twarzy. – Ale jak chcesz, to… no, jasne, możesz pomóc.

Nie odpowiedział, tylko chwycił za jedną z taczek. I tak, w ciszy, przenieśliśmy drewno pod ganek. Pracował szybko, z wprawą. A ja? Patrzyłam na jego dłonie. Silne, zgrabne. I na to, jak co chwilę spoglądał na mnie z czymś w rodzaju troski. Troski, której tak bardzo mi brakowało. Gdy wnieśliśmy ostatnią partię, stanął przy schodkach.

– Ciepło będzie tej nocy – rzucił, wskazując na pełny stos pod ścianą.

– Przynajmniej w piecu – odparłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Spojrzał na mnie uważniej. Milczał przez dłuższą chwilę, a potem zapytał:

– Anna… ty jesteś szczęśliwa?

Poczułam, jak serce mi zamarło. Nie odpowiedziałam. Nie umiałam, ale jego pytanie nie chciało zniknąć.

Nie chciałam tak dłużej żyć

Starałam się nie myśleć o Marku. Przekonywałam się, że to tylko moment – słabość, zmęczenie, że każdy, nawet najzwyklejszy gest życzliwości może czasem wyglądać jak coś więcej, gdy jest się tak potwornie samotnym, ale kłamałam sama przed sobą. Bo myślałam o nim. Cały czas. Gdy myłam naczynia, gdy rozcierałam dłonie przy kominku, nawet gdy w nocy leżałam obok Piotra, który zasypiał w sekundę, plecami odwrócony do mnie. Teraz akurat nie spał, był za ścianą w salonie i usłyszałam, jak mówi do kogoś przez telefon. Chyba myślał, że już śpię. Słowa, które wypowiedział, wyrwałyby mnie z każdego letargu.

– No bo ona znowu ma jakieś pretensje – rzucił półgłosem. – Ciągle coś nie tak. Wiecznie niezadowolona. Gdyby nie dom i rachunki, to nie wiem, czy byłbym w stanie to dłużej znosić.

Zamarłam.

– No co mam ci powiedzieć? Dziecko dorosłe, ona teraz nagle przypomniała sobie, że chce być kobietą, nie? I tylko gdera, gdera…

Usiadłam na łóżku, z gołymi stopami na zimnej podłodze. Czułam, jak pulsuje mi krew w skroniach. Właśnie słyszałam, jak mój mąż streszcza całe nasze życie komuś jako uciążliwą anegdotę. „Przypomniała sobie, że chce być kobietą”. Tak, bo dla niego przestałam nią być dawno temu. A może nigdy nią nie byłam? Weszłam do salonu bez słowa. Spojrzał na mnie jakby zobaczył ducha?

– Anna… ja…

– Nie przerywaj sobie. Przecież jestem tylko tą, co gdera. I przeszkadza.

Przestań robić sceny – powiedział wyraźnie zniecierpliwiony.

– Odpowiedz mi tylko na jedno. Ty mnie jeszcze w ogóle kochasz?

Cisza. Tylko skrzypienie drewna w kominku i mój oddech. Nie patrzył mi w oczy. Wzruszył ramionami.

– Anna… Po tylu latach… Czego ty się spodziewasz?

Nie wiem, co bardziej mnie uderzyło – jego słowa, czy ten gest obojętności, ale coś we mnie pękło. I już wiedziałam, że nie chcę tak dalej żyć.

Poczułam dziwny dreszcz

Zaraz po tej rozmowie z Piotrem wyszłam z domu. Nie chciałam patrzeć na te ściany, które słyszały za dużo, ani czuć zapachu herbaty, którą piłam jak cień siebie. Poszłam w stronę płotu Marka. Nie wiedziałam, po co. Może po to, żeby choć raz ktoś mnie naprawdę zobaczył. Zastałam go przy szopie. Rąbał drewno. Na mój widok zdjął rękawice, otarł pot z czoła.

– Coś się stało? – zapytał, zerkając na mnie z niepokojem.

– Muszę… z kimś pogadać. Masz chwilę?

Nie musiał odpowiadać. Otworzył furtkę. Wszedł pierwszy, jakby przecierając drogę. Usiedliśmy na jego ganku. Wcisnął mi do rąk kubek z gorącym naparem. Ziołowa herbata. Pachniała miętą i czymś jeszcze – spokojem, którego nie miałam od dawna.

– Z Piotrem... nie układa się – zaczęłam, a głos mi zadrżał. – Choć właściwie… to się już dawno rozpadło. Tylko oboje udajemy, że nie.

Spojrzał na mnie cicho, nie poganiał. To milczenie mówiło więcej niż tysiąc słów.

– Marek… Ty chyba wiesz, co to znaczy być samemu, prawda?

Przytaknął. Westchnął ciężko.

– Po śmierci Ireny… długi czas chodziłem po domu i gadałem do ścian. Kładłem się spać i słyszałem ciszę. Najgorszą z możliwych, ale wiesz, czego mi najbardziej brakowało? Nie rozmów. Nie dotyku. Tylko tego, że nikt mnie już nie potrzebuje. Że jestem, ale równie dobrze mogłoby mnie nie być.

Zacisnęłam palce na kubku.

– Wiesz, że od miesięcy nie słyszałam od Piotra, że ładnie wyglądam? Albo że dobrze pachnę? Kiedyś się śmialiśmy, dotykaliśmy. A teraz? Nawet jego ramiona są jak mur. Taki, którego nie chce mi się już przeskakiwać.

Marek długo patrzył w przestrzeń, aż w końcu powiedział:

– To dziwne, bo ja… ja widzę cię każdego dnia. Widzę w tobie kobietę, a nie tylko sąsiadkę. I Annę – nie przez pryzmat obowiązków, ale po prostu. Piękną, ciepłą kobietę.

Poczułam dreszcz. I poczucie winy. Bo serce zabiło mi mocniej.

Coś się we mnie przebudziło

Wróciłam do domu jak we śnie. Piotr siedział przed telewizorem. Bez słowa. Nawet nie zapytał, gdzie byłam. Zrzuciłam kurtkę, weszłam do łazienki, spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam jak kobieta, która zdradza męża. A jednak… coś się we mnie przestawiło. Coś się przebudziło. I nie mogłam tego zatrzymać. Kilka dni później Marek przyszedł sam. Zapukał do drzwi wieczorem, z kubkiem zupy w dłoniach.

– Zrobiłem za dużo. Dla jednej osoby – uśmiechnął się lekko. – Pomyślałem, że może… pogadamy?

Wpuściłam go. Usiadł przy kuchennym stole. Pachniał dymem i igliwiem. A ja zrobiłam herbatę. I patrzyłam na niego dłużej niż powinnam.

– Wiesz – powiedział w końcu – od dłuższego czasu cię obserwuję. Jak się poruszasz po podwórku, jak kładziesz rękę na drzwiach. Jak garbisz ramiona, kiedy on przechodzi obok ciebie bez słowa.

Zacisnęłam dłoń na uchwycie kubka.

– Marek, nie wiem, czy powinniśmy

– Nie proszę cię o nic. Po prostu muszę ci to powiedzieć. Że od dawna widzę w tobie coś, czego chyba nikt już nie widzi. Nie jesteś tylko czyjąś żoną. Jesteś kobietą. Tak cholernie piękną w tej swojej ciszy, w tym, że jeszcze próbujesz czuć.

Patrzyłam na niego. A w środku wszystko mi się trzęsło.

– Nie możesz mi tego mówić – wyszeptałam. – To wszystko jest zbyt…

– Prawdziwe?

Zamilkłam. Czułam, że wystarczy jedno słowo, jedno skinienie – a ta cienka granica między „niewinnością” a „zdradą” runie z hukiem.

I wtedy wstałam.

– Musisz już iść. Przepraszam. Dobranoc, Marek.

Wyszedł. Nie próbował mnie przkeonywać. Ale zanim zamknęłam drzwi, powiedział:

– Nieważne, co postanowisz. Dla mnie i tak jesteś kobietą, którą chciałbym ogrzać w zimową noc.

I zniknął. Zostawił mnie z drżeniem rąk i sercem, które po raz pierwszy od lat nie biło z bólu – tylko z… tęsknoty.

Anna, 56 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama