„Przed Wielkanocą najadłam się wstydu przed kościołem. Nie sądziłam, że przez to stanę się gwiazdą internetu”
„Nie planowałam, że ręce mi pójdą w ruch na oczach księdza i całej parafii. Że ktoś będzie musiał nas rozdzielać. Że następnego dnia zdjęcie – moje z rozmazanym makijażem i Kryśki z palmą w zębach – obiegnie lokalne media. Ale może gdyby Kryśka nie zaczęła pierwsza...”.

- Redakcja
To miała być spokojna Niedziela Palmowa. Taka jak co roku – z kościołem, błogosławieństwem palm i sąsiedzkimi uśmiechami. Ale ja i Kryśka, moja sąsiadka z naprzeciwka, miałyśmy swoje własne zasady. Nasze palmy nie były zwykłymi bukiecikami – to były konstrukcje. Dzieła. I nikt nie mógł mieć większej niż ja. Albo ona.
To między mną a Kryśką trwało od lat. Spór o wszystko: o to, która ma bardziej zadbany ogródek, czyja córka lepiej wyszła za mąż i kto robi lepszy sernik na Wielkanoc. Ale w tym roku... w tym roku palma była największa. Dosłownie i w przenośni.
Nie planowałam, że ręce mi pójdą w ruch na oczach księdza i całej parafii. Że ktoś będzie musiał nas rozdzielać. Że następnego dnia zdjęcie – moje z rozmazanym makijażem i Kryśki z palmą w zębach – obiegnie lokalne media. Ale może gdyby Kryśka nie zaczęła pierwsza...
Znów się spierałyśmy
– No cześć, sąsiadeczko – usłyszałam za plecami i od razu zadrżałam na dźwięk tego fałszywie słodkiego głosu.
Odwróciłam się wolno. Kryska stała na chodniku przed kościołem, trzymając swoją palmę jak włócznię. Oczywiście, że większą. I oczywiście, że musiała się tym pochwalić.
– O, witaj Krysiu – uśmiechnęłam się lodowato. – Ładna palma. Taka... przerośnięta trochę.
– A twoja taka... skromna, jak zawsze. Ale ładna – odparła, przeciągając słowo „ładna”, jakby mówiła o jakimś kurzu pod szafą.
Zebrało się wokół nas kilka osób. Szeptali, porównywali, wskazywali palcami. Atmosfera była gęsta jak majonez na święta. A ja poczułam, jak robi mi się gorąco pod kurtką, mimo marcowego chłodu.
– Co ty tam masz w środku? Rurkę PCV czy kij od szczotki? – zapytałam z uśmiechem, ale już z lekkim sykiem w głosie.
– Przynajmniej nie mam sztucznych kwiatów! – prychnęła. – Moje są ręcznie robione. Przez koło gospodyń. A nie kupione na ostatnią chwilę w markecie.
I wtedy się zaczęło. Palmy poszły w ruch. Moja zahaczyła o jej kapelusz. Ona pacnęła mnie w ramię. Ja ją w łydkę. Ludzie zaczęli się rozsuwać. A ksiądz – zamiast święcić palmy – podszedł do nas.
– Kobiety, opamiętajcie się! – krzyknął. – To święto, nie ring bokserski!
Ale było za późno.
Puściły mi nerwy
Nie wiem, kto zaczął. Znaczy… ja wiem. Ale oficjalnie – to wszystko przez to, że Kryśka mnie trąciła pierwsza. Tak tylko, niby przypadkiem, ale kijem od palmy walnęła mnie w łopatkę. I jak tu zachować chrześcijańską postawę, kiedy ktoś cię na oczach całej parafii traktuje jak stary dywan do trzepania?
– Odsuń się z tym badylem! – warknęłam, odpychając jej palmę na bok.
– Sama się odsuń, to nie twój pokaz mody! – odparowała, po czym teatralnie poprawiła opaskę z bukszpanu na swojej konstrukcji.
W tym momencie przyszła stara Jadzia z plebanii i stanęła między nami.
– Dziewczyny, błagam, opanujcie się, jeszcze was w gazecie pokażą!
– Już było gorzej – burknęłam, ale odsunęłam się dwa kroki. Kryśka jednak nie. Ona musiała mieć ostatnie słowo.
– Po prostu boli cię, że w tym roku moja palma jest dłuższa – szepnęła z triumfem.
I wtedy nie wytrzymałam. Złapałam jej palmę za środek i szarpnęłam. Miała za słabo przymocowane te swoje kolorowe wstążki, bo jedna od razu odpadła. Kryśka wrzasnęła, jakbym co najmniej dziecko jej za nogę chwyciło, i rzuciła się na mnie. Jakby zapomniała, że jesteśmy pod kościołem. I że ma 63 lata i chore biodro.
Zaczęło się szarpanie. Moja palma złamała się w pół, a jej zawinęła się wokół mojego ramienia jak wąż boa.
Ktoś krzyknął:
– Weźcie je nagrajcie! To będzie hit internetu!
Poczułam, że... mi wszystko jedno.
Wszyscy mieli niezły ubaw
Nie wiem, kiedy to się dokładnie stało, ale nagle przed kościołem zrobiło się jak na wiecu. Ktoś wyjął telefon. Potem drugi. Trzeci. Ludzie przestali się rozchodzić po mszy – stali w kółeczku, patrzyli, szeptali, a niektórzy wcale się nie kryli z chichotem.
– Daj spokój, Grażyna, nie warto – próbowała mnie odciągnąć moja córka, ale byłam już w amoku.
Wzrok miałam utkwiony w Kryśce, która właśnie próbowała naprawić palmę. Bezczelna. Po wszystkim jeszcze udaje niewinną.
– Co się gapisz? – syknęła w moją stronę. – Myślisz, że wygrasz coś tym żenującym przedstawieniem?
– Żenująca to ty jesteś – odburknęłam. – Zawsze musisz być najważniejsza. Palma ci nie wystarczy, jeszcze uwagę całą musisz mieć!
I wtedy nagle usłyszeliśmy:
– Cyk! Już jest, dziewczyny! – To był Wojtek znany z tego, że każdą plotkę umie rozdmuchać na dużą skalę.
Podszedł do nas z telefonem i pokazał mi filmik. Ja i Kryśka. Palmowe MMA. Pod spodem tekst: „Wojna Palmowa – dwie parafianki, jeden cel: dominacja w niedzielę!”
– O Boże – szepnęłam.
Tego samego dnia zdjęcia pojawiły się na lokalnym portalu. Może i się zbłaźniłam, ale pierwszy raz od dawna… czułam się żywa.
Już nie było mi wstyd
Nazajutrz nie mogłam pójść po bułki. Na rogu zaczepiła mnie Halinka z warzywniaka.
– No Grażynka, ty to się potrafisz ustawić. Cała gmina cię zna!
– A żebyś wiedziała… – mruknęłam, udając obojętność, choć w środku aż mnie skręcało z mieszanki wstydu i… dumy.
Bo tak, oficjalnie mówiłam, że to skandal, że media żerują na prywatnym dramacie. Ale w duchu? W duchu patrzyłam na to zdjęcie z rozmazanym makijażem i pękniętą palmą i myślałam: „Jest w tym jakaś siła”.
Oczywiście nie obyło się bez komentarzy. Pani z biblioteki wręcz odmówiła mi wypożyczenia książki „Zioła ojca Grzegorza”, mówiąc:
– Najpierw trzeba duszę oczyścić, potem jelita.
A proboszcz? W niedzielę z ambony ogłosił, że „nie każda palma prowadzi do nieba” i że „pan Jezus nie bił się z sąsiadem o bukszpan”.
Ale mnie najbardziej interesowała reakcja Kryśki. A ona… milczała. Mijała mnie na ulicy bez słowa. Żadnych docinków, żadnych uśmieszków. Nawet jej palma została wyrzucona – widziałam, jak wystaje ze śmietnika przy klatce. I wtedy zrozumiałam: wygrałam.
Nie dlatego, że moja palma była większa. Ale dlatego, że choć obie zrobiłyśmy z siebie idiotki, tylko ja potrafiłam się z tego śmiać.
Show musi trwać
Minęły dwa tygodnie. W kościele nastała cisza. Ksiądz wciąż patrzył na mnie spode łba, a babcie z różańca szepcące między „Zdrowaśkami” szeptały już tylko „widziałam ją w gazecie, normalnie jak celebrytka…”.
A ja? Zaczęłam zbierać wiadomości. SMS-y, wiadomości na Messengerze, a nawet karteczki w skrzynce. „Grażynka, nie przejmuj się, dobrze jej przyłożyłaś.” „A może byś założyła bloga? Albo kanał na YouTube?”
I wtedy przyszła propozycja, która zmiotła mnie z kapci.
– Dzień dobry, pani Grażyno? Redakcja lokalnej gazety. Planujemy numer o silnych kobietach z regionu. Chcielibyśmy wywiad. I zdjęcie.
No i zgodziłam się. Bo czemu nie? Wyszłam na zdjęciu całkiem nieźle. Ubrana w najlepszy płaszcz, z palmą zrobioną tym razem przez dzieci z przedszkola – bardziej dla żartu niż chwały. W wywiadzie mówiłam o sąsiedzkiej rywalizacji, ale i o sile kobiet. Że nie jesteśmy tylko od pierogów i firanek.
A Kryśka? Napisała komentarz na portalu: „Niektórym palma naprawdę odbiła”. A ja odpowiedziałam serduszkiem.
Bo choćby nie wiem co – show musi trwać. A ja już wiedziałam, że przegrać to też sztuka. Ale wygrać – z uśmiechem – to dopiero klasa.
Grażyna, 69 lat
Czytaj także:
- „Teściowa przed Wielkanocą urządziła mi kontrolę jakości w domu. Wytykała smugi w oknach i ziemniaki w żurku”
- „Mąż wrócił z niemieckiej emigracji na Wielkanoc. Powinnam się cieszyć, ale to były najgorsze święta w moim życiu”
- „Syn przyjechał podzielić się jajeczkiem, ale zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Nie umiem mu wybaczyć”