Reklama

Powinnam była czuć szczęście. Tak przynajmniej mówiły wszystkie poradniki o miłości i kobiece czasopisma. Ślub z mężczyzną, który mnie kocha, który wnosi stabilność do mojego życia, który... nie jest złym człowiekiem. Ale ja czułam coś innego. Ciężar. Wątpliwość, która drapała mnie pod skórą jak zbyt ciasny gorset. W lustrze wyglądałam jak księżniczka – suknia z długim trenem, delikatny welon i fryzura jak z bajki. Tylko oczy zdradzały wszystko, czego nie umiałam powiedzieć głośno.

Reklama

– Beata, ale jesteś piękna...! – Sandra, moja druhna, niemal piszczała z zachwytu, a ja tylko przytaknęłam.

– Dzięki... – szepnęłam i uśmiechnęłam się mechanicznie, jakbym grała w teatrze dla jednej osoby.

Bo może właśnie grałam. W spektaklu pod tytułem „Idealna Panna Młoda”. Tylko że główną rolę dostałam przez przypadek i tekstów nikt mi nie napisał. Pamiętam, jak Artur klęczał przede mną z pierścionkiem – tak po bożemu i jak z filmu. A ja powiedziałam „tak”, zanim zdążyłam się zastanowić. W jego oczach była duma, ale też coś jeszcze – jakby odhaczył kolejny punkt na liście życiowych celów. I wtedy to poczułam pierwszy raz: że być może nie jestem dla niego kobietą życia, tylko projektem.

A jednak poszłam za tym dalej. Może z wygody. Może z potrzeby bycia "normalną". Może z lęku, że nic lepszego mnie już nie spotka. W dniu ślubu nie płakałam ze wzruszenia. Płakałam cicho w nocy, w łazience, kiedy wszyscy już spali. Czułam, że popełniam błąd, ale nie potrafiłam się wycofać. Za dużo ludzi. Za dużo oczekiwań. Biała suknia, którą trzeba założyć tylko raz w życiu. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, że najdziwniejsza i najbardziej pamiętna noc mojego życia będzie tą, której... mój mąż właściwie nie przeżyje ze mną.

W noc poślubną bolała go głowa

– Beata, ja… nie czuję się najlepiej – powiedział, kiedy po weselu zamknęliśmy drzwi do hotelowego apartamentu. Głos miał cichy, niemal obojętny. Patrzył gdzieś ponad moim ramieniem, jakby próbował uciec wzrokiem w sufit.

– Co to znaczy? – spytałam, rozpinając powoli suknię, której gorset wbijał mi się w żebra od kilkunastu godzin. – Mamy noc poślubną, Artur…

– Wiem, ale boli mnie głowa. Strasznie. Od wesela… chyba z tego hałasu, świateł, wszystkiego – dodał szybko, jakby chciał zawczasu zamknąć temat.

Przez chwilę stałam nieruchomo, z połową sukni zsuniętą na biodra, z włosami w nieładzie, makijażem rozmazanym od śmiechu i tańców. Patrzyłam na niego, a on już sięgał po klamkę drugiego pokoju – tego z dwoma łóżkami.

– Artur... Ty serio? Nawet nie spojrzysz na mnie?

Zamilkł. Przez sekundę może miał wyrzuty sumienia. Albo to ja chciałam je w nim zobaczyć.

– Po prostu... daj mi odpocząć. Jutro pogadamy, dobrze?

Dobrze. Jasne. Pogadamy. O tym, jak właśnie zaczynam swoje małżeństwo – w samotności. O tym, że nie przytulił mnie ani razu, odkąd zeszliśmy z sali weselnej. O tym, że nawet nie pocałował mnie przed wejściem do hotelu. „Pogadamy” – myślę gorzko, słuchając jak zamyka za sobą drzwi. Zostałam sama w zbyt dużym łóżku, w pokoju udekorowanym płatkami róż, od których zapachu zrobiło mi się niedobrze. Wstałam i usiadłam w fotelu przy oknie. Miasto błyszczało światłami, jakby było świadkiem mojego ślubu – i mojej porażki. Zastanawiałam się, czy to tak właśnie powinien wyglądać początek wspólnego życia. I czyja to właściwie była bajka, bo na pewno nie moja.

Spotkałam go przypadkiem

Nie mogłam spać. Kręciłam się w łóżku jak w klatce, próbując znaleźć wygodną pozycję, ale cokolwiek nie zrobiłam – coś mnie uwierało. Może nie ciało, tylko dusza. W końcu wstałam. Włożyłam szlafrok hotelowy, związałam włosy w niedbały koczek i wyszłam na korytarz. Chciałam tylko przejść się kilka kroków, odetchnąć, zebrać myśli. Nie sądziłam, że kogoś spotkam. Zwłaszcza jego.

– Beata? – usłyszałam znajomy głos, gdy tylko minęłam zakręt.

Zamarłam. Stał tam, oparty o ścianę przy automacie z napojami – Kacper. W dresie, z rozczochranymi włosami, z butelką wody w dłoni.

– Ty też nie możesz spać? – spytał.

– Mhm… – kiwnęłam głową, zbyt zmieszana, by powiedzieć coś więcej. – Artur... źle się poczuł – dodałam po chwili, a Kacper tylko skinął głową, jakby go to wcale nie zaskoczyło.

– Wiedziałaś, co robisz, wychodząc za niego?

Spojrzałam na niego ostro, ale nie odpowiedziałam od razu. Długo nikt nie zadawał mi tego pytania wprost. Nawet ja sama.

– Myślałam, że wiem – wyszeptałam. – Ale teraz... nie jestem już taka pewna.

– Przypominasz mi siebie sprzed dwóch lat – powiedział cicho. – Pamiętasz, wtedy... tamten wieczór?

Serce zabiło mi mocniej. Jak mogłam zapomnieć? Tańczyliśmy razem na imprezie u wspólnych znajomych. I był jeden moment – szybki, niewinny, ale zostawił ślad. Nasze usta prawie się spotkały. Prawie.

– Pamiętam – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Staliśmy blisko. Za blisko jak na świeżo poślubioną żonę. Ale zamiast się odsunąć, zrobiłam pół kroku w jego stronę. A on nie cofnął się ani na milimetr. Napięcie między nami było jak cienka żyłka – wystarczyło ją lekko szarpnąć, a coś by się urwało. Może rozsądek.

Wreszcie poczułam, że żyję

– Chodź – powiedział Kacper cicho. – Zejdźmy na dół, nie lubię korytarzy. Są jak poczekalnie.

Skinęłam głową. W lobby panowała półmrok, a światło przy recepcji przygasło. Usiadłam na kanapie, a Kacper obok mnie, trochę za blisko, trochę za swobodnie.

– Masz w oczach to samo, co wtedy, gdy tańczyliśmy – powiedział, opierając się łokciami o kolana. – Tylko dziś byłaś w sukni ślubnej. To trochę zmienia kontekst.

– Kontekst? – parsknęłam. – Ja nawet nie wiem, czy to na pewno był mój ślub. Artur śpi, a ja czuję się jak statystka na planie filmu, w którym nie chcę grać.

Zamilkł na chwilę, a potem powiedział coś, co uderzyło mnie mocniej niż wszystko wcześniej:

– Beata, ja nigdy nie przestałem o tobie myśleć. Ani na chwilę.

Serce mi zamarło. Uciekłam wzrokiem. Próbowałam odpowiedzieć czymś rozsądnym, ale w głowie miałam tylko to jedno: „Nie teraz. Nie dziś. Nie w tę noc”.

– To zły moment... – szepnęłam. – Wszystko jest zbyt świeże. Zbyt poważne. Ja wyszłam za mąż, Kacper.

– Wiem – powiedział. – Ale to nie zatrzymało cię przed przyjściem tutaj. Przed spojrzeniem na mnie w ten sposób.

Nie zaprzeczyłam. Pochylił się do przodu i wtedy nasze czoła się spotkały. Jego ręka delikatnie dotknęła mojej dłoni. Mógł się odsunąć. Ja też mogłam... Zamiast tego nasze usta się zetknęły. Najpierw niepewnie, jakbyśmy sprawdzali, czy to w ogóle możliwe. A potem… już nie było odwrotu. Świat się wyłączył. Hotel zniknął. Czas przestał istnieć. Byłam tylko ja. I on. I to, że po raz pierwszy tej nocy czułam się... żywa.

Nie wiedziałam co to znaczy

Obudziłam się w nieznanym łóżku. A raczej – w hotelowym łóżku, ale nie tym, w którym zasypiał mój mąż. Przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem, co się stało. Potem poczułam jego ramię pod swoją głową. Ciepłe. Pewne. Kacper spał. Oddychał spokojnie, miał lekko rozchylone usta, wyglądał... spokojnie. Jakby nie zrobił nic złego. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie – obudzić się obok żony swojego przyjaciela.

A ja? Leżałam jak sparaliżowana, czując jednocześnie lęk i ulgę. Lęk przed tym, co zrobiłam. Ulgę, że choć przez kilka godzin ktoś mnie chciał. Nie jako trofeum, nie jako zadanie do odhaczenia. Chciał mnie. Dla mnie samej. Usiadłam ostrożnie, zbierając z podłogi szlafrok. Czułam jak w brzuchu ściska mnie coś obrzydliwie znajomego – wstyd. I jeszcze coś: echo tej nocy, które odbijało się we mnie, jakby moje ciało pamiętało każdy dotyk.

– Beata – odezwał się Kacper zaspanym głosem.

Odwróciłam się.

– Ja… ja muszę iść – powiedziałam cicho. – Nie wiem, co to było. Nie wiem, co to znaczy.

Ja też nie wiem. Ale nie żałuję – odpowiedział, siadając na łóżku. Był zupełnie nagi, a ja czułam, że jeśli zostanę choć minutę dłużej, pęknie we mnie wszystko, co jeszcze trzyma mnie w pionie.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam. W korytarzu minęłam pokojówkę, która spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem. Wróciłam do apartamentu. Artur wciąż spał. Na plecach, z rozwalonymi rękami, lekko pochrapując. Wsunęłam się na drugą stronę łóżka. Długo wpatrywałam się w sufit, zanim zamknęłam oczy. I choć chciałam udawać, że to był tylko sen, ciało wciąż pamiętało. I czuło.

Starałam się zachowywać normalnie

Starałam się być „normalna”. Parzyłam Arturowi kawę, uśmiechałam się do jego mamy przy śniadaniu. Mówiłam, że jestem po prostu zmęczona. Nikt nie zauważył. Albo nie chciał zauważyć. Tylko Sandra patrzyła na mnie inaczej.

– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała pomocy po tej nocy – rzuciła półżartem, gdy zaciągnęła mnie do łazienki w naszym mieszkaniu kilka dni później. – Mów, co się dzieje.

Usiadłam na brzegu wanny, podciągnęłam rękawy. Milczałam dłużej niż powinnam. W końcu westchnęłam.

Spałam z Kacprem – powiedziałam beznamiętnie. – W noc poślubną.

Jej oczy się rozszerzyły, ale nie krzyknęła. Nie rzuciła oskarżeń. Po prostu patrzyła na mnie. A potem... usiadła obok.

– Beata… Ty go kochasz?

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Może chciałam tylko poczuć, że ktoś mnie widzi. Że jestem więcej niż tylko „żoną Artura”.

– To nie przejdzie – powiedziała cicho, bez oceniania. – Taka tajemnica? Prędzej czy później to cię zje od środka.

– Wiem.

Zerknęła na mnie uważnie, po czym dodała:

Kłamstwo ma krótkie nogi. A jeśli będziesz udawać, że to się nie wydarzyło... to się wydarzy jeszcze raz.

Wróciłam do salonu z duszą ciężką jak ołów. Artur rozmawiał przez telefon, coś o nowym kliencie. Nawet nie spojrzał na mnie. Może dobrze. Bo nie wiedziałam, co by zobaczył. Zaczęłam się zastanawiać, czy nasze małżeństwo skończyło się, zanim zdążyło się zacząć. A jeśli tak, to kto był temu winien?

Nie wiedziałam, kim jestem

Stałam przed lustrem w naszej łazience. W rękach trzymałam szczotkę do włosów, ale nie czesałam się. Patrzyłam. Uważnie. Tak, jakbym pierwszy raz od lat chciała zobaczyć siebie naprawdę.

Nie wiem, kim jestem – powiedziałam półgłosem do swojego odbicia. I poczułam, że to najuczciwsze zdanie, jakie od dawna wypowiedziałam.

Byłam kobietą po ślubie, której noc poślubna wydarzyła się... bez męża. Ale nie w samotności. I nie bez znaczenia. Zdradziłam. Tak. Ale to nie była jedynie zdrada fizyczna. To był krzyk. Wołanie. „Zobacz mnie”, „Dotknij mnie”, „Poczuj, że jestem.” Artur nigdy mnie nie widział. Nie tak, jak Kacper tamtej nocy. Nie wiedziałam, czy będę potrafiła żyć dalej z tą tajemnicą. Czy powinnam ją wyznać. Czy zburzyć cały ten świat, który dopiero co zaczęliśmy budować. Ale z drugiej strony – czy on naprawdę już nie był zburzony?

Wróciłam do sypialni. Artur spał na boku, odwrócony plecami. Tak, jak przez większość naszego małżeństwa – nawet jeśli fizycznie byliśmy razem. Zawsze był „odwrócony”. Położyłam się obok. Nie dotykając go. Nie próbując. Bo nie byłam już tą samą kobietą, która powiedziała „tak” przed ołtarzem. Czy odejdę? Czy zostanę? Nie wiem. Ale wiem jedno – choć cena była wysoka, przez jedną noc czułam, że znowu żyję. Prawdziwie. I już nigdy nie zgodzę się na bycie tylko czyjąś wersją szczęścia.

Beata, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama