Reklama

Pracuję w jednej z największych agencji marketingowych w Warszawie. Zawodowo jestem specjalistką PR – robię dokładnie to, o czym kiedyś marzyłam. Lubię to tempo, ciągły kontakt z ludźmi, adrenalina przy dopinaniu kampanii na ostatni guzik. Ale niech cię nie zmyli ten entuzjazm – nie wszystko wygląda tak kolorowo, jak mogłoby się wydawać.

Reklama

Moja szefowa, Monika, to typ kobiety, która osiągnęła wszystko i dobrze o tym wie. Perfekcyjna do bólu, chłodna, zorganizowana, piękna w ten sterylny sposób. Gdy wchodzi do biura, czujesz, jak temperatura spada o kilka stopni. Potrafi być uprzejma, ale nigdy ciepła. Zawsze lepsza. Zawsze o krok przede mną. Odnoszę wrażenie, że mnie nie cierpi i może coś w tym jest. Może czuje, że ja też już nie jestem tą pokorną dziewczyną, co na początku.

Prywatnie jest Michał. Mój chłopak. Mieszkamy razem od czterech lat. Powiedzieć, że się mijamy, to jak nic nie powiedzieć. Oboje zmęczeni po pracy, kolacja, serial, sen. Czasem seks, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Mam wrażenie, że jesteśmy jak te pary z memów – siedzą razem, ale każde na swoim telefonie. Michał to dobry facet. Ale od dawna nie potrafi mnie zaskoczyć. A ja... Potrzebuję czegoś więcej. Czegoś, co poruszy mi serce. Czegoś, co mnie rozpali. Czasem wieczorami leżę na kanapie i gapię się w sufit. „Czy tak już będzie zawsze?” – pytam siebie. Praca, dom, Michał, powtórz. Czuję pustkę. I niepokój. I coś jeszcze – dziwną gotowość, jakby coś miało się wydarzyć. A potem Monika przywołuje mnie na spotkanie i mówi:

– Jedziesz na konferencję do Krakowa. Pokaż, że potrafisz działać samodzielnie. I nie zawiedź mnie, Karolina.

Kraków. Cztery dni. Hotel, wykłady, networking. W myślach tylko: „Wyjazd. Z dala od Michała. Z dala od Moniki. Może... coś się zmieni”. Nie wiedziałam wtedy, jak bardzo. I jak wiele przyjdzie mi za to zapłacić.

Nasze spojrzenia się spotkały

Wyszłam z sali konferencyjnej z lekkim zawrotem głowy. Po czterech godzinach prezentacji i prelekcji potrzebowałam powietrza jak ryba wody. Podeszłam do bufetu po kieliszek wina. Stał tam już jakiś mężczyzna – dobrze ubrany, pewny siebie, z siwizną przy skroniach i tym rodzajem nonszalancji, który natychmiast przyciągał uwagę. Nasze spojrzenia się spotkały.

– Białe czy czerwone? – zapytał z lekkim uśmiechem.

– Czerwone. Tylko nie za ciężkie – odpowiedziałam, zaskoczona, że w ogóle się odezwałam.

– W takim razie Merlot. Lekko owocowy. Trochę jak pani – podał mi kieliszek, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Zaśmiałam się, choć nie powinnam. Czułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej.

– Marek – przedstawił się, wyciągając dłoń.

– Karolina.

Zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o prezentacjach. Potem o winie. O podróżach. O tym, jak trudno znaleźć dziś prawdziwą bliskość. Słuchał mnie, jakby każde moje słowo było warte zapamiętania. Byłam przy nim lekka, śmiała, dowcipna. Inna niż zwykle.

– Co robi dziewczyna z takim spojrzeniem w Warszawie? – zapytał.

Czeka, aż coś ją obudzi – powiedziałam bez zastanowienia.

Wieczór się skończył. Wróciłam do hotelowego pokoju z rozpalonymi policzkami i mętlikiem w głowie. Wzięłam telefon. Michał napisał tylko: „Jak tam konferencja?” Nie odpisałam. Zadzwoniłam do przyjaciółki.

– Zakochałam się – szepnęłam do słuchawki.

– W kim?

– W kimś, kto wreszcie mnie widzi.

Chciałam być kochana

Zaczęło się od wiadomości. Jednej, krótkiej, dwa dni po powrocie do Warszawy: „Myślę o tobie. Marek”. Zamiast poczucia winy – uśmiech. Serce zabiło szybciej. Odpisałam. Nie pamiętam już nawet co. Później były kolejne. Codziennie. Zaczynaliśmy dzień od „Dzień dobry” i kończyliśmy noc na „Chciałbym być obok”. Po tygodniu spotkaliśmy się w hotelu przy Polu Mokotowskim. Godzinami siedzieliśmy na łóżku, rozmawiając, całując się, śmiejąc jak nastolatki. Było jak z filmu, tylko że działo się naprawdę.

Spotykaliśmy się coraz częściej. Rezerwował pokoje w hotelach, które znał „od lat”. Wysyłał mi wiadomości, które paliły mi skórę. Miałam wrażenie, że świat znów ma kolory. Michał przestał istnieć. Monika, praca, stres – wszystko zbladło. Był Marek. I ja. I ta dziwna bliskość, która przyszła tak szybko, że aż się jej bałam.

– Jesteś z kimś? – zapytałam któregoś wieczoru, patrząc mu w oczy.

To... skomplikowane – powiedział, odwracając wzrok.

– Czyli jesteś.

– Karolina… Nie pytaj. Nie teraz. Nie chcę o tym mówić. Jesteś jedynym jasnym punktem w moim życiu.

Chciałam wierzyć. I wierzyłam. Choć coś we mnie drżało. Może to intuicja. Może rozsądek. Ale zagłuszyłam to. Chciałam być kochana. I przez chwilę byłam. Tak bardzo, jak nigdy wcześniej.

Chciałam zapaść się pod ziemię

To był zwykły wtorek. Właśnie dopinałam ostatnie poprawki do prezentacji dla klienta, gdy dostałam krótkiego maila od Moniki: „Karolina, proszę o spotkanie w gabinecie. Pilne”. Zerwałam się z krzesła. „Znowu coś nie tak”, pomyślałam, chwytając laptopa. Weszłam, gotowa na baty. Ale to, co zobaczyłam, odjęło mi głos. W gabinecie Moniki siedział... Marek. Mój Marek. Patrzył na mnie z mieszaniną paniki i wstydu. Monika stała przy oknie, plecami do nas. Gdy się odwróciła, jej twarz była lodowata.

– Karolina – zaczęła spokojnie. – Myślę, że to spotkanie nie wymaga wielu słów. Pozwól, że przedstawię ci mojego męża. Marka.

– Co...? – wydukałam. – Pani... męża?

Monika podeszła bliżej. Na jej twarzy nie było emocji. Tylko ta chłodna, niemal chirurgiczna precyzja w oczach.

– Tak to mój mąż. Od dwunastu lat. Ojciec moich dzieci. Mężczyzna, którego ty – jak mniemam – poznałaś na konferencji.

Marek próbował coś powiedzieć.

– Monika, proszę... To nie tak...

– Zamknij się – ucięła. – Teraz mówi Karolina. Chciałabym usłyszeć od niej, co czuła, kiedy rozkładała nogi przed cudzym mężem.

Zbladłam. Gorąco uderzyło mi do głowy. Chciałam zapaść się pod ziemię.

– Nie wiedziałam... Przysięgam... Nie miał obrączki... Nigdy nic nie powiedział...

– Oczywiście, że nie powiedział – przerwała mi Monika. – A ty nawet nie spytałaś. Bo tak bardzo chciałaś wierzyć, że jesteś jedyna i wyjątkowa. Zniszczyłaś wszystko. Nie tylko swoje życie. Moje też. Ale o tym, mam wrażenie, nie pomyślałaś ani przez sekundę.

Spojrzała na Marka. Ten siedział cicho, jak zbity pies.

– Możesz już iść. Wiesz, gdzie są drzwi. I wiesz, że po dzisiejszym dniu nie masz tu czego szukać.

Nagle stałam się trędowata

Torebkę z biurka zabrałam w milczeniu. Nikt nic nie mówił. Wyszłam z gabinetu, czując na sobie spojrzenia całego open space’u. Ludzie szeptali, odwracali wzrok, udawali, że coś pilnie klikają na ekranach. Wiedzieli. Już wszyscy wiedzieli. Zaraz po mnie wyszedł Marek. Próbował mnie dogonić na parkingu.

– Karolina, poczekaj, proszę... Nie chciałem, żeby tak to wyszło...

Nie dotykaj mnie! – warknęłam. – Okłamałeś mnie. Oszukałeś. Wiedziałeś, kim jest Monika. Wiedziałeś, gdzie pracuję. I co? Zrobiłeś sobie ze mnie wakacyjny przerywnik od żony?!

Zamilkł. Jego milczenie bolało bardziej niż jakiekolwiek słowa. Odwróciłam się i odeszłam, zostawiając go tam – bez słowa, bez pożegnania. Tego samego wieczoru Michał spakował walizkę. Nic nie mówił, tylko wyjął z kieszeni telefon i pokazał zdjęcie. Ja i Marek. Hotelowy balkon. Jego ręka na mojej talii.

– Wiedziałem. Może nie od razu, ale przeczuwałem. Szukałaś czegoś więcej. Ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. – Jego głos był cichy. – Nie wrócę tu. Nie pisz do mnie. Zostaw mnie w spokoju.

Zatrzasnął za sobą drzwi. Z dnia na dzień zostałam z niczym. Bez pracy, bez partnera, bez Marka. On przestał się odzywać. Zero wiadomości. Jakby wyciął mnie z życia skalpelem. W biurze plotki aż huczały. Koleżanki, które jeszcze tydzień temu zapraszały mnie na lunch, teraz przechodziły na drugą stronę korytarza. Nagle stałam się trędowata.

Zadzwoniłam do jednej z nich. Odebrała, ale po kilku słowach zbyła mnie.

– Karolina… lepiej będzie, jak trochę znikniesz. Wiesz… dla dobra wszystkich.

Patrzyłam w lustro. Cienie pod oczami, rozmazany makijaż, puste spojrzenie. Jeszcze miesiąc temu czułam się królową. Teraz byłam wyrzutkiem.

Straciłam zupełnie wszystko

Spotkaliśmy się w małej kawiarni na Powiślu. Poprosiłam go o to spotkanie. Nie odpisał od razu, ale po trzech dniach przysłał lakoniczne „Jutro. 17:00”. Przyszedł punktualnie. Elegancki jak zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie i długo patrzył w milczeniu. Nie miałam pojęcia, co myśli. Może już mnie nie znosił. Może się bał.

– Marek… – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Powiedz mi, że chociaż przez chwilę to było prawdziwe.

Westchnął. Wziął łyk kawy.

– Chciałem, żeby było. Naprawdę. Byłaś... wszystkim tym, czego od dawna nie miałem. Ciepłem. Spontanicznością. Życiem. Ale świat tak nie działa. Nie da się zbudować szczęścia na zgliszczach czyjegoś życia. Ani twojego, ani Moniki, ani mojego.

– A ja? – wyszeptałam. – Ja wszystko straciłam. Dla ciebie.

Nie odpowiedział. Patrzył przez szybę na przechodniów, jakby mnie nie słyszał.

– Dlaczego przestałeś pisać? – zapytałam.

– Bo nie chciałem, żebyś dalej miała nadzieję. Wiedziałem, że tego nie naprawię. Że nie mogę porzucić wszystkiego. Monika... dzieci... To jest mój świat. Nawet jeśli zepsuty. – Odwrócił wzrok. – Jestem słaby, Karolino. Chciałem zbyt wiele. I pociągnąłem cię za sobą. Przepraszam.

Zapadła cisza. Nie miałam już łez. Tylko tę głuchą pustkę.

– Wiesz, że nie jesteś nawet tchórzem? – powiedziałam gorzko. – Tchórz by chociaż próbował uciec. Ty po prostu zostałeś tam, gdzie było ci wygodnie.

Nie zaprzeczył. Nie próbował się bronić. Wstał.

– Przepraszam. Jeszcze raz. I… żegnaj.

Wyszedł.

Zostałam sama. Z kawą, która zdążyła już wystygnąć.

Karolina, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama