„W ostatniej chwili musiałem odwołać wakacyjny wyjazd do Chorwacji. Strata kasy to pikuś przy tym, co się stało”
„– Dzieci będą zawiedzione – powiedziała bez wyrzutu, bardziej ze smutkiem. – I ja też trochę. Nie zrozum mnie źle, wiem, że musisz. Ale wiesz… to miały być nasze pierwsze prawdziwe wakacje od tylu lat”.

Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Walizki spakowane, apartament nad samym morzem opłacony, a w głowie wyobrażenia o słonym zapachu powietrza, szumie fal i wieczornych spacerach po chorwackich miasteczkach. Liczyłem na reset, na oderwanie się od rzeczywistości, na chwilę spokoju. To miał być pierwszy taki wyjazd od lat. Po wielu miesiącach pracy bez urlopu i odkładania każdej złotówki, wreszcie mieliśmy ruszyć w trasę. Ale życie, jak to życie, lubi zaskakiwać. I to w najmniej odpowiednim momencie. Jeszcze rano byłem pewien, że nic nie stanie nam na drodze. Jeszcze rano…
Walizki spakowane, humory dopisują
– Ale ty jesteś pewien, że wzięliśmy ładowarki? – spytała Anka, pakując jeszcze kosmetyki do małej torby podręcznej.
– Tak, dwa razy sprawdzałem. I przejściówki też – odparłem, siedząc na podłodze obok plecaka, do którego upychałem ostatnie kąpielówki i ręcznik plażowy.
W domu panowała atmosfera ekscytacji. Anka aż promieniała, dzieciaki biegały z telefonami, robiąc sobie selfie z hashtagiem „#CroatiaVibes”. Pies spał na balkonie, zupełnie nieświadomy, że jutro rano ma trafić pod opiekę sąsiadki. Zegar wskazywał 19:12, mieliśmy jeszcze całą noc, zanim o szóstej wyruszymy w trasę. Plan był prosty – jechaliśmy swoim autem, z przystankiem na nocleg w Słowenii. Wszystko dopracowane, wszystko policzone. Nawet zapasowe euro schowane w saszetce przy pasku.
– A te wszystkie rezerwacje masz na mailu czy drukowałeś? – dopytywała jeszcze Anka, bo wiadomo, że ja to „cyfrowy człowiek”, a ona nie do końca ufa technologii.
– Na mailu. Ale też mam w chmurze i offline. I wydrukowane – mrugnąłem do niej z uśmiechem.
Po kolacji otworzyliśmy butelkę wina, żeby uczcić nadchodzący urlop. Piliśmy powoli, w ciszy, jakby już byliśmy gdzieś daleko – tam, gdzie nie dzwonią służbowe telefony, a największym problemem dnia jest to, czy iść na plażę rano, czy po południu. Nie mieliśmy pojęcia, że za kilkanaście godzin wszystko się wywróci do góry nogami.
Niespodziewany telefon
Telefon zadzwonił o 4:37 nad ranem. Dźwięk wyrwał mnie z półsnu – nie tego głębokiego, tylko takiego niepewnego dryfowania między świadomością a snem, kiedy człowiek tylko udaje, że śpi, bo zaraz trzeba wstać. Sięgnąłem po telefon z półki. Numer nieznany.
– Halo? – wymamrotałem zaspanym głosem.
– Dzień dobry, tu Anna L., pielęgniarka z oddziału wewnętrznego w szpitalu. Pański ojciec trafił do nas z ostrym bólem w klatce piersiowej. Proszę się nie martwić, żyje, jest przytomny, ale wymaga dalszej diagnostyki.
W jednej chwili przestałem czuć jakiekolwiek zmęczenie. Krew zaczęła pulsować mi w skroniach, a serce waliło jak szalone. Ojciec. Zawał? Przecież jeszcze wczoraj mówił, że czuje się dobrze, że tylko go coś „kłuje z lewej strony, ale to pewnie przez pogodę”.
– Co dokładnie się stało? – zapytałem już bardziej przytomnie.
– Przyjechał sam na izbę przyjęć. Ból promieniował do ramienia. Lekarze podejrzewają niewielki zawał, ale czekamy na wyniki badań. Jest na obserwacji.
Wyszedłem na balkon, z telefonem przy uchu i dłońmi drżącymi od adrenaliny. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, powietrze pachniało letnim deszczem. Patrzyłem w noc, próbując poukładać sobie myśli. Chorwacja. Walizki. Rezerwacje. Tato. Anka obudziła się kilka minut później. Wyszła w piżamie na balkon, zobaczyła moją minę i już wiedziała, że coś jest nie tak.
– Co się stało? – zapytała cicho.
– Ojciec w szpitalu. Muszę tam jechać.
Wszystko się sypie
– Jak to „musisz tam jechać”? A Chorwacja? – Anka zareagowała zaskakująco szybko, jakby już wcześniej wyczuwała, że coś może nam pokrzyżować plany.
– No przecież nie pojadę na wakacje, kiedy ojciec leży w szpitalu po zawale – odpowiedziałem, z trudem hamując nerwy.
– Ale przecież on ma opiekę. Mówiłeś, że jest przytomny, że nie jest w stanie krytycznym.
– Tak, ale jest sam. Nikogo tam nie ma. Muszę być.
Anka usiadła na kanapie, wciąż w piżamie, z rękami splecionymi na kolanach. Wpatrywała się w podłogę, jakby próbowała znaleźć tam rozwiązanie, które pozwoliłoby pogodzić jedno z drugim. Ja krążyłem po mieszkaniu, co chwila zerkając na telefon. Dzwoniłem do szpitala, dopytywałem o stan taty, próbując zyskać na czasie.
– I co teraz? – spytała po chwili.
– Odwołam wyjazd. Trudno. Przepadnie część pieniędzy, ale to nie ma teraz znaczenia.
– Dzieci będą zawiedzione – powiedziała bez wyrzutu, bardziej ze smutkiem. – I ja też trochę. Nie zrozum mnie źle, wiem, że musisz. Ale wiesz… to miały być nasze pierwsze prawdziwe wakacje od tylu lat.
Usiadłem obok niej, objąłem ramieniem.
– Wiem. Wierz mi, wiem. Ale jakbym teraz pojechał i coś się z nim stało, nie darowałbym sobie tego nigdy.
– To może ja pojadę z dzieciakami?
Popatrzyłem na nią z zaskoczeniem.
– Sama? Do Chorwacji?
– A co? Nie dam rady?
Zaczynało się komplikować jeszcze bardziej.
Prawda wychodzi na jaw
– Nie chodzi o to, że nie dasz rady – odpowiedziałem po dłuższej chwili milczenia. – Po prostu… jakoś nie wyobrażałem sobie, że to się tak potoczy. Że się rozdzielimy.
– Ty zostaniesz, bo musisz. Ale dzieci nie mogą przecież tracić wakacji. I to wszystko, co już opłacone...
Zaczęła liczyć na palcach: noclegi, kaucja, apartament w Splicie, ubezpieczenie, bilety do Parku Narodowego Krk. W tym momencie poczułem ukłucie. Ale nie finansowe. To była złość. I to taka, która szybko rosła.
– Anka… a powiedz mi szczerze. Ty w ogóle chcesz, żebym z wami jechał?
– Co? – spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz mnie widziała.
– Od tygodni jesteś jakaś nieobecna. Na każde wspólne planowanie odpowiadałaś „jak chcesz”, „jak uznasz” albo „zobaczymy”. Może ten wyjazd był tylko pretekstem. Może ty wcale nie planowałaś rodzinnych wakacji?
Zawahała się. I ta sekunda wystarczyła.
– Ja… nie planowałam, że wszystko się tak posypie. Że znowu poczuję się, jakbyśmy byli tylko współlokatorami. Ty, ja, dzieci. Plan, lista, zadania.
Patrzyłem na nią w milczeniu.
– Może to właśnie miały być moje wakacje. Trochę od was. Od ciebie – dodała, cicho.
To nie był moment na wyrzuty, ani na dramaty. Ale w środku coś we mnie pękło. Już wiedziałem, że nie chodzi tylko o Chorwację. I nie tylko o ojca. Ten wyjazd był jedynie ostatnim ogniwem w łańcuchu przemilczeń.
Najtrudniejsza decyzja
Kiedy Anka z dziećmi zniknęła za drzwiami, niosąc walizki do samochodu, siedziałem przy stole, wpatrzony w kubek niedopitej kawy. To miała być wspólna podróż. Tymczasem ich silnik zawarczał o szóstej trzydzieści pięć – beze mnie. Pocałowała mnie na pożegnanie w policzek, jakbyśmy byli starymi znajomymi, a nie małżeństwem z dziesięcioletnim stażem. Dzieci machały z tylnego siedzenia. Próbowałem się uśmiechnąć, ale nie wyszło.
Pojechali. A ja wsiadłem do swojego auta i ruszyłem w zupełnie przeciwnym kierunku – do szpitala. Tata leżał na oddziale, podpięty do aparatury, blady, ale spokojny. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Nie musiałeś przyjeżdżać, naprawdę.
– Musiałem. Chciałem.
Nie pytał o wyjazd. Może domyślił się, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. A może po prostu wiedział, że są rzeczy ważniejsze. Siedzieliśmy razem dłuższą chwilę. Opowiadał o lekarzach, o sali, o tym, że pielęgniarka przypomina mu jego siostrę. Niby nic ważnego, ale z tych opowieści czułem, że chce być obecny. I że mnie potrzebuje.
Wieczorem zadzwoniła Anka. Opowiedziała, że dzieci są zachwycone, że dojechali, że pogoda świetna. Brzmiała jakby nie miała mi nic do powiedzenia poza informacjami praktycznymi.
– Ucałuj je ode mnie – powiedziałem.
– Jasne. Dobranoc.
Odłożyłem telefon. I nagle poczułem spokój. Może pierwszy raz od dawna. Wiedziałem, że dobrze zrobiłem. Ale też wiedziałem, że po powrocie nic nie będzie takie samo.
Stracone lato, odzyskana czujność
Minęły trzy tygodnie od tamtego poranka. Anka wróciła z dziećmi opalona, zadowolona, jakby wszystko było po staremu. Ale nie było. Niby codzienność wróciła na swoje tory – praca, szkoła, zakupy, pranie – ale coś między nami zgasło. Rozmawialiśmy, ale rzadko. Śmialiśmy się, ale nie razem. Wieczory, które kiedyś spędzaliśmy na kanapie z winem i serialem, teraz przechodziły w milczeniu.
Ojciec powoli dochodził do siebie. Codziennie dzwoniłem, odwiedzałem, pomagałem w zakupach. Zacząłem dostrzegać, ile rzeczy wcześniej odkładałem „na potem”. „Potem” nie zawsze przychodzi. A jeśli przychodzi, często jest już za późno. Jednej nocy Anka weszła do salonu, gdzie siedziałem z kubkiem herbaty.
– My się oddaliliśmy, prawda?
– Tak – odpowiedziałem bez oporu.
– Nie wiem, czy umiem jeszcze z tobą być tak, jak kiedyś.
– Ja też nie. Ale może trzeba spróbować inaczej. Od nowa.
Wzruszyła ramionami. Nie obiecała nic. Ale usiadła obok. To wystarczyło. Na razie. Straciłem wakacje w Chorwacji. Ale to naprawdę był „mały pikuś”. Straciłem coś innego – złudzenie, że wszystko jest w porządku. I może to dobrze. Bo kiedy się budzisz, możesz w końcu przestać śnić sny, które dawno przestały mieć sens.
Może za rok znów spakujemy walizki. Może już osobno. Może razem, ale inaczej. Tylko tym razem nie odłożę ważnych rozmów na później. I nie będę tak bardzo ufać temu, co z pozoru wygląda na szczęście.
Kamil, 41 lat
Czytaj także:
- „Na komunię syn dostał od mojego brata luksusowy drobiazg. Ten bogaty drań chciał skraść nie tylko serce dziecka”
- „Wygarnęłam synowej, że żyją jak w chlewie. W zemście zrobiła coś tak okropnego, że do dziś nie mogę się pozbierać”
- „Mieszkam w muzeum PRL-u i wstydzę się tego. Ciasna kawalerka z rodzicami to nie miejsce dla młodego studenta”