Reklama

Czułam, jak budzik dudni w mojej głowie, choć nie miałam siły, żeby podnieść się z łóżka. Leżałam na wznak, wpatrując się w sufit. Byłam tym zmęczona tym ciągłym hałasem, ruchem, presją, że zawsze muszę gdzieś być – szybciej, więcej, lepiej.

Reklama

Byłam wykończona

Od dziesięciu lat tkwiłam w korporacyjnej machinie, która połykała mnie kawałek po kawałku. Światłowody, serwery, spotkania dotyczące wyższej produktywności. Każdego dnia udawałam, że mam plan, siłę i energię. Ale w środku była pustka. Wczoraj, kiedy kolejny raz zostałam w biurze po godzinach, ktoś rzucił żartem: „Marta, ty chyba tu mieszkasz”. Nie odpowiedziałam, bo przecież miał rację.

Kiedyś naprawdę wierzyłam, że w tym jest sens. Że wspinam się na szczyt. Gdzieś po drodze zaczęłam gubić równowagę, a teraz czułam się, jakbym spadała.

Kiedy spojrzałam na ekran telefonu, zalała mnie fala powiadomień – od szefa, klientów, zespołu. Zamknęłam oczy, czując, jak grawitacja ciągnie mnie głębiej w pościel. Pomyślałam: Nie mogę tak dalej. To zdanie powtarzało się w mojej głowie jak mantra. Ale co zrobić?

Chwyciłam laptopa i otworzyłam pierwszą lepszą stronę z noclegami. Góry. To był mój jedyny trop – ucieczka od wszystkiego. W Karkonosze. Nie miałam pojęcia, co tam znajdę, ale wiedziałam jedno: muszę się wyrwać, choćby na chwilę.

Kilka kliknięć, jedna szybka rezerwacja. Zdjęcia pensjonatu nie były powalające, ale widok na góry mówił wszystko. Cisza. Przestrzeń. Tego mi brakowało. Jeszcze tego samego wieczoru spakowałam małą walizkę i postanowiłam: jutro wyruszam.

Marzyłam o odpoczynku

Droga do pensjonatu była kręta i wąska, a na ostatnich kilometrach asfalt ustąpił miejsca ubitej ziemi. Pensjonat stał na uboczu, otoczony gęstym lasem. Wyglądał niepozornie – drewniany budynek z balkonami. Dach pokryty ciemną dachówką idealnie wtapiał się w otoczenie. Spokój bijący od tego miejsca był obezwładniający.

Zaparkowałam i wysiadłam z auta. Wokół panowała cisza, przerywana tylko szumem wiatru. W holu, który pachniał świeżym drewnem, czekała starsza kobieta o życzliwym spojrzeniu.

– Dzień dobry, mam rezerwację na kilka dni.

– Ach, dzin dobry – kobieta rozpromieniła się i podeszła bliżej. – Pomagam tutaj w pensjonacie. Pan Tomek zaraz przyjdzie, pewnie jest na tyłach, w warsztacie. Chodźmy, pokażę pani pokój.

Poszłyśmy na górę po drewnianych schodach. Pokój był prosty, ale przytulny – jasne drewniane meble, kremowe zasłony i miękki koc rzucony na łóżko. Okno wychodziło na las i góry, które zdawały się niemal dotykać nieba.

Byłam wniebowzięta

– Jeśli czegoś będzie potrzeba, proszę się nie krępować – powiedziała, zanim wyszła.

Zanim zdążyłam rozpakować walizkę, usłyszałam kroki na korytarzu i cichy, stanowczy głos:

– Pani Marta, tak?

Odwróciłam się. W drzwiach stał właściciel – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z szorstką, nieco surową twarzą. Nie był typem człowieka, który zaczyna rozmowę od uśmiechu. Raczej od długiej, oceniającej chwili ciszy.

– Tak, to ja – wyciągnęłam rękę, ale on tylko skinął głową.

– Mam nadzieję, że znajdzie tu pani spokój – powiedział krótko. – Kolacja jest o siódmej. U nas obowiązuje samoobsługa. Niech się pani czuje jak w domu, ale szanujemy tu ciszę.

Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł.

Byłam zdziwiona jego tonem, który balansował na granicy uprzejmości i chłodu. Nie było w nim nic, co zapraszało do rozmowy. Za to coś w nim mnie zaciekawiło. Jakby miał w sobie coś więcej, niż chciał pokazać.

Intrygował mnie

Wieczorem usiadłam przy kominku. Pani Ewa krzątała się przy stole. Właściciel pojawił się, by zebrać naczynia, ale w żaden sposób nie włączył się w rozmowę. Właściwie wyglądał, jakby chciał jak najszybciej zniknąć.

– Tomek to dobry człowiek – powiedziała pani Ewa, jakby czytała w moich myślach. – Tylko nosi w sobie więcej, niż powinien.

– Co ma pani na myśli? – spytałam ostrożnie.

– Życie nikogo nie oszczędza – odparła. Potem popatrzyła na mnie z tajemniczym uśmiechem, jakby więcej nie zamierzała wyjaśniać.

Czułam, że coś w tym miejscu – i w ludziach, których właśnie poznałam – kryje historie, których jeszcze nie znałam, ale chciałam je poznać.

Następne dni mijały spokojnie. Spacerowałam po okolicy. Tomek pojawiał się rzadko, głównie, by coś naprawić lub przygotować. Był powściągliwy, unikał dłuższych rozmów, ale jego spojrzenie zdradzało, że uważnie mnie obserwuje.

– Tomek nie jest zbyt wylewny, prawda? – zagadnęłam panią Ewę pewnego popołudnia.

– To nie zła wola – odparła, ścierając blat w kuchni. – Góry uczą milczenia, a życie dodaje ciężarów. On wiele przeszedł, ale nie należy w to wnikać.

Chciałam go poznać

Nie mogłam się powstrzymać. Pewnego wieczoru, gdy siedział w salonie przy kominku, postanowiłam przerwać milczenie.

– Mogę zapytać, co skłoniło cię do prowadzenia tego miejsca? – zagadnęłam.

Zamilkł, jego twarz stężała.

– Czasem lepiej zająć się czymś, co pozwala zapomnieć – odparł sucho, nie podnosząc wzroku. Po chwili wstał i wyszedł, zostawiając mnie z jeszcze większą ilością pytań.

Wieczorem znalazłam na ścianie w korytarzu stare zdjęcie – młoda kobieta, śmiejąca się na tle gór. Było wytarte, jakby ktoś często je dotykał. Pani Ewa przyłapała mnie, zanim zdążyłam o coś zapytać.

– Lepiej zostawić niektóre wspomnienia w spokoju – powiedziała cicho. Ale to tylko podsyciło moją ciekawość.

– Kim ona była? – zapytałam wprost.

– Była kimś, kogo pan Tomek bardzo kochał – powiedziała cicho. – Zginęła w górach, podczas wspinaczki. Tomek do dziś uważa, że to jego wina, bo to on namówił ją na wyprawę, która zakończyła się tragedią.

Współczułam mu

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wtedy wszystko stało się dla mnie jasne: jego chłód, dystans, ciężar, który nosił w sobie. Tego wieczoru znalazłam Tomka w warsztacie.

– Rozumiem, że niełatwo ci mówić o przeszłości. Ale to, co się stało, nie może zdefiniować całego twojego życia – powiedziałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.

– A co ty możesz o tym wiedzieć? – rzucił ostro. – Próbujesz naprawić coś, czego nie rozumiesz.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale zanim zdążyłam, wyszedł, trzaskając drzwiami. Jednak nie czułam się odrzucona – miałam wrażenie, że zrobiłam pierwszy krok.

Następne dni mijały w napięciu. Tomek unikał mnie. Zaczęłam coraz więcej spacerować po górach, starając się zrozumieć, co go tutaj trzymało. Każdy szczyt, każda ścieżka zdawały się nosić ślady jego przeszłości.

Pewnego ranka, tuż przed świtem, zobaczyłam Tomka, jak przygotowuje sprzęt wspinaczkowy. Bez słowa ruszył w kierunku lasu, a ja – pod wpływem impulsu – postanowiłam za nim pójść. Kiedy zauważył mnie na ścieżce, przystanął.

– Nie powinno cię tu być – rzucił chłodno.

– A jednak jestem – odpowiedziałam. – Może czas przestać uciekać?

Otworzył się

Tomek przez chwilę nic nie mówił. W końcu wskazał mi kamień, na którym mogłam usiąść, a sam spojrzał na wschodzące słońce.

– Tego dnia wszystko wyglądało tak samo – zaczął, zaskakując mnie swoją otwartością. – Słońce, wiatr, nawet ta cisza. Ania zawsze powtarzała, że góry ją wołają, a ja myślałem, że znam je najlepiej. Popełniłem błąd – urwał.

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Czułam ciężar jego słów, jego winy.

– To nie była twoja wina – powiedziałam w końcu. – Góry są piękne, ale też nieprzewidywalne. Nie można ich winić, ani siebie.

Nie odpowiedział. Ale w jego oczach zobaczyłam coś, czego wcześniej tam nie było – iskierkę nadziei. Wróciliśmy razem do pensjonatu. Choć Tomek nie powiedział nic więcej, wiedziałam, że coś w nim drgnęło.

Reklama

Marta, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama