„W pielgrzymce po spadek dziadka byłem ostatni. Inni dostali kasę, a ja stare graty z niespodzianką”
„Chwyciłem skrzynkę i niechcący ją upuściłem. Gdy uderzyła o ziemię, ku mojemu zaskoczeniu, oderwało się denko, a z wnętrza wypadły jakieś dokumenty. Okazało się, że to polisa ubezpieczeniowa dziadka na wypadek śmierci, która czyniła mnie wyłącznym beneficjentem sporej sumy pieniędzy”.
- Listy do redakcji
Głową naszej rodziny był pradziadek. Przyszedł na świat i dorastał we Francji, w domu, gdzie od pokoleń wszyscy byli prawnikami. Podczas drugiej wojny światowej strzała Amora trafiła go prosto w serce, gdy poznał Teresę, Polkę walczącą w Ruchu Oporu. Ona również zgłębiała arkana prawa.
Wszyscy w rodzinie byli prawnikami
Gdy wojna dobiegła końca, nie chciała pozostać na francuskiej ziemi, gdyż tęskniła za swoim krajem. Tak więc dziadek Francoise, czyli po naszemu Franciszek, podążył za nią do Gdańska. Tam dali początek czemuś na kształt prawniczego klanu. Zarówno babcia, jak i dziadek trudnili się adwokaturą. Ich pociechy – trzej synowie i córka – poszli w ich ślady.
Moja rodzina słynęła z licznego potomstwa – w każdym małżeństwie rodziło się przynajmniej troje maluchów. Ja, niestety, byłem męskim rodzynkiem wśród sióstr. Mimo że obydwie siostry poszły drogą rodziców, dla ojca liczyło się przede wszystkim to, żeby jego jedyny syn kontynuował tradycję. Problem w tym, że prawo budziło we mnie odrazę.
Lubiłem rysować
Marzyłem, aby zostać artystą malarzem. Było to oczywiste, odkąd tylko nauczyłem się trzymać kredki w dłoni. Bazgrałem w każdym możliwym i niemożliwym miejscu (po ścianach, meblach, a nawet podłogach), używając do tego wszystkiego, co wpadło mi w ręce. W pamięci utkwił mi pewien obrazek.
Gdy miałem jakieś pięć czy sześć lat, wpadł mi w ręce kawałek węgla. Nie pamiętając o wcześniejszym laniu, z wielką przyjemnością bazgrałem na ścianie w korytarzu obrazy pędzących rumaków, aż dotarło do mnie, że ktoś stoi za moimi plecami.
Zobacz także
Spojrzałem i zobaczyłem dziadka. Przerażający staruszek o płowych, gęstych włosach, surowym spojrzeniu i chłodnym, władczym tonie głosu. Wszystkie dzieci odczuwały lęk przed tym człowiekiem. Teraz mam świadomość, że również dorosłym udzielał się ten strach.
Dziadek wpatrywał się w pomazaną farbą ścianę, a jego brwi ściągnęły się w grymasie niezadowolenia. Niemalże czułem ból pośladków, spodziewając się kary. Lecz wtedy stało się coś zaskakującego – rozejrzał się dookoła, jakby chciał się upewnić, że nikt nas nie obserwuje, a następnie nachylił się w moim kierunku, delikatnie pogładził mnie po główce i rzekł:
– Biedactwo z ciebie, mój mały.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł.
Ojciec mnie nie rozumiał
Jako urodzony twórca, nigdy nie czułem się swobodnie wśród bliskich. Rodzice chodzili napuszeni i sztywni, zupełnie jakby ktoś im powbijał kije w tyłki. Moje siostry błyskawicznie przesiąkły tym specyficznym klimatem, jaki panował w całej naszej rodzinie. Gadano wyłącznie o paragrafach, sprawach w sądzie no i rzecz jasna – o forsie. Byliśmy przy kasie.
Jako delikatny dzieciak, który w duszy pragnął radości, ciepła i autentycznych uczuć, nie wiodłem usłanego różami żywota. Szczególnie gdy ojciec połapał się, dokąd zmierzają moje wizje, rojenia i zamiary.
– Wyrzuć z głowy te artystyczne fanaberie! – rzucił oschle. – Na tym się nie dorobisz. Ani poważania nie zyskasz. Dziękuj Bogu, że posiadasz rodzinę, która zapewni ci pracę i perspektywy. Weź się w garść i zacznij się uczyć. J
Zostałem sam jak palec
Nie potrafiłem wyobrazić sobie swojego życia bez sztalugi w rękach. Dlatego też, gdy nadszedł czas matury, zamiast ubiegać się o przyjęcie na wydział prawa, wystartowałem na Akademię Sztuk Pięknych, dołączając do podania potajemnie przygotowane szkice. Reakcja ojca na tę nowinę była natychmiastowa – wyrzucił mnie z domu. Z tego, co mi wiadomo, podczas rodzinnych obrad nikt nawet nie zająknął się w mojej obronie.
Zostałem sam jak palec. Uczyłem się na uczelni, dorywczo tyrałem w studenckiej organizacji i chodziłem po ulicach, próbując opchnąć swoje malunki. Ledwo starczało mi na podstawowe potrzeby, nieraz trząsłem się z zimna i burczało mi w brzuchu. Mimo to wszystko, gdzieś w głębi duszy czułem, że jestem po prostu zadowolony z życia.
Dziadek chciał porozmawiać
Mniej więcej rok po tym wydarzeniu, dziadek wezwał mnie do siebie. Udałem się zatem do rodzinnego domu. Gdy go ujrzałem, wydał mi się jakby skurczony, mniej przerażający i bardziej wiekowy. Nic dziwnego, w końcu miał już swój wiek, a od kiedy przed pięcioma laty pożegnała nas babcia, chyba mocno to odchorował. Zniknęła gdzieś sztywność w jego postawie.
Podejrzewam, że tylko ja zwróciłem na to uwagę, bo reszta była zanadto zaabsorbowana sobą. Dziadek wskazał mi miejsce i zapytał:
– Sądzisz, że sztuka jest ważniejsza od rodziny? Od stawania w obronie bezbronnych? Że wnosi do społeczeństwa więcej dobrego?
Jego słowa sprawiły, że zaniemówiłem. Spojrzał na tę kwestię ze złej perspektywy. Ja nigdy nie myślałem w ten sposób.
– Nie o to chodzi, co ma większe znaczenie dla ogółu – sztuka czy prawo – odpowiedziałem. – Jedno i drugie pełni swoją funkcję i oba są niezbędne. Chodzi mi o to, że dla mnie osobiście prawo się nie liczy, a sztuka to całe moje życie. Uczucia. Siła. Istnienie. Sorry, dziadku, ale nieraz odnosiłem wrażenie, jakbym był w otoczeniu osób, które są pozbawione emocji i w ogóle nie żyją. Same kalkulacje, logika i produktywność. A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na spontaniczność, na szaleństwo? Na zakochanie się. Po prostu na to, żeby żyć pełnią życia?
Dziadek patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jakby chciał mi coś przekazać. Ale nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. W końcu dał mi znać gestem, żebym sobie poszedł. Przez moment miałem wrażenie, że w jego oczach pojawiły się łzy. Ale nie, to chyba tylko moja wyobraźnia płatała mi figle. Pół roku później, po kilku miesiącach zmagania się z chorobą, odszedł z tego świata.
Podzielił swój majątek
Mój tata i wujkowie w mgnieniu oka wdali się w konflikt dotyczący majątku po dziadku, który skrupulatnie podzielił go pomiędzy wszystkich członków rodziny. Błyskawicznie zrozumieli jednak, że ostatnia wola zmarłego została spisana w taki sposób, że próby jej podważenia i późniejsze batalie o uzyskanie większej części schedy nikomu nie wyjdą na dobre, a spowodują jedynie straty. W związku z tym postanowiono uszanować wolę dziadka wyrażoną w testamencie.
Ja odziedziczyłem w spadku obraz, który nie miał większej wartości, ale z jakiegoś powodu dziadkowi się podobał i ciągle wisiał u niego w gabinecie. Oprócz tego przypadła mi również nieduża skrzynka wypełniona prawniczymi książkami i kodeksami. Zanim mogłem ją odebrać, została dokładnie sprawdzona przez pozostałych spadkobierców. W testamencie wyraźnie napisano, że w momencie, gdy stanie się moją własnością, inni tracą prawo do jej zawartości. Chcieli się więc upewnić, że niczego nie przeoczyli. Nie udało im się jednak znaleźć nic interesującego.
Byłem rozczarowany
Położyłem pudełko na regale w wynajmowanej klitce bez ubikacji. Lokal był straszny, a i tak ledwo wiązałem koniec z końcem, by opłacić czynsz. Niedługo czekała mnie przeprowadzka. Na domiar złego, nie miałem kasy na przybory do malowania, więc rozważałem wzięcie przerwy w nauce, by dorobić na dalsze studiowanie. Zdawałem sobie sprawę, że wieści szybko rozniosą się wśród krewnych, którzy wzniosą toast za moje niepowodzenie. Byłem w rozsypce.
No dobra, nie ukrywam – liczyłem na coś lepszego od dziadka niż jakiś tam obrazek i zakurzone tomiszcza o prawie. A on sobie ze mnie zakpił. Zupełnie jakby chciał powiedzieć: „Słuchaj, masz dwie opcje – będziesz bazgrał i głodował albo z podkulonym ogonem wrócisz do rodzinki”.
Zdecydowałem się stworzyć obraz przedstawiający dziadka, dokładnie takiego, jak go zapamiętałem z naszej ostatniej rozmowy – ze łzami w oczach, bardziej ludzkiego. Tej nocy, kiedy skończyłem malować portret, przyśnił mi się dziadek, który cały czas na coś pokazywał.
A jednak coś dostałem
Rano mój wzrok od razu powędrował w stronę regału. Wciąż na wpół śpiący, podniosłem się z łóżka, chwyciłem skrzynkę i niechcący ją upuściłem. Gdy uderzyła o ziemię, ku mojemu zaskoczeniu, oderwało się denko, a z wnętrza wypadły jakieś dokumenty. Okazało się, że to polisa ubezpieczeniowa dziadka na wypadek śmierci, która czyniła mnie wyłącznym beneficjentem sporej sumy pieniędzy – kilkuset tysięcy złotych, których moi krewni od dawna bezowocnie poszukiwali. Wśród papierów odnalazłem również list od dziadka.
„Cieszę się, że poszedłeś własną ścieżką. Napawa mnie to jeszcze większą dumą, że wykazałeś się taką determinacją i konsekwencją w dążeniu do celu. Podziwiam twoją odwagę. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak ci tego zazdroszczę. We mnie też tliło się pragnienie malowania. Podobno miałem do tego smykałkę. Ten obraz, który otrzymałeś, a o którym wszyscy myślą, że kupiłem go w przypływie szaleństwa od jakiegoś malarza na ulicy – to tak naprawdę moje dzieło. Jedyne, na które się zdobyłem.
Szkoda, że zabrakło mi twojej śmiałości i uporu. Być może po prostu nie chciałem tego aż tak bardzo. W tamtych czasach decyzja rodziców była nie do podważenia. Posłuchałem więc mojego taty i wybrałem karierę adwokata... Kto wie, czy odnalazłbym się w świecie sztuki? Z pewnością nie mógłbym zapewnić bliskim takiego standardu życia, jaki zapewniałem z prawniczej pensji. Poprzysiągłem sobie, że jeżeli któreś z moich dzieci zapragnie obrać inną ścieżkę, dam mu wolną rękę. Dopiero jednak w tobie, w trzecim pokoleniu, przebudziła się wrażliwość artysty. No i duch nieustępliwego wojownika.
Masz moje pełne poparcie i zgodę, więc idź przez życie pewnym krokiem. Ciesz się każdym dniem i podążaj za marzeniami. Zrób wszystko, by spełnić swoje pragnienia, a środki finansowe ode mnie niech będą drogowskazem na tej ścieżce. Pokaż całej naszej rodzinie różnicę między prawdziwą życiową zaradnością a bezmyślnością, która nas niszczy od środka i sprawia, że egzystencja staje się nie do zniesienia. Z miłością, Twój dziadek”.
Krzysztof, 24 lata