Reklama

Ledwie weszłam do biura, od razu dopadła mnie Lena, moja współpracownica. Wszyscy mówimy na nią „głos agenta”, bo nie ma takiej informacji, której by nie przechwyciła i nie puściłaby dalej w obieg. Gdy teraz patrzyłam na jej wypieki, wiedziałam, że wydarzyło się coś ważnego.

Reklama

Wniosek nasuwa się sam, no nie?

– Słuchaj, mam newsa. Ale proszę, zatrzymaj to dla siebie – powiedziała konspiracyjnym szeptem, a ja z trudem powstrzymałam się od wzruszenia ramionami.

Przecież ona i tak zaraz wypaple to wszystkim, więc po co ten sekretny wstęp?

– Będą u nas zwolnienia! – dodała.

– Podobno w związku ze zmianami na giełdzie prezes musi zredukować kilka etatów. To znaczy, ma zostawić wszystkich, ale nie na stałym zatrudnieniu. Wiesz, podliczy zyski, liczbę zdobytych klientów i za jakiś czas ogłosi wyniki.

Zobacz także

– Skąd to wiesz? – zainteresowałam się.

Nie przywiązywałam zazwyczaj wagi do plotek, ale ta informacja była niepokojąca!

– Sekretarka prezesa mi powiedziała – z dumą ogłosiła Lena. – Ale nie wydaj mnie, proszę! Podobno kazał jej wyciągnąć wszystkie papiery i karty klientów z ostatniego pół roku. No i zapowiedział, żeby w ciągu najbliższego miesiąca nie planowała urlopu, bo będzie musiała mu przygotować najnowsze zestawienia. Wniosek nasuwa się sam, no nie?

Podziękowałam jej za wieści, chwilę z nią jeszcze pogadałam, a potem poszłam zaparzyć sobie kawy. Musiałam pomyśleć.

Jestem raczej przeciętna. Muszę bardzo uważać

Rzeczywiście, nie wyglądało to dobrze. Już od dawna chodziły pogłoski, że nasza firma ubezpieczeniowa zostaje nieco w tyle za innymi. Zresztą, statystyki pokazywały to wyraźnie. A dwa miesiące temu prezes zorganizował zebranie, na którym wyraźnie chciał nas zmotywować do pracy, obiecując premie i jednocześnie grożąc ich obcięciem. Ale tego typu straszenie to żadna nowość. W moim zawodzie ciągle jest się pod presją, słyszymy mało pochwał, za to dużo się od nas wymaga.

Jednak teraz wyglądało to na coś poważniejszego, niż kwartalne podsumowanie. Wiem, że Lena przyjaźni się z sekretarką prezesa, a ta z kolei to bystra dziewczyna. Nie zajmuje się plotkami, więc jeżeli ona coś takiego powiedziała... Szybko zrobiłam w myślach rachunek sumienia. Byłam raczej średnią pracownicą. Czy to wystarczy, żebym utrzymała etat? Cholera, nie mogę go stracić. Mam kredyt i jak zacznę pracować na zlecenie albo założę własną działalność, to bank może zażądać wcześniejszej spłaty albo zmieni warunki kredytu. Trzeba się zastanowić...

Szacowanie szans i ryzyka

Wróciłam z kawą do swojego biurka. W firmie wrzało jak w ulu, bo Lena zdążyła już wszystkim „w tajemnicy” opowiedzieć najnowsze wieści. Usiadłam przy komputerze i zaczęłam intensywnie myśleć, jednocześnie obserwując resztę załogi.

Lena... Gaduła i plotkara, ale strasznie sympatyczna. Czy wyrabia normę? Chyba tak. Trzeba przyznać, że ta jej otwartość pomaga w zagadywaniu klientów. Baśka... Kilka lat starsza ode mnie, poważna, niezwykle elegancka. I tą dystynkcją zdobywa zaufanie. Ona chyba też nigdy nie miała problemów, nie sądzę, żeby miała iść na odstrzał.

Ewa? Ona jest najstarsza, nie wiem, czy przypadkiem nie jest w wieku ochronnym, więc też nie do ruszenia. Kto tam dalej? Robert. Młody, dynamiczny, ale roztrzepany. Jemu w głowie jeszcze zabawa, a nie poważna praca. Wiem, bo mówił, że parę razy prezes miał do niego pretensje o zbyt niską wydajność.

Kama? Śliczna trzpiotka tuż po studiach. Ludzie ją lubią, zwłaszcza mężczyźni, ale ona też nie żyje tylko pracą. Stara się tylko wyrobić minimum, nie dla niej harówka po godzinach.

W moim pokoju siedzi jeszcze Jacek. Nieciekawy, grubawy facet w średnim wieku, cichy, nieśmiały. Zawsze dziwiłam się, dlaczego został agentem ubezpieczeniowym? Przecież ani nie jest przebojowy, ani wygadany. Za to systematyczny, dokładny i cierpliwy. A to też się liczy. Ale wyniki ma średnie, takie jak ja, Lena, Robert czy Kama. Więc z mojego pokoju czwórka do ewentualnego odstrzału...

Zasady są po to, żeby je łamać. Nawet te żelazne

Po południu pokój opustoszał, większość osób pojechała na spotkania z klientami. Został tylko Jacek i ja. Siedzieliśmy cicho, słychać było tylko stukot klawiszy. W pewnym momencie zadzwonił telefon Kamy. Nie ruszyłam się z miejsca, bo wiedziałam, że i tak po kilku sygnałach automat przełączy rozmowę na kolejny numer, aż ktoś odbierze. Tym razem to u mnie na biurku zapaliła się lampka.

– Słucham, w czym mogę pomóc – zapytałam uprzejmie, najpierw wymieniając nazwę firmy i swoje nazwisko.

– Dzień dobry, byłem umówiony z panią Kamą L., ale nie dałem rady wcześniej zadzwonić – powiedział jakiś facet. – Mogę z nią rozmawiać?

Mamy taką niepisaną umowę, że nie podbieramy sobie klientów. Jeżeli ktoś zaczyna pertraktacje z konkretnym agentem, to już jest jego klient. Tej zasady nikt nigdy nie złamał. Ale teraz coś mnie podkusiło...

– Niestety, nie – powiedziałam, zerkając jednocześnie na Jacka, który zajęty był wklepywaniem danych w komputer. – W czym mogę pomóc?

Facet – jak większość klientów – nie wnikał dalej, kto będzie prowadził jego sprawę. Na to liczyłam. Powiedział, o co mu chodzi, ja w skrócie przedstawiłam mu nasze oferty. Chciał się umówić na spotkanie jeszcze dziś wieczorem. Odłożyłam słuchawkę i ponownie spojrzałam na Jacka. Ciągle zapatrzony w monitor zdawał się nie zwracać na nic uwagi. Chyba się nie zorientował... Po kilku minutach wyłączył komputer, włożył marynarkę i mówiąc „do jutra”, wyszedł.

Mnie się nie spieszyło – z klientem Kamy byłam umówiona za godzinę, nie opłacało mi się wracać do domu. Przejrzałam kalendarz ze swoimi terminami. Jutro jedno spotkanie rano, potem dopiero po 17.00. I nagle mnie olśniło! Przecież to jest dobry sposób! Większość agentów proponuje spotkania w godzinach pracy – dzięki temu mają więcej wolnego czasu. Takie sytuacje jak dziś, gdy w biurze nie ma nikogo, zdarzają się prawie codziennie. Zawsze jest szansa, że ktoś zadzwoni...

Umowę z klientem Kamy podpisałam i następnego dnia wylądowała już na biurku prezesa. Mój własny klient, ten z rana, niestety, nie zdecydował się. To sprawiło, że nie wahałam się ani chwili dłużej. Muszę znaleźć nowych albo... podebrać ich.

Udało się i to nie raz. Tak kombinowałam, żeby jak najczęściej zostawać w pokoju sama, gdy inni wychodzili na spotkania. Podebrałam jeszcze dwóch klientów Kamie, dwóch Lenie, aż trzech Robertowi i jednego Basi. Oczywiście pilnowałam, żeby to byli nowi klienci, żebym przypadkiem nie wpadła. Tym bardziej że moi koledzy jednak połapali się, że coś jest nie tak. Kama dopytywała, czy nie było do niej telefonów, bo pamiętała, że ktoś miał dzwonić. Robert narzekał, że przecież był już umówiony z klientem, a ten nawet nie dał znaku życia.

Moja chwała trwała pięć minut

Pewnie wszystko udałoby mi się zataić, gdyby nie Baśka. Pewnego dnia podeszła do mojego biurka.

– Mam wrażenie, że w tej firmie pomiędzy współpracownikami istnieje pewna niepisana umowa – powiedziała głośno i wyraźnie, by wszyscy słyszeli. – Od kiedy to zaczęliśmy sobie podbierać klientów?

Okazało się, że ostatni klient, którego świsnęłam Baśce sprzed nosa, był narajony przez jakiegoś jej znajomego. Teraz widziała się z tym znajomym, który miał pretensje, że to nie ona spotkała się z jego kolegą i dopytywał, czemu przekazała tę sprawę, skoro on dał namiary do niej.

Od tej pory miałam przechlapane. Owszem, pod koniec miesiąca prezes zrobił podsumowanie, a ja dostałam specjalną pochwałę i premię. Moja chwała trwała jednak pięć minut. A teraz... Siedzę w pokoju praktycznie sama. To znaczy, zawsze ktoś jest – bo nikt mi nie wierzy. Ale nie odzywają się do mnie, nie zapraszają na piątkowe piwo. Gdy wchodzę do pokoju, milkną żarty. Staram się robić swoje i wyrabiać normę, ale atmosfera jest okropna.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama