„W prezencie na Dzień Matki dostałam szampon do blondu. Nawet miły gest, gdyby nie to, że jestem brunetką”
„Spojrzałam na niego uważnie. Ten chłopak, który kiedyś znał każdy mój grymas, teraz nie wiedział nawet, jak wyglądam. Patrzył na mnie i nie widział ciemnych włosów, które farbowałam tylko po to, żeby zakryć siwe pasma, a nie by zmienić kolor”.

Nigdy nie należałam do matek, które wymagają prezentów. Wystarczała mi laurka, uśmiech, czasem kawa do łóżka podana niezdarnie przez dzieciaka w piżamie. Z wiekiem nauczyłam się nie oczekiwać zbyt wiele – zwłaszcza że odkąd zostałam samotną mamą, zbyt wiele nie dostawałam. A jednak ten Dzień Matki zdołał mnie zaskoczyć. I nie mówię o pozytywnym zaskoczeniu. Bo jak inaczej odebrać fakt, że mój dorosły już syn wręczył mi z dumą... szampon do włosów blond? Taki wiecie – podkreślający platynowe refleksy. Tyle że ja od trzydziestu lat jestem stuprocentową brunetką.
Pudełko pełne niespodzianek
Każdy dzień zaczynałam tak samo – kawa sypana, mleko 2%, kromka razowego chleba z masłem. Nigdy nie narzekałam, że życie jest monotonne. Czasami bywało trudne, ale jakoś szło. Michał, mój syn, miał 25 lat i od dwóch lat mieszkał ze swoją dziewczyną, Martyną. Mimo to nie zapomniał, że istnieję. Czasem wpadali razem – czasem sam – z ciepłym chlebem z piekarni. Na Dzień Matki zawsze przygotowywał coś symbolicznego. Raz była świeczka, raz jakiś notesik, innym razem ramka na zdjęcie. Nie oczekiwałam więcej. Ale w tym roku... coś poszło zdecydowanie nie tak.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Michał zadzwonił z samego rana:
– Mamo, będziemy u ciebie po siedemnastej. Nie gotuj nic, przyniesiemy pizzę.
Nie gotuj nic – to mnie już wtedy powinno zaniepokoić. Ale nie, ja jak zwykle ucieszyłam się jak głupia. Przyszli punktualnie. Martyna rzuciła mi się na szyję, jakbyśmy były najlepszymi przyjaciółkami. Michał – dumny jak paw – postawił na stole torbę z prezentami.
– Dla najlepszej mamy na świecie! – powiedział i cmoknął mnie w czoło.
Zajrzałam do środka. Pierwsza rzecz – świeczka o zapachu lawendy. Druga – notesik z cytatami o macierzyństwie. Trzecia – duże, ozdobne pudełko z napisem: „Rozświetl swój blond”. Spojrzałam na Michała, potem na Martynę. W środku – szampon fioletowy, maska regenerująca i spray termoochronny – wszystko do włosów blond. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– No co? – Michał był wyraźnie zadowolony. – Martyna mówiła, że to świetny zestaw, i że blond ci doda świeżości.
– Blond? – powtórzyłam, czując, jak mi się robi gorąco na karku.
– No... ty przecież kiedyś chyba miałaś jaśniejsze? – rzucił niepewnie, zerkając na Martynę.
– Nigdy – odpowiedziałam chłodno. – Jestem brunetką. Od zawsze.
Na chwilę zapadła cisza. Martyna zaczęła nerwowo skubać brzeg serwetki, Michał wyglądał, jakby miał się zaraz zapaść pod ziemię. A ja poczułam, jak coś we mnie pęka. Nie o szampon tu chodziło. Nie o kolor włosów. Chodziło o to, że moje dziecko – mój własny syn – patrzy na mnie, ale mnie nie widzi.
Podobno miał dobre intencje
– No nie bądź taka, przecież to tylko szampon – próbował ratować sytuację Michał. – Serio, pomyślałem, że może byś coś zmieniła. Tak dla siebie. Żeby się trochę odświeżyć. Martyna mówiła...
– Martyna mówiła – powtórzyłam cicho, próbując nie podnieść głosu. – I ty jej uwierzyłeś bardziej niż własnym oczom?
– No, ja nie wiem... – Michał podrapał się po głowie. – Może jakoś mi się pomyliło. Może kiedyś... wydawało mi się, że...
Spojrzałam na niego uważnie. Ten chłopak, który kiedyś znał każdy mój grymas, teraz nie wiedział nawet, jak wyglądam. Patrzył na mnie i nie widział ciemnych włosów, które farbowałam tylko po to, żeby zakryć siwe pasma, a nie by zmienić kolor. Nie widział zmęczenia w mojej twarzy, nie zauważał, że ostatnio więcej wzdycham niż mówię.
– Wiesz co? – powiedziałam, podnosząc głowę. – Może powinnam była ci wysłać selfie, zanim poszliście do drogerii.
– Mamo... – Michał westchnął. – Przecież nie chciałem cię urazić.
– Ale mnie uraziłeś. Bo tu nie chodzi o kolor włosów, tylko o to, że jesteś w stanie kupić prezent na oślep. Że nie pomyślałeś, nie przypomniałeś sobie, że twoja matka nigdy w życiu nie miała blondu na głowie.
Martyna zamilkła, przestała udawać, że jej to nie dotyczy. Michał wbił wzrok w podłogę.
– Przepraszam – powiedział w końcu cicho. – Po prostu... chciałem, żebyś się poczuła młodziej.
Nie odpowiedziałam. Bo może to ja powinnam się w końcu poczuć – ale naprawdę, a nie przez fioletowy szampon.
Martyna patrzyła, jakby mnie nie znała
Martyna zsunęła się nieco na krześle, wpatrzona w swoje dłonie. Cisza wisiała między nami ciężko, jakby nawet pizza straciła swój aromat. Michał chyba czekał, aż coś powiem. A ja... zaczęłam się zastanawiać, dlaczego to właściwie ja mam znowu rozbrajać minę, którą podłożyli oni.
– A ty? – spojrzałam nagle na Martynę. – Co sobie myślałaś, wybierając to? Że jak zafarbuję się na platynowy blond, to nagle stanę się bardziej „mamą twojego chłopaka”?
– Nie... ja... – zająknęła się. – Myślałam, że to będzie coś... fajnego. Że się pani ucieszy.
– Fajnego? Dla kogo? – uniosłam brwi.
Nie odpowiedziała. Patrzyła teraz na mnie tak, jakby pierwszy raz zauważyła, że jestem człowiekiem z krwi i kości, a nie tylko cichą, pogodzoną kobietą, która podaje herbatę i nigdy się nie złości. Michał chrząknął nerwowo.
– Mamo, może po prostu przesadzamy. To tylko prezent, nic wielkiego. Nie ma co robić z igły widły.
– To jest... tak, jakby ktoś przyniósł ci płytę z muzyką, której nienawidzisz, i powiedział: „bo pomyślałam, że taką byś polubił, jakbyś tylko przestał być sobą”.
Michał spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Martyna zacisnęła usta. A ja zrozumiałam, że nie chcę już być tą samą „miłą mamą”, której wszystko się podoba. Może czas przestać udawać, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest.
Tylko kolor włosów się nie zgadza
Po ich wyjściu długo siedziałam w kuchni, patrząc na pudełko z szamponem. Było ładne, eleganckie, pewnie nietanie. Ale patrząc na nie, czułam się bardziej przezroczysta niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby ktoś postawił obok mnie inną kobietę – jaśniejszą, młodszą, „odświeżoną” – i powiedział: „To byłaby lepsza wersja ciebie”. A ja nie chciałam być lepszą wersją. Chciałam być sobą. Ze zmarszczkami przy oczach, z ciemnymi włosami, z kubkiem kawy i gazetą w ręku. Chciałam, żeby moje dziecko to widziało. Żeby wiedziało, że ta zwykła kobieta to jego matka – prawdziwa, nie ta z katalogu.
Wzięłam pudełko i wrzuciłam do szuflady, obok leków na ciśnienie i nieużywanych rękawiczek. Tam było jego miejsce. Bo tak jak te leki przypominały mi o upływie czasu, tak ten szampon przypominał mi, że nie wszyscy są gotowi go przyjąć. Nazajutrz Michał zadzwonił. Głos miał cichy, jakby się bał.
– Mamo? Nie chciałem cię zranić. Naprawdę. Martyna... ona chyba chciała dobrze. Ale ja powinienem pomyśleć sam.
– Tak, powinieneś – odpowiedziałam spokojnie. – Ale wiesz co? Nie jestem zła. Jestem tylko zmęczona tym, że niektórzy wolą sobie wyobrażać mnie inaczej, niż naprawdę jestem.
– Już nie będę – obiecał. – Obiecuję, że następnym razem... kupię ci coś, co naprawdę ci się przyda.
– Na przykład? – zapytałam z uśmiechem.
– Kawa. Dobra kawa. .
Uśmiechnęłam się szerzej. Może jeszcze nie wszystko stracone.
W końcu przestałam udawać
Tydzień po Dniu Matki, w sobotę rano, zadzwonił dzwonek do drzwi. Michał. Tym razem sam, bez Martyny. Miał w ręku papierową torbę z piekarni i paczkę świeżo palonej kawy. Przywitał się, nieśmiało mnie przytulił i usiadł naprzeciwko przy kuchennym stole.
– Masz trochę czasu? – zapytał.
– Zawsze dla ciebie mam – odpowiedziałam, stawiając przed nim dwie filiżanki i talerzyk z domowym ciastem.
Nie rozmawialiśmy od razu o szamponie. Najpierw o pracy, jego szefie, o tym, że Martyna chce zmienić mieszkanie, że planują wspólny wyjazd. Potem, w którymś momencie, sam z siebie powiedział:
– Wiesz... przez chwilę myślałem, że jak dam ci coś „nowego”, to będzie to jakiś gest. Ale nie przyszło mi do głowy, że ty nie potrzebujesz być nowa. Ty już jesteś dobra taka, jaka jesteś.
Popatrzyłam na niego. I nagle zobaczyłam znowu tego małego chłopca, który kiedyś chował się za moimi plecami, kiedy obcy zagadywali w sklepie. Mój syn. Mój chłopiec. Mężczyzna, który jeszcze się uczy.
– Nie chcę być nikim innym, Michał. I nie musisz mnie upiększać. Jeśli chcesz mi coś dać, daj mi czas. Rozmowę. Zainteresowanie. Nie pakowane w fioletowe pudełko.
Uśmiechnął się. Może trochę smutno. Może z ulgą. Kiedy wyszedł, długo patrzyłam przez okno. Było słońce, pachniało latem. I pierwszy raz od dawna poczułam, że to, kim jestem, wystarczy. Że naprawdę wystarczy.
Hanna, 54 lata
Czytaj także:
- „Sąsiad dał mi nawóz do róż, a ja jemu coś więcej. Zdrada pod gołym niebem w biały dzień nie mogła skończyć się dobrze”
- „Życie młodego wdowca było nudne, więc zapisałem się na pilates. Poznałem kogoś, z kim chciałem potrenować inne pozycje”
- „Mąż nagadał mi takich rzeczy, że musiałam iść do spowiedzi. Za takie grzeszne myśli ksiądz nie da mi rozgrzeszenia”